Szukając właściwego określenia dla rozgrywki w „Soul Calibur 4”, nie mogę opędzić się od porównania jej do rozbieranego pokera. Powód jest prosty: wystarczy odpowiednio długo i namiętnie atakować, by część ubioru przeciwnika rozpadła się, ukazując naszym oczom majtki w serduszka czy czyjeś krągłe kształty. A kiedy obie walczące postaci stracą trochę odzienia, walka zaczyna przypominać zapasy w kisielu.
Rozbierane walki w kisielu
[„Soul Calibur 4” - recenzja]
Szukając właściwego określenia dla rozgrywki w „Soul Calibur 4”, nie mogę opędzić się od porównania jej do rozbieranego pokera. Powód jest prosty: wystarczy odpowiednio długo i namiętnie atakować, by część ubioru przeciwnika rozpadła się, ukazując naszym oczom majtki w serduszka czy czyjeś krągłe kształty. A kiedy obie walczące postaci stracą trochę odzienia, walka zaczyna przypominać zapasy w kisielu.
Dla zagorzałych fanów konsolowych bijatyk „Soul Calibur 4” to pozycja obowiązkowa. Jeśli pamiętacie poprzednie części tej serii, to z pewnością nie rozczaruje was i ta. Jeśli pamiętacie ciosy swoich ulubionych postaci, sporą ich ilość będziecie mogli wykorzystać także tutaj. Dla laika takiego jak ja nie ma nic gorszego niż trafienie na długoletniego wymiatacza znającego wszystkie możliwe ciosy Astarotha. Doświadczenie pokazuje jednak, że wystarczy kilka bezsennych nocy spędzonych przed konsolą z włączonym trybem treningu, by móc bez kompleksów mierzyć się z każdym.
Wśród trybów oferowanych w grze znalazły się Arcade (w którym do pokonania mamy ośmiu następujących po sobie przeciwników), Story (w którym pokonujemy kilku słabych przeciwników na poziom, w przerwach poznając historię wybranej postaci), Trening (umożliwiający ćwiczenie nowych ciosów) oraz Tower of Lost Souls (na której wspinamy się na kolejne piętra, pokonując wrogów i zdobywając ukryte przedmioty). Różnice między poszczególnymi trybami są dość duże. Grając w Arcade nie mamy dostępu do specjalnych zdolności postaci i toczymy bój tylko z jednym wrogiem na poziom. Zupełnie inaczej jest w Story i Tower of Lost Souls, gdzie możemy czasem wybrać więcej niż jednego bohatera i zwykle przychodzi nam mierzyć się z więcej niż jednym przeciwnikiem (po pokonaniu jednego wyskakuje drugi, a później trzeci i nawet czwarty). Dodatkowo te tryby umożliwiają wykorzystanie specjalnych mocy (uniemożliwiających wypadnięcie z areny lub zostanie schwytanym, zwiększających siłę ataku czy wartość paska życia) przypisanych do postaci.
Do dyspozycji dostajemy kilkadziesiąt zróżnicowanych bohaterów, a każdy z nich dysponuje innym rodzajem oręża (poczynając od zwykłych mieczy, kijów czy wielkich toporów, przez miecze świetlne i wielkie obręcze, na mieczo-biczach i mieczach-pistoletach kończąc), stylem walki i wyjątkowymi ciosami. Wygląd postaci został bardzo dobrze dopracowany, zaś dodatkową rozrywkę zapewnia możliwość stworzenia swoich własnych wojowników, czy to w oparciu o któregoś z już istniejących, czy też od samych podstaw. Grając przez sieć można natknąć się na istne kurioza wyglądające niczym firmowy klaun McDonalda lub wojownicy wyjęci niemal żywcem z baru „Błękitna Ostryga”.
Pod względem graficznym gra jest bardzo dobrze dopracowana i urzeka zarówno wyglądem postaci, jak i efektami specjalnymi czy wykonaniem poszczególnych aren. „Soul Calibur” wydaje się wykorzystywać wszystkie możliwości, jakie daje PS3. Zdziwiło mnie tyko, gdy ujrzałem płaszcz mojego bohatera „wchodzący” w jego nogę podczas krótkiej animacji kończącej walkę. Nie spodziewałem się takich niedopracowań po tej grze.
Duża ilość ciosów, chwytów i specjalnych ruchów, których indywidualny zestaw jest przypisany do każdej postaci, gwarantuje olbrzymie urozmaicenie walk. I praktycznie rzecz biorąc nie ma jednej taktyki, przy użyciu której można by pokonać każdego przeciwnika. Inaczej walczy się z szybkim Rafaelem, inaczej z potężnym Astarothem, inaczej jeszcze inaczej z wymachującym długim kijem Kilikiem. Nie występują też postacie pokroju tekkenowego Eddiego, którym grać i wygrywać mógł każdy, nawet ktoś, kto po raz pierwszy wziął pada do ręki. Co prawda czasem można wygrać pojedynki z komputerowymi przeciwnikami, wciskając przyciski bez ładu, składu i znajomości ciosów, ale kiedy przyjdzie nam walczyć z ludzkim wrogiem (czy to przez sieć, czy przed jednym ekranem) ten rodzaj „taktyki” się nie sprawdzi. Możliwość odbijania wrażych ataków (czyli wykonywanie tzw. Impaktów), szanse na zniszczenie zbroi oraz zmniejszanie Wskaźnika Duszy (ang. Soul Gauge) nadają dodatkowego smaczku rozgrywce, podobnie jak ciężkie do wykonania Krytyczne Zakończenia – widowiskowe sposoby wykończenia przeciwnika, które można przyrównać do mortalcombatowych fatalitów (niestety, w SC4 każda postać ma tylko jeden tego rodzaju finał, który może wykonać).
Przeciętny gracz może sobie czwartą część „Soul Calibura” śmiało darować. Mimo iż jest to jedna z nielicznych dostępnych na PS3 bijatyk, sprawa z nią jest prosta: tylko zagorzali fani mogą spędzać przy niej całe dnie i noce. Innym pozostaje dorywcza rozgrywka raz na pewien czas, ot, powiedzmy podczas wieczoru przy piwie i konsoli ze znajomymi. Do umilania codzienności o wiele lepiej służą inne tytuły.
Plusy:- dużo postaci
- ładna grafika
Minusy:- monotonia
- konieczność pamiętania wielu ciosów
- miejscami nachodzące na siebie tekstury