We wdzięcznej socrealistycznej komedyjce „Przygoda na Mariensztacie” twórcy robili, co mogli, aby w pełni oddać osiągnięcia nowego systemu. Przede wszystkim to, że dzięki władzy ludowej już wkrótce życie ludzi będzie tak kolorowe jak kadry pierwszego polskiego barwnego pełnego metrażu. 500% wykonanej normy rozsadziło ten film od środka.
W filmie jak w życiu
[Garry Marshall „Twarda sztuka” - recenzja]
We wdzięcznej socrealistycznej komedyjce „Przygoda na Mariensztacie” twórcy robili, co mogli, aby w pełni oddać osiągnięcia nowego systemu. Przede wszystkim to, że dzięki władzy ludowej już wkrótce życie ludzi będzie tak kolorowe jak kadry pierwszego polskiego barwnego pełnego metrażu. 500% wykonanej normy rozsadziło ten film od środka.
Garry Marshall
‹Twarda sztuka›
EKSTRAKT: | 10% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Twarda sztuka |
Tytuł oryginalny | Georgia Rule |
Dystrybutor | Monolith |
Data premiery | 31 sierpnia 2007 |
Reżyseria | Garry Marshall |
Zdjęcia | Karl Walter Lindenlaub |
Scenariusz | Mark Andrus |
Obsada | Jane Fonda, Lindsay Lohan, Felicity Huffman, Dermot Mulroney, Cary Elwes, Garrett Hedlund, Christine Lakin, Laurie Metcalf, Hector Elizondo, Rance Howard |
Muzyka | John Debney |
Rok produkcji | 2007 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 113 min |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat, komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Chamska amerykańska agitka znacznie różni się od swojej chamskiej komunistycznej siostry. Nie spaceruje w gumofilcach po polskich drogach celuloidowych i nie zostawia za sobą śladów błota, którego resztki odklejają się od taśmy i spadają nam na twarz. Przechadza się raczej w kusej minióweczce, nachyla nad nami, trzymając w jednej ręce wiadro gazowanego napoju, a w drugiej wiadro popcornu. Nakarmi, napoi, zawróci troszkę w głowie i sprawi, że znacznie pogodniej będziemy patrzeć na świat po wyjściu z tego „nietzscheańskiego pastwiska”…
Chciałbym napisać coś miłego na temat filmu „Twarda sztuka”, najnowszego dzieła Garry’ego Marshalla, choćby z racji tego, że próbuje opowiedzieć w ciepły sposób o tragedii rodzinnej. (Wbrew kampanii reklamowej z całą odpowiedzialnością stwierdzam: To nie jest komedia!) Łatwo jest epatować przemocą z ekranu, aby osiągnąć zamierzony cel, tzn. pokazać zło, które czai się w człowieku. Znacznie trudniej przedstawić je w zwyczajny sposób, tak, jak występuje ono w życiu. Tragedie tzw. normalnych, przeciętnych ludzi często nie trafiają na okładki gazet, często nawet nie znajdują swego rozwiązania w sądzie. Jedyne, co pozostaje ofiarom, niemogącym liczyć na zadośćuczynienie ani współczucie otoczenia, to uporać się samemu z traumą i żyć dalej. Filmy, które wydobywają na światło dzienne takie problemy, zasługują w moim przekonaniu na uznanie. Ale też należy wyznaczyć im nieprzekraczalną granicę prawdopodobieństwa. Najlepiej, żeby nią był zdrowy rozsadek. Natomiast brak takowego nie wystarczy, żeby film nazwać komedią. A dystrybutor zdaje się w ten sposób radzić sobie z nieprzystawalnością filmu do żadnego z gatunków. I to bynajmniej nie dlatego, że artyzm tego dzieła wymyka się klasyfikacji, ale raczej z prozaicznego powodu niepanowania reżysera nad materiałem.
