Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Komiksy

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

komiksowe

więcej »

Zapowiedzi

komiksowe

więcej »

Bernard Dumont (Bédu)
‹Hugo (wyd. zbiorcze)›

EKSTRAKT:100%
WASZ EKSTRAKT:
100,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułHugo (wyd. zbiorcze)
Scenariusz
Data wydaniapaździernik 2016
RysunkiBernard Dumont (Bédu)
Wydawca Egmont
CyklHugo
ISBN9788328118157
Cena99,99
Gatunekfantasy
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Wrócił Hugo, ten Hugo!
[Bernard Dumont (Bédu) „Hugo (wyd. zbiorcze)” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Dla tych wszystkich, którzy ponad ćwierć wieku temu zachwycali się przygodami rudowłosego trubadura są dwie wiadomości. Dobra i zła. Dobra jest taka, że Egmont wznowił wszystkie albumy serii „Hugo” w wydaniu zbiorczym. Do tej złej wiadomości wrócimy później.

Marcin Osuch

Wrócił Hugo, ten Hugo!
[Bernard Dumont (Bédu) „Hugo (wyd. zbiorcze)” - recenzja]

Dla tych wszystkich, którzy ponad ćwierć wieku temu zachwycali się przygodami rudowłosego trubadura są dwie wiadomości. Dobra i zła. Dobra jest taka, że Egmont wznowił wszystkie albumy serii „Hugo” w wydaniu zbiorczym. Do tej złej wiadomości wrócimy później.

