„Erratum” wzbudza oczywisty dyskomfort. Marek Lechki zwraca nasze spojrzenie tam, gdzie nie chcemy, czyli w przeszłość.
Inaczej niż w raju
[Marek Lechki „Erratum” - recenzja]
„Erratum” wzbudza oczywisty dyskomfort. Marek Lechki zwraca nasze spojrzenie tam, gdzie nie chcemy, czyli w przeszłość.
Przyglądając się współczesnemu kinu, łatwo dostrzec tendencje jego bohaterów do ucieczek. Uciekają wszyscy: gwiazdorzy kina akcji, gangsterzy, żołnierze, ludzie zwyczajni i nadzwyczajni. Okazuje się, że nic nie jest wystarczające i nigdzie nie sposób poczuć się bezpiecznie. Ludzie nieustannie poszukują schronienia i w głowach układają plany ucieczki. Owo marzenie o ucieczce samo w sobie zyskuje na mocy i niesie potrzebną ulgę. Ucieczka, nawet jeśli nie zrealizowana, zawsze pozostaje czymś wartościowym, bo z założenia niesie wolność. Zwraca się w przyszłość, tam gdzie wszyscy chcemy iść, czyli naprzód. We współczesnym kinie coraz rzadziej za to mamy do czynienia z powrotami. Z natury są bowiem obarczone ciężarem przeszłości, tym przed czym tak staramy się uciec. Tym niemniej powroty nawet jeśli wymuszone mogą nieść ze sobą wartość – inną w dotyku i ciężarze, ale wciąż potrzebną.
Michał Bogusz pracuje w biurze rachunkowym. Ma żonę, zbliża się komunia jego syna. Jego codzienne życie poznajemy w serii migawek – mieszkanie, w którego ścianach drzemie kredyt, praca w przeszklonym biurowcu rozrzedzona graniem w gry strategiczne, wieczorne powroty do domu i krótkie, zawieszone rozmowy. Niezmienna pozostaje tylko twarz Michała, wyrażająca zmęczenie i apatię. Wydaje się być nieobecny, jakby był pogrążony w głębokim śnie. Każde słowo, jakie wypowiada, sprawia wrażenie wymuszonego. Jest słabe i szybko rozchodzi się w powietrzu moszcząc się wygodnie wśród sobie podobnych. Te krótkie momenty, kiedy patrzymy na jego życie są nieistotne, bo też to, co prawdziwe w Michale jest w nim głęboko schowane. Jest kimś kto przeżywa swoje życie w oddali od jego realnego kształtu. Stąd w jego spojrzeniu głęboki smutek pomieszany z odrobiną melancholii. Michał ukrywa się w sobie pod powłoką codziennych zachowań i musi zostać z nich odarty, abyśmy go poznali. Podróże temu sprzyjają i Michał zostaje wysłany do rodzinnego Szczecina, aby odebrać samochód dla swojego szefa. Wyrzucony poza codzienność i zmuszony do konfrontacji z przeszłością Michał zrzuca maski.
Bohater powraca do miasta, z którego dawno temu uciekł. Szczecin w „Erratum” został rozczłonkowany, pozbawiony korpusu. Pozostały po nim tylko drobne miejsca, pozornie bez znaczenia, wypełniające pustkę. Szczecin jest gdzieś daleko, poza Michałem, który porusza się po omacku z dala od tego, co mogłoby ożywić w nim wspomnienia. Pomaga mu w tym czas, którego ma mało i który kompresuje wrażenia do formy łatwej do przełknięcia pigułki. Bieg wydarzeń sprawia jednak, że Michał zostaje zmuszony do dłuższego pobytu w mieście. Z czasem coraz bardziej do niego przyrasta. Z jego zmęczonego ciała zaczynają przebijać dawne pragnienia. Przeszłość nakłada się na teraźniejszość i wystawia Michałowie suty bilans błędów.