Oś filmu „Twarda sztuka” stanowią relacje trzech kobiet reprezentujących trzy pokolenia. W ich centrum znajduje się Rachel (Lindsay Lohan), która ze względu na kłopoty wychowawcze, jakie sprawia, zostaje odesłana przez matkę Lilly (Felicity Huffman) do babki Georgii (Jane Fonda). To właśnie jej twardej ręce wychowawczej film zawdzięcza swój tytuł: „Georgia Rule”. (Polski dystrybutor nie bardzo się tym przejął, choć uczciwie trzeba przyznać, że jest w tym pewna logika, bo Jane Fonda nie gra tu pierwszych skrzypiec.) Rachel ma u niej przemyśleć swoje zachowanie i odnaleźć drogę życiową. Resocjalizacja w małym miasteczku przebiega w sielskiej atmosferze. Idąc za sugestią babki, Rachel podejmuje pracę u przystojnego weterynarza, z którym sobie trochę poflirtuje. O dziwo, konserwatywna Georgia nie zwróci uwagi na fakt, że wnuczka będzie u niego spędzać noce. Nastolatka rozkocha w sobie też rówieśnika, prostolinijnego mormona, którego przekona do zerwania ślubów czystości i wprowadzi w arkana seksu. Po tym jakże dobrze wykonanym przez Rachel „blow job” Harlan (Garrett Hedlund) będzie myślał już tylko o tym, aby stanąć z nią na ślubnym kobiercu – do czego oczywiście nie dojdzie, bo reżyserowi chodziło jedynie o ośmieszenie konserwatywnego sposobu zachowania i małomiasteczkowości pokazywanych bohaterów. Zniweczenie jego nadziei jest jednym z „humorystycznych” chwytów, od których roi się w filmie. A poprzez to, co smuci o wiele bardziej, w dość toporny sposób skompromitowany zostaje mormoński sposób na życie. W podobnym tonie filmowa propaganda Hollywoodu w latach pięćdziesiątych rozprawiała się z przeciwnikami politycznymi. Nieporadny Harlan, przypominający z wyglądu i z zachowania Lowella z serialu „Skrzydła” mógłby spokojnie dołączyć do postaci grubych, łysych i garbatych antagonistów ówczesnego kina. To nie jedyny, ale chyba najbardziej spektakularny zabieg „komiczny”, na jaki zdecydował się Garry Marshall i który ma z jego najnowszego filmu czynić komedię. Podobnie jak kilkanaście lat temu w „Pretty Woman” przekonywał, że prostytucja jest całkiem przyjemnym sposobem na zarabianie pieniędzy, tak tutaj lansuje w siermiężny sposób przepitą i sponiewieraną Lindsay Lohan na idolkę młodszego pokolenia. Przykro patrzeć, gdy grana przez nią Rachel skrzeczy przepitym głosem i wdzięczy się podkrążonymi oczami do kolejnych mężczyzn. Niewiele w gruncie rzeczy ustępuje menelkom oddającym się za butelkę siarczonego napoju, ale to wszystko również w „żartobliwym” tonie. Wynika on głównie z porównania „światowego” zachowania Rachel, przybyłej z San Francisco do ograniczonych prostaczków z „wiochy” Idaho. Musi przecież w jakiś sposób ich zaszokować, żeby dać im szansę ową zaściankowość udowodnić.
Fabuła w filmie Marshalla kuleje na obie nogi, momentami tak bardzo, że musi się czasem doczołgiwać do kolejnego wyciemnienia. Reżyser usiłuje ją co prawda podrasować kilkoma tragikomicznymi gagami oraz wystawioną na pierwszym planie popularną młodą aktorką, która w pewnym sensie gra tutaj siebie, ale te wątpliwej jakości błyskotki nie zamydlą widzowi oczu. Bez trudu dostrzeże on ukryty przekaz, który wobec braku formy wychodzi na jaw i straszy. Ten film nie jest już nawet głównym produktem, który generuje kolejne, jak kubki, koszulki i plakaty z wizerunkami aktorów dające producentowi większy zysk. Może być co najwyżej dodatkiem drugiej czy trzeciej kategorii do gazet brukowych, aby podnieść ich nakład albo kolejnym odcinkiem programu MTV pokazującym życie tak zwanych gwiazd.
Lindsay Lohan, kreowana na niedoścignione bożyszcze nastolatek, zstępuje z firmamentu do prostych ludzi, aby pocieszyć ich w codziennych troskach i pokazać, że i świat bogów zostaje czasem doświadczony przez bezduszny los. Niestety jednak nie zmienia wszystkiego czarodziejską różdżką w zły sen. Zamiast tego wychyla kielicha i zbiera się na kolejny plan zdjęciowy, żeby uciułać na całą butelkę. Trochę mi głupio, że się do niej dorzuciłem…