Bernard Dumont (Bédu)
‹Hugo (wyd. zbiorcze)›

EKSTRAKT:100%
WASZ EKSTRAKT:
100,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułHugo (wyd. zbiorcze)
Scenariusz
Data wydaniapaździernik 2016
RysunkiBernard Dumont (Bédu)
Wydawca Egmont
CyklHugo
ISBN9788328118157
Cena99,99
Gatunekfantasy
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Dawno, dawno temu… No, może nie aż tak dawno, jakieś kilkanaście lat temu wydawnictwo Orbita opublikowało serię „Hugo”. Pojawiło się pięć albumów. Seria szturmem zdobyła serca polskich miłośników komiksów, odsłaniając przed nimi niedostępne i nieznane dotychczas oblicza komiksu. Był rok 1990, na rynku silną pozycję mieli tylko „Thorgal” i „Yans”, „Asteriks” dopiero rozpoznawał teren, a „Lucky Luke” kojarzył się większości z animowanym serialem. W takiej sytuacji nietrudno było zrobić furorę, ale „Hugo” na swoją pozycję obiektywnie zasłużył. I chyba jest najcieplej wspominaną serią tamtego niemowlęcego etapu rozwoju rynku komiksu w Polsce. Ale po kolei.
Rzecz dzieje się w świecie stylizowanym na średniowieczną Francję. Tytułowy bohater to kilkunastoletni wędrowny trubadur mający przyjaciół chyba w każdym zamku i opactwie. Zawsze towarzyszy mu niezwykły niedźwiedź Biskoto. Ten małomówny zwierzak charakteryzuje się bezgraniczną lojalnością, wilczym apetytem i, co nie jest chyba zaskoczeniem, niedźwiedzią siłą. Wpisuje się on tutaj w klasyczny schemat dobrotliwego olbrzyma będącego siłowym wsparciem głównego bohatera (Robin Hood i Mały John, Szninkiel i Bom Bom, Kajtek i Koko). Już na początku pierwszego albumu przyłącza się do nich Narcyz. Pełni funkcję przeznaczenia Hugo, jest całkowitym przeciwieństwem Biskota. Niewiele większy od wróbla, zawsze ma coś do powiedzenia, ale największym jego darem jest przyciąganie kłopotów.
Cała trójka co rusz podejmuje się niewykonalnych zdawałoby się misji, przemierzając w ich trakcie baśniowe krainy. Biorą udział w zaciętej wojnie warzyw z żarłocznymi insektami, zawiązują sojusz z Brimoletami, leśnymi stworkami. Na wielkiej bitewnej szachownicy próbują doprowadzić do rozejmu pomiędzy wrogimi armiami Psiawiarów i Zabijaków. Spotykają całą gamę niezwykłych postaci, czarującą wróżkę Śliweczkę, latającego Nefreima, piękną Gargolię. Walczą z balonbąkami, agatopterami i szczuropsami. A wszystko to doprawione jest sporą dawką magii i czarów. Ciekawie prezentują się czarne charaktery, z którymi Hugo i jego przyjaciele muszą się zmierzyć. Jest ich niemało i stanowią zróżnicowane towarzystwo. Mój faworyt to Hapar, porywczy przywódca pasożytów („Zaklęcie w fasolę”), szybki zarówno w ataku, jak i ucieczce. Równie bezwzględna, choć dużo bardziej wyrafinowana jest władczyni Audelagonii, czarodziejka Maugraine („Zamek mew”). Jest też Farad de Mortegoute opętany szaleńczym planem podboju świata. Galerię arcyłotrów uzupełniają niegodziwcy mniejszego kalibru, również zawzięcie starający się uprzykrzyć życie małego trubadura.
I chociaż chwilami intryga jest naiwna, magiczne przedmioty zawsze są pod ręką, a kawaleria przybywa na czas, to całość na tym nie traci. Bo główną zaletą „Hugo” nie jest żelazna logika, w końcu to komiks dla dzieci. Jego siłą jest niezwykła atmosfera opowiadanych historii. Niebezpieczne eskapady i starcia ze złymi czarnoksiężnikami i różnorakimi monstrami przeplatane są sielankowymi scenkami z życia średniowiecznej krainy. Cały cykl to hołd złożony wartościom takim jak: przyjaźń, tolerancja, radość życia. Mnie najbardziej do gustu przypadł tom drugi, którego akcja zawiązuje się na placu budowy gotyckiej katedry. Jest coś niezwykle tajemniczego i urzekającego w tych budowlach, stawianych niekiedy przez całe stulecia. A historia szalonego architekta w pełni oddaje ten nastrój. W moim przypadku był to wybór między dobrym a lepszym, bowiem wszystkie albumy serii trzymają równy, wysoki poziom. Wszystkie te niezwykłe historie oraz postacie wymyślił Bernard Dumont (pseudonim Bedu). Jego znakiem firmowym są niebanalne i żywe dialogi oddające charakter postaci, sytuację i nastrój chwili. Dba także o postacie drugoplanowe. Każda z nich jest wyrazista i kieruje się swoją własną motywacją. Dumont jest jednocześnie autorem niezwykle sugestywnych rysunków umożliwiających pełne zanurzenie się w świecie małego trubadura. Myślę, że niejeden oczarowany czytelnik chciałby spędzić kilka miłych dni w Opactwie Froquewaux, zajadając przysmaki przygotowane przez mnichów, poznać malownicze zakamarki Lasu Boisgelin, krainy Brimboletów, lub też spędzać zimowe dni w sali kominkowej Zamku Corneloup.
Pod względem edycyjnym albumy Orbity to była masakra. Przesunięte i wyblakłe kolory, zanikająca kreska spowodowały, że komiks ten stracił dużo w warstwie wizualnej. Wydanie Egmontu jest dokładnie tym czego fani serii mogli się spodziewać, twarde solidne okładki, porządny papier, wyraźny druk, piękne kolory. W trakcie rozmowy Bernadowi Dumont wyrwało się stwierdzenie, że polskie wydanie jest lepsze od francuskiego (wznowienie pojawiło się na rynku frankofońskim w maju tego roku).
I niestety, zapowiedziana zła wiadomość. Wydanie zbiorcze zawiera wszystkie komiksy z serii i nie ma żadnych szans na jakąkolwiek kontynuację. To informacja z najlepszego źródła, od samego autora. Z jakiegoś powodu seria została wstrzymana decyzją wydawnictwa. Po upływie tylu lat Bedu nie jest w stanie wczuć się w tamten nastrój. Prace nad kolejnym, szóstym albumem zakończył na początkowym etapie. Na osłodę dostajemy dodatkowy album „Hugo – przewodnik po krainie fantazji”, w którym pełno jest szkiców, rysunków Bedu. Jest tam także kilka krótkich epizodów o Hugo wcześniej nie publikowanych w Polsce.
koniec
3 października 2016

