Prawdopodobnie w latach 1610–1611 William Szekspir napisał jedną ze swoich ostatnich samodzielnych – według historyków literatury – sztuk: „Burzę”. Historia maga Prospera, zesłanego na niemal bezludną wyspę, którą zamieszkiwał jedynie pokraczny Kaliban, syn czarownicy Sykoraks, na stałe weszła do zachodniej kultury: wystarczy wspomnieć, że nawet topowi pisarze fantastyki James Corey i Neil Gaiman nawiązywali do niej bezpośrednio w swoich utworach.
Dagmara Trembicka-Brzozowska
„A moim sługą jest ten syn ciemności”
[Max Fiumara, Sebastian Fiumara, Dan Watters „Sandman Universum. Lucyfer #2: Boska tragedia” - recenzja]
Prawdopodobnie w latach 1610–1611 William Szekspir napisał jedną ze swoich ostatnich samodzielnych – według historyków literatury – sztuk: „Burzę”. Historia maga Prospera, zesłanego na niemal bezludną wyspę, którą zamieszkiwał jedynie pokraczny Kaliban, syn czarownicy Sykoraks, na stałe weszła do zachodniej kultury: wystarczy wspomnieć, że nawet topowi pisarze fantastyki James Corey i Neil Gaiman nawiązywali do niej bezpośrednio w swoich utworach.
Max Fiumara, Sebastian Fiumara, Dan Watters
‹Sandman Universum. Lucyfer #2: Boska tragedia›
W Polsce nie jest zbyt popularna – co jest w sumie zastanawiające – jednak przez zachodnich krytyków, a przede wszystkim badaczy literatury, uznawana jest za jedno z najwybitniejszych dzieł dramaturga. Tym, na co często zwracano uwagę, jest postać wiedźmy Sykoraks – bohaterki, która w sztuce nie występuje. Akcja dzieje się lata po jej śmierci na samotnej, smaganej sztormami wyspie, na którą zesłano ją, gdy była przy nadziei. Wiemy, że była tak potężna, iż mogła rozkazywać Księżycowi; wiemy, iż gdyby nie osłabienie ciążą, nikt nie byłby w stanie wygnać jej z Afryki. W „Burzy” użyto jej postaci początkowo jako kontrapunktu dla Prospera – na jej tle miał wydawać się jowialny i przyjazny, by stopniowo ukazywać okrutne oblicze, takie samo jak wiedźma. Jednak w dramacie Sykoraks, mimo znaczenia jakie jej przypisał autor – nie występuje