To, co minione, nie wraca u Lechkiego w sposób namacalny. Reżyser zanurzył swoją opowieść w teraźniejszości, której tymczasowy charakter wypiera wszystko, co stare. Przeszłość pozostaje ukryta i tylko momentami pozwala sobie wyjrzeć spod warstwy codzienności. Przemyka się między rzeczami zwykłymi i banalnymi. Ale nawet, kiedy dochodzi do głosu, jest nad wyraz oszczędna w formie. Więcej z niej zostaje przemilczane niż wypowiedziane. Ciąży głęboko na dnie żołądków bohaterów i nie sposób jej stamtąd wydostać. Przeszłość materializuje się w „Erratum” nie w formie obrazowych wspomnień, ale zadawnionych krzywd, niewypowiedzianych gestów, straconych szans i przeterminowanych pragnień.
W tym diabelskim splocie największy węzeł tworzy relacja z ojcem. Ten jest już człowiekiem na wpół martwym, wyrzuconym poza życie. Ryszard Kotys obdarował go fantastyczną maską bezradności i strachu. Twarz ojca ucieka w próżnię od pełnego wyrzutu spojrzenia syna. Jest już za późno na próbę zbliżenia, bo oba ciała ojca i syna zanadto się od siebie oddaliły i zastygły w żalu. Kontakt musi przyjść z wewnątrz. W finale wreszcie dochodzi do głosu wspólne pragnienie prozumienia. Wzajemne pukanie do drzwi jest wyrazem prośby o porozumienie. Nie ma już miejsca na inne gesty, a słowa już nie mają racji bytu i w takiej sytuacji to, co najdrobniejsze urasta do ogromnych rozmiarów.
Lechki funduje swojemu bohaterowi trudny powrót, który nie ma w sobie oczyszczającej mocy proustowskiej magdalenki. Każe mu wszystko przeżywać głęboko pod skórą bez nadziei na łatwe wynurzenie. Błędy przeszłości trudno zniszczyć, tak jak trudno zająć ogniem przegniłe od wilgoci deski. Błędny szkielet, jaki utworzył się w Michale, nie upadnie tak łatwo jak stara wieża obserwacyjna. O tym jednak bohater przekona się dopiero po powrocie do domu. Wtedy dokona się autentyczny powrót. Michał musi wrócić do własnego życia, którego do tej pory nie uważał za własne. Było efektem porażki przy egzaminach. Osadem, który pozostał. Świadomość, jaką zyskał podczas swoich wymuszonych wakacji, być może pomoże mu zacząć żyć.
W „Erratum” zwraca uwagę jego uniwersalny charakter. Lechki ucieka od szczegółów i tworzy stosunkowy ogólny kształt przedstawionej sytuacji. Wolne tempo narracji daje czas, aby przeszczepić na filmowy obraz swoje własne doświadczenia. Nie każdemu się to uda, ale nawet wtedy ta przestrzeń oddana widzowi pozostaje łatwo wyczuwalna. Erratum pozostaje jednak filmem niezależnym, który potrafi ustać na własnych nogach. Te trzeba przyznać ma całkiem sprawne, bo przeprowadziły go praktycznie po całym świecie. Film zdobył wyróżnienia na międzynarodowych festiwalach. Nie są one jednak, jak byśmy tego chcieli, wyrazem jego wartości, ale właśnie dowodem na uniwersalny charakter. Jest to film zrozumiały dla każdego, ale brakuje w nim czegoś, co wymagałoby tłumacza. Zagadki zaklętej w szczegółach, która nadawałaby mu wyrazistości. Lechkiemu udało się obronić przed popadnięciem w bełkot i przemawia do widzów językiem zrozumiałym. Nawet więcej niż zrozumiałym, bo uniwersalnym. Film w istocie może obyć się bez tłumacza, bo też nie ma nic do tłumaczenia.
Recenzja nadesłana na konkurs „Esensji”.
"Michał ukrywa się w sobie pod powłoką codziennych zachowań i musi zostać z nich odarty, abyśmy go poznali. Podróże temu sprzyjają (..) Wyrzucony poza codzienność i zmuszony do konfrontacji z przeszłością Michał zrzuca maski."
Recenzja średnia, ale ten fragment mnie rozbroił, jakbym czytał o sobie