Komentarze

03 X 2016   23:18:19

Mam stare zeszyty, wydane właśnie przez Orbitę, więc jestem ciekawa, jak też wyglądać będzie wydanie Egmontu. Już kiedyś myślałam o tym, czy będzie reedycja tej fantastycznej serii, a jeżeli tak, to które wydawnictwo zajmujące się komiksami podejmie się tego. Głównie myślałam właśnie o Egmoncie. :) Tak nawiasem mówiąc, sądzę, że ktoś tam czytał w moich myślach, skoro naprawdę powstała reedycja tego komiksu i tego podjął się właśnie Egmont. ;) A jeszcze lepiej jest, że powstał także ten drugi album o kulisach tworzenia tej serii. Dotychczas bowiem miałam okazję widzieć te szkice i rysunki oraz fragmenty dodatkowych historyjek tylko via Google Grafika i tylko w linkach do francuskich (bądź belgijskich z językiem francuskim) stron internetowych traktujących o tej serii. :)

05 X 2016   19:14:58

"przesunięte i wyblakłe kolory, zanikająca kreska spowodowały, że komiks ten stracił dużo w warstwie wizualnej. " - mam do dziś jeden jedyny zeszyt tej serii, "Błękitną Perłę". Idealna kreska, komiksowo wściekłe kolory, porządnie zszyte na dwie zszywki,dialogi czytelne okładka miękka błyszcząca.

08 X 2016   21:49:39

Widocznie ktoś inny zabrał się za tłumaczenie tego nowego wydania.

10 X 2016   08:21:00

Nie widocznie, tylko prawie na pewno. To stała praktyka nowych wydań (choć zrozumiała, chodzi zapewne o prawa do tekstów), w których tłumaczy się wszystko od nowa, vide Thorgal (wiele pamiętnych dialogów i nazw właśnie z Orbity "padło" w Egmoncie) czy Asterix, który przy okazji niebieskiej serii reklamowany był "jeszcze zabawniejszym tłumaczeniem", a wyszła nadgorliwie sklecona pseudośmieszna sieczka.

12 X 2016   23:14:31

@Voight
Mówiłam "widocznie", bo wtedy jeszcze nie zabrałam się za lekturę. Obecnie jestem po lekturze. W Wypadło im to tłumaczenie całkiem, całkiem. Fakt, pozmieniali co nieco, ale to ich nawiązanie do kulutury masowej sprawiło, że ryczałam ze śmiechu niemal co stronę. Wydawca obiecał wzmożoną pracę przepony, i faktycznie u mnie pracowała. :)

31 VII 2018   20:39:45

"Wydanie Egmontu jest dokładnie tym czego fani serii mogli się spodziewać, twarde solidne okładki, porządny papier, wyraźny druk, piękne kolory."

Niestety, zapomniałeś dodać o tym, czego fani komiksów również się mogli spodziewać i co stało się już egmontowską tradycją, czyli TRAGICZNEGO TŁUMACZENIA.

Fajnie, że Egmont wpadł na pomysł reedycji i wydania zbiorczego na dobrym papierze, bardzo źle natomiast, że tak spartolił robotę. Niestety Kołodziejczak i spółka zaliczają kolejną z długiej, już chyba ćwierć wieku trwającej serii wpadek translatorskich. Mamy do czynienia z jednym z kilku najgorszych przekładów w historii rodzimego rynku komiksowego.

Nie wiem, co zadecydowało o tym, że Agnieszka Labisko dostała tę robotę przy tak ważnej, klasycznej dla mojego pokolenia serii. Podejrzewam że chyba znajomości albo podobieństwo jej nazwiska do imienia niedźwiedzia Biskoty, bo przecież nie umiejętności.

Nie idealizuję tłumaczenia orbitowego, ale po prostu gdy się je porówna, strona przy stronie, to robota pani Iwony Sienickiej sprzed niemal 30 lat wydaje się być (nomen omen) na jakiejś innej, lepszej, niedostępnej egmontowi orbicie. Jej tłumaczenie jest płynne, wykonane z bezprecedensowym wśród polskich tłumaczy komiksowych polotem, humor lekki i niewymuszony, oddaje i zarazem wzbogaca charakter postaci, nie ma też żadnych rażących zgrzytów językowych ani tanich prób przypodobania się czytelnikowi za wszelką cenę.

Labisko natomiast zawiodła w każdym aspekcie swojego rzemiosła, kompletnie nie podoła zadaniu. W porównaniu do klasycznego p. Sienickiej (którego bynajmniej nie idealizuję, ale piszę po prostu jak jest, mając przed sobą otwarty zeszyt Zaklęcia w fasolę) lektura egmontowego wydania Hugo po prostu boli. Każda strona jest pełna niemiłych niespodzianek, które psują przyjemność z lektury arcydzieła Bedu.

Zabiegi "uwspółcześniające", mające zdaje się w założeniu podlizanie się jakiejś wyimaginowanej grupie młodych czytelników to kompletna porażka. Ani dzieci ani tym bardziej młodzież po prostu nie używają większości zwrotów proponowanych przez tłumaczkę, a te które rzeczywiście były w użyciu szybko z niego wychodzą, np. "tępe dzidy" były fajne, ale tak mniej więcej AD 2010 bo w 2016 kiedy pani w przypływie translatorskiego szału postanowiła ich użyć przeciwko czytelnikowi, to były już passe. Obciach i słoma w butach, Egmoncie i pani tłumaczko... Te zabiegi z jednej strony nie mają konsekwencji (są sporadyczne, ale skutecznie psują przyjemność z czytania za każdym razem gdy się pojawiają), a z drugiej strony sprawiają że postacie wymyślone przez Bedu gubią swój charakter i naturalność, stając się dostarczycielami "grepsów". Kiedy mieszane są archaizmy i współczesność na zasadzie "wezmę to co mi pasuje do aktualnego dymka", komiks traci jednorodność i charakter, robi się z tego bełkotliwy miszmasz.

Być może jest to wina niedostatecznej znajomości polszyzny, bo Labisko, co jest po prostu kryminałem dla tłumacza, potrafi wyłożyć się nawet na składni i gramatyce, co jest przy krótkich (nie złożonych przecież) zdaniach z jakimi ma do czynienia w komiksie nie lada wyczynem.

Rażą bardzo także częste i bardzo wysilone odwołania do popkultury. Lubiłem owszem Gumisie ale po co do w Hugo ładować "księciunia"? Mamy "wredka" ze Smerfów, "wścibka" z Beatrix Potter, aż zachodzi pytanie, dlaczego Labisko pominęła w swoim translatorskim szale Myszkę Miki, Kajka i Kokosza, Kubusia Puchatka, Yodę, Teletubisie i Pokemona? Krótko: porażka kompletna. Z tym iście ciamajdowatym, nerdowskim trendem podlizywania się za wszelką cenę czytelnikowi należy walczyć, bo to po prostu obniżanie lotów kultury popularnej. Przerzucanie się grepsami z seriali, książek i filmów jakie się oglądało jest zabawne, ale tylko na żywo i wśród małego grona "nerdów", bo podane na piśmie to każdego w miarę inteligentnego czytelnika na dłuższą metę męczy i żenuje. Zresztą takie nawiązania dość szybko się starzeją, bo kto dzisiaj z młodych czytelników ogląda Gumisie? Ano właśnie, nikt. Natomiast tych, którzy oglądali i już jak ja nieco podrośli, takie nawiązania zwyczajnie będą żenować. Trzeba wyżej stawiać poprzeczkę tłumaczom, panie Kołodziejczak!

Humor translatorski brzmi szczególnie tragicznie gdy mamy do czynienia z próbką poezji częstochowskich tłumaczki, np "Gdy dziecina przegina, burza się zaczyna".

Są ludzie, którzy humor czują i którym przychodzi on naturalnie, i do nich należy bez wątpienia pani Iwona Sienicka, autorka tłumaczenia z wydania Orbity. Są też tacy, chyba wszyscy ich znamy, którzy chcieliby być "fajni", chcieliby zaimponować w towarzystwie choć na chwilę. Uczą się więc na pamięć jakiegoś zwrotu lub dowcipu, który, jak sądzą, jest bardzo zabawny, a potem mówią go... Niestety, zamiast szczerego śmiechu zebranych, ich wisiłki kwituje pełne zażenowania milczenie. Do tej kategorii humorystów należy niestety pani Labisko.

Cóż, jako starszy wiekiem czytelnik mogę tylko stwierdzić, że humoru, wyczucia, a nawet subtelności i błyskotliwości można się nauczyć, nigdy na to nie jest za późno, trzeba tylko zacząć kiedyś pracować w tym kierunku, trzeba zacząć przebywać w towarzystwie ludzi którzy humor czują i się nim biegle posługują, a nie tylko oglądać głupkowate seriale i bajki dla dzieci... Trzeba wreszcie nabyć do siebie trochę dystansu. Podobnie z językiem polskim. Mniej oglądać popularnych seriali i filmów, a więcej czytać książek, i to najlepiej nie tej masowej papki z list bestsellerów, bo to raczej w szlifowaniu polszczyzny zaszkodzi niż pomoże.

Od siebie mam tylko jedno gorące życzenie pod adresem Egmontu: proszę więcej nie zatrudniać pani Labisko jako tłumaczki komiksów.

01 VIII 2018   11:59:19

A może po prostu tłumaczka bardzo chciała się odróżnić od "orbitowego" tłumaczenia? Coś jak tłumaczenie "Władcy..." Łozińskiego.

01 VIII 2018   20:47:22

Najgorsze jest to, że pan Kołodziejczak na krytykę odpowiedział mniej więcej w ten sposób: nam się nasze tłumaczenie podoba. Ręce opadają.

02 VIII 2018   06:29:42

Myślę, że to powiedział Kołodziejczak-pracownik korporacji a nie Kołodziejczak-wielbiciel komiksów.

22 IX 2019   07:33:51

Jako ciekawostka - przy dodruku zmieniono najbardziej kontrowersyjne elementy tłumaczenia - wróża Macieja już nie ma.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Palec z artretyzmem na cynglu
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

27 IV 2024

„Torpedo 1972” to powrót po latach Luca Torelliego, niegdyś twardziela i zabijaki, a dziś… w sumie też zabijaki, ale o wiele bardziej zramolałego.

więcej »

Holmes w tunelu czasoprzestrzennym
Maciej Jasiński

26 IV 2024

„Sherlock Holmes Society” to popkulturowy miszmasz, w którym mieliśmy w jednej historii zombie, Kubę Rozpruwacza, pana Hyde’a i wiele różnych innych motywów. Czwarty album serii domykał większość wątków, dlatego ostatnie dwa albumy to jakby nowe otwarcie. A skoro tak, to autorzy postanowili przebić to, co już było. Nic więc dziwnego, że piąta część rozpoczyna się od wybuchu bomby atomowej w samym centrum Birmingham.

więcej »

Zagubiony w samym sobie
Andrzej Goryl

25 IV 2024

„Czarny Młot” to seria, która miała bardzo intrygujący początek, ciekawie się rozwijała, ale jej zakończenie było co najmniej rozczarowujące. Po drodze ukazało się też kilka komiksów pobocznych, które w większości nie prezentowały zbyt wysokiego poziomu. Podobnie sprawa się ma z najnowszą publikacją z tego uniwersum – albumem „Pułkownik Weird. Zagubiony w kosmosie”.

więcej »

Polecamy

Jedenaście lat Sodomy

Niekoniecznie jasno pisane:

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Zobacz też

Tegoż autora

Uczmy się języków!
— Marcin Osuch

„Szalony Kojot” przez dwie chmury?
— Marcin Osuch

Aparat, góry, człowiek
— Marcin Osuch

Niech prezydent się tym zajmie
— Marcin Osuch

Ratunek czy porwanie?
— Marcin Osuch

Zatrzymane w słowach
— Marcin Osuch

Broń i pieniądze
— Marcin Osuch

Tylko wkrętacza brakuje
— Marcin Osuch

Pożegnanie
— Marcin Osuch

Ten komiks nieco więcej obiecuje niż daje
— Marcin Osuch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.