Świeżość i błyskotliwość nie często idą w parze z wielkimi, widowiskowymi produkcjami. „Autostopem przez galaktykę” Gartha Jenningsa wyróżnia się pośród innych filmów fantastycznej przygody ciętym, absurdalnym humorem rodem z Wielkiej Brytanii i oryginalnym ujęciem filmowej podróży po galaktyce.
42
[Garth Jennings „Autostopem przez galaktykę” - recenzja]
Świeżość i błyskotliwość nie często idą w parze z wielkimi, widowiskowymi produkcjami. „Autostopem przez galaktykę” Gartha Jenningsa wyróżnia się pośród innych filmów fantastycznej przygody ciętym, absurdalnym humorem rodem z Wielkiej Brytanii i oryginalnym ujęciem filmowej podróży po galaktyce.
Garth Jennings
‹Autostopem przez galaktykę›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Autostopem przez galaktykę |
Tytuł oryginalny | The Hitchhiker’s Guide to the Galaxy |
Dystrybutor | Forum Film |
Data premiery | 10 czerwca 2005 |
Reżyseria | Garth Jennings |
Zdjęcia | Igor Jadue-Lillo |
Scenariusz | Douglas Adams, Karey Kirkpatrick |
Obsada | Martin Freeman, Mos Def, Sam Rockwell, Zooey Deschanel, Bill Nighy, Warwick Davis, John Malkovich, Stephen Fry, Richard Griffiths, Kelly Macdonald, Ian McNeice, Helen Mirren, Steve Pemberton, Alan Rickman, Jason Schwartzman |
Muzyka | Joby Talbot |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 110 min |
WWW | Strona |
Gatunek | komedia, przygodowy, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Film, który budzi uśmiech nie tylko podczas seansu, ale także po nim, na pewno nie jest czymś zwyczajnym. Film skrzący się wyrafinowanym humorem i wypełniony dziwacznymi pomysłami, które układają się w prześmiewczy portret człowieka, okazuje się być nie tylko czymś niezwyczajnym, ale jednocześnie zapadającym w pamięć, ewenementem. Ekranizacja książek Douglasa Adamsa wymaga od widza otwartości na najbardziej oryginalne idee i pokaźną dawkę surrealizmu, ale w zamian daje bardzo wiele: nietypową, kosmiczną zabawę okraszoną kilkoma pytaniami bez odpowiedzi z zakresu – tym razem – ziemskich problemów.
„Autostopem przez galaktykę” wciąga widza w wir szalonych zdarzeń. Aby dobrze się bawić, potrzebny jest dystans i przygotowanie na coś zupełnie nowego. Kiedy w amerykańskich superprodukcjach bohaterowie walczą zazwyczaj o cały świat, indywidualiści z brytyjskiej galaktyki Adamsa/Jenningsa zaplątują się w kilka bezsensownych przygód, uciekając przed pętami logiki i zapominając o wszelkiej świętości, by pod koniec uświadomić sobie pośród gwiezdnego chaosu, co tak naprawdę jest ważne. Lecz mimo kilku mniej niepoważnych momentów, „Autostopem…” jest przede wszystkim inteligentną rozrywką, jaką rzadko możemy się cieszyć.
Fabuła filmu łączy ironiczne spojrzenie na rzeczywistość z grą wyobraźni. Główny bohater, Arthur Dent, to przeciętny Ziemianin, który jednak jest gotów na wielkie czyny i poświęcenie w obronie swojego starannie skonstruowanego światka: kładzie się nawet przed buldożerem, który ma brutalnie odebrać mu jedyną własność, czyli mały domek na angielskiej prowincji. Podobny dowód odwagi na wiele się nie zdaje, kiedy do zburzenia całej Ziemi zostaje tylko 12 minut, o czym informuje Denta jego przyjaciel-kosmita, Ford Prefect. Od tej chwili wydarzenia prą naprzód z nieziemską prędkością, nie dając okazji do zastanowienia się nad absurdalnością przedstawionych sytuacji. Świat, z którym zapoznaje widza Jennings, przekonuje szczegółowością, nieobliczalnością i beztroską oprawą. Atmosfera szalonej przygody w innym wymiarze filmowego humoru tworzy jeden z najlepszych składników galaktycznego koktajlu. Jednak, żeby poddać się tej starannie wypracowanej atmosferze, trzeba mieć nieco więcej poczucia humoru niż Vogoni, odstraszający, kosmiczni biurokraci.
W filmie Jenningsa można napotkać wszystko: firmę zajmującą się budową planet, maniakalno-depresyjnego robota, specjalną broń wynalezioną dla gospodyń domowych, która ułatwia porozumiewanie się z mężczyznami (a dlaczego, trzeba przekonać się samemu), czy wreszcie myszy jako najwyższe intelektualnie istoty. Powyższe składniki brzmią kiczowato i co najmniej niezbyt mądrze, ale w filmie tworzą zabawną mieszankę w realiach rządzących się własnymi zasadami. Całą historię spajają barwne, dalekie od szablonów postacie, grane przez mało znanych aktorów o nieopatrzonych twarzach. Martin Freeman kreuje zupełnie zwyczajnego i niezbyt rozgarniętego Arthura Denta z wielką naturalnością, budząc sympatię w widzach. Filmowi Trillian i Ford nie mają wielkiego pola do popisu, bo wśród reszty postaci najbardziej wybija się komicznie apatyczny robot Marvin, przemawiający charakterystycznym głosem Alana Rickmana. Niestety, blado wypada Sam Rockwell w roli pustego egocentryka Zaphoda, który szarżując aktorsko, balansuje na granicy żałosnego pajacowania i przekracza ją zbyt często. Nie jest to jednak wielki defekt obsady, bo Rockwell czasem irytuje, ale jednocześnie wprowadza do fabuły nieco ożywienia. Oczywiście, postać galaktycznego prezydenta z założenia jest przerysowana, dlatego jej odbiór zależy od widza.
Statek wisi nad łąką w sposób w jaki cegła nigdy nie zawiśnie.
Jak przystało na nowoczesną produkcję „Autostopem…” zostało doskonale opracowane pod względem wizualnym. Efekty komputerowe i różnorodna scenografia wtapiają się w historię, nie dominują nad nią i nad bohaterami. Stylistyka obrazu staje się miłym dla oka, integralnym składnikiem filmowej rzeczywistości, przekształcając galaktyczną przestrzeń purenonsensu w ekstrawaganckie widowisko. Czysto techniczna strona filmu to wypracowany już do perfekcji mechanizm produkcji filmowej, a zarazem wizualna gra twórców. Adams połączył kosmiczne niesamowitości ze zwyczajnością ziemskich zjawisk, a Jennings zdołał to sprawnie przedstawić. Zderzenie tych dwóch światów prowadzi do afirmacji życia, którego człowiek wyraźnie nie docenia. Ponadto, w warstwie ilustracyjnej historii Adamsa łatwo dostrzec dopracowaną estetykę barw, szczególną dla każdej planety odwiedzanej przez bohaterów.
Oprócz czystej, radosnej zabawy ozdobionej abstrakcyjnymi dodatkami, „Autostopem…” to także pytanie: „czym tak naprawdę jest życie?”. Bo pod powłoką beztroskiej przygody kryje się wyraźna krytyka szarej rzeczywistości, od chorej biurokracji po problem władzy, i naprawdę ważnych elementów życia. Brytyjczycy lubią w swoich komediach nawiązywać do aktualnych tematów, żeby nie tworzyć obrazów zupełnie pustych, ale szybko wracają do szlaku wytyczonego przez specyficzny humor. Dlatego zaraz po poważniejszej scenie następuje mix zwariowanych wydarzeń, przedzielanych radami z przewodnika współtworzonego przez Forda Prefecta. Ów przewodnik to nie byle co, bo w końcu daje jedną z najważniejszych rad w całej galaktyce – „Nie panikuj!”. Przestrzeże też przed okropną poezją Vogonów i wytłumaczy, co to jest Głęboka Myśl. Przewodnikowe definicje urozmaicają fabułę, wprowadzają w nietypowe uniwersum filmu oraz stają się kolejnym źródłem śmiechu. Wystarczy dodać do tego pastisze takich produkcji jak „Gwiezdne Wojny” i patetyczną muzykę Joby’ego Talbota, a otrzymamy obraz świetnej, filmowej podróży w nieznane rejony brytyjskiej komedii.
Chociaż niektórzy mogą czuć się po „Autostopem przez galaktykę” jak po spożyciu słynnego w galaktyce trunku, Pangalaktycznego Gardłogrzmota, który sprawia, że czujesz jakby ktoś wytłukiwał twój mózg ogromną sztabą złota owiniętą w plasterki cytryny, to wszyscy otwarci na nowości i brytyjskie, ironiczne poczucie humoru powinni poczuć się w galaktyce absurdu lepiej niż w bezbarwnej rzeczywistości.