Aukcja dusz [David Frankel „Diabeł ubiera się u Prady” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Na wstępie pragnęłabym zaznaczyć, że oglądając film Davida Frankela „Diabeł ubiera się u Prady” miałam na sobie niezbyt wyrafinowany, ciut sfilcowany i bardzo niemodny, choć wygodny, sweter, a pod nim nieco nadrabiającą złe wrażenia turkusową – nie modrą, turkusową – bluzkę z wiskozy. Pisząc te słowa, wcale się nie poprawiłam, narzucając na ramiona praktyczną flanelową koszulę. Ktoś powie: „Ubranie jak ubranie”, ale dla niektórych ciuchy to cale życie. A moja odzieżowa ignorancja na pewno nie spotkałaby się z uznaniem redaktorki naczelnej magazynu „Runway”, Mirandy Priestly.
Aukcja dusz [David Frankel „Diabeł ubiera się u Prady” - recenzja]Na wstępie pragnęłabym zaznaczyć, że oglądając film Davida Frankela „Diabeł ubiera się u Prady” miałam na sobie niezbyt wyrafinowany, ciut sfilcowany i bardzo niemodny, choć wygodny, sweter, a pod nim nieco nadrabiającą złe wrażenia turkusową – nie modrą, turkusową – bluzkę z wiskozy. Pisząc te słowa, wcale się nie poprawiłam, narzucając na ramiona praktyczną flanelową koszulę. Ktoś powie: „Ubranie jak ubranie”, ale dla niektórych ciuchy to cale życie. A moja odzieżowa ignorancja na pewno nie spotkałaby się z uznaniem redaktorki naczelnej magazynu „Runway”, Mirandy Priestly.
David Frankel ‹Diabeł ubiera się u Prady›EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 90,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Diabeł ubiera się u Prady | Tytuł oryginalny | The Devil Wears Prada | Dystrybutor | CinePix | Data premiery | 6 października 2006 | Reżyseria | David Frankel | Zdjęcia | Florian Ballhaus | Scenariusz | Aline Brosh McKenna | Obsada | Anne Hathaway, Meryl Streep, Adrian Grenier, Tracie Thoms, Simon Baker, Emily Blunt, Stanley Tucci, Stephanie Szostak, Gisele Bundchen, Heidi Klum | Muzyka | Theodore Shapiro | Rok produkcji | 2006 | Kraj produkcji | USA | Czas trwania | 109 min | WWW | Strona | Gatunek | dramat, komedia | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Nikt mi nie wmówi, że moda to styl życia lub filozofia bytu. Słynne pytanie wkładane w usta każdej kobiety – „Co mam na siebie włożyć?” – obrosło już legendą i przyporządkowywane zostało damskiej próżności. Tymczasem cały modny światek, w którym obracają się ogromne pieniądze, buzuje zawiść, zazdrość i małostkowość, a rządzą wzajemne zależności i prawo dżungli, nie jest ani tak przyjemny jak zakup nowej torebki, ani tak zwiewny i lekki jak szyfonowy szal. To raczej bezkompromisowy biznes, niekojarzony wcale z kobiecą wrażliwością. Można pokusić się o stwierdzenie, że film „Diabeł ubiera się u Prady” nie został stworzony jedynie jako satyra na zepsuty świat mody i krytyka konsumpcyjnego trybu życia, skupienia na karierze zawodowej, ale także jako portret współczesnych kobiet, zastępujących mężczyzn na wymagających stanowiskach. Ich wrażliwość znika, zamieniając się niespodziewanie w nieprzepuszczalny pancerz ochronny, a przedsiębiorczość i zakorzenione w podświadomości przekonanie o już dawno przeterminowanej niższości kobiety w realiach zawodowych sprawiają, że to, co kiedyś było wrażliwe i delikatne, teraz jest ostre, twarde i bezkompromisowe. Nawet, a może zwłaszcza, w biznesie odzieżowym, czyli w bardziej damskim niż męskim rewirze. Czy to dobrze, czy źle, to już zupełnie inna kwestia. Najbardziej złożoną, nietypową postacią filmu Frankela jest redaktor naczelna Priestly, brawurowo zagrana przez tradycyjnie znakomitą Meryl Streep, która z niewiarygodną łatwością i swobodą przykuwa wzrok raz wygłaszając tyrady do swoich pracowników, raz ograniczając się do lakonicznego: „To wszystko”. Miranda to bogini w świecie mody, jednocześnie sędzia, szef i autorytet. Wprowadza terror wśród zastępów modelek, projektantów i asystentek, ale nie jest nienawidzona, a raczej szanowana – oczywiście tylko ze względu na swoją legendę i możliwości, jakie daje staż w jej redakcji. „Miliony dziewcząt zabiłyby za taką pracę” – powtarzają wielokrotnie postacie z filmu. Z tym że te miliony dziewcząt nie wiedzą, że poświęcenie się w stu procentach usługiwaniu królowej „Runway” przypomina zaprzedanie duszy tytułowemu diabłu, który – choć interesujący – nie jest tak zabawny ani sympatyczny jak chociażby bułhakowski Woland. Bohaterka Streep podporządkowała cale swoje życie karierze i pozycji, dlatego tego samego oczekuje od zastępów asystentek i stylistów. Tylko jej postać wyłamuje się z kategorii bohaterów produkowanych przez Hollywood: Priestly nie przechodzi żadnej przemiany i gloryfikuje świat, w którym tkwi już bez odwrotu. W opozycji do niej twórcy stawiają młodą, inteligentną idealistkę, Andy Sachs. Oczywiście podobne zestawienie owocuje moralnym, możliwym do przewidzenia z góry przesłaniem, wprowadzającym film na ścieżkę zakończenia jedynie słusznego, dydaktycznego i pozbawionego charakterystycznej dla pierwszych trzech czwartych filmu drapieżności. Anne Hathaway grająca Andy jest śliczna, ma dużo uroku i potencjał aktorski, ale póki co nie zaskakuje umiejętnościami, stając się – w dużej mierze z winy scenariusza – bohaterką sympatyczną, jednak o mętnych motywacjach i sprzecznym z generalnym przekazem filmu ugrzecznieniem. Postać Andy wykorzystano zwłaszcza do refleksji na temat młodych ludzi poświęcających się karierze a odwracających od bliskich. Niestety, wątek ten poprowadzono nieudolnie i szablonowo, co przypomina próbę wciśnięcia modelki o rozmiarze 38 w sukienkę o dwa numerki mniejszą. Po prostu „Diabeł ubiera się u Prady” utrzymuje uwagę nie na tematach kariera-rodzina, często już wykorzystywanych w kinie, a na obłudzie rozpanoszonej w każdym biznesie, portrecie kobiet we współczesnym świecie, brutalnej konkurencji i głupocie odchudzania się, wyśmiewając wszystko, ale wszystkiego zupełnie nie skreślając. Reżyser przekonuje, że w fabule orbitującej wokół mody jest miejsce na uniwersalizm, bo każde zajęcie, pasja czy praca mogą przeobrazić się w godny potępienia fanatyzm, a przechodzenie od skrajności w skrajność szkodzi w każdej sytuacji, nie tylko w anorektycznym, zepsutym środowisku mody. Brak iskry ożywiającej historię Andy bynajmniej nie umniejsza przyjemności jej oglądania. Film Frankela został skonstruowany z najlepszych składników: dobrzy aktorzy nawet w rolach drugoplanowych (nietuzinkowy Stanley Tucci jako stylista Nigel), pełen gwiazd, dynamiczny soundtrack oraz przykuwająca spojrzenie interesującymi trikami praca kamery. Dzięki naczelnej Priestly „Diabeł...” nie pozostaje tylko ekspresywnym filmem obyczajowym, a oferuje kilka cierpkich, ale potrzebnych spostrzeżeń na temat rzeczywistości. A poza tym można się wreszcie dowiedzieć, że kiedy zapomnicie uprać rzeczy pasujące do siebie barwami, zawsze możecie wrzucić na siebie cokolwiek – nawet brązowy, skórzany pasek do zwiewnej błękitnej sukienki – byleby owe rzeczy odznaczały się w połączeniu artystycznym nieładem przywodzącym na myśl skrzyżowanie Pollocka z Pendereckim, a wtedy będzie modnie, zgrabnie i generalnie haute couture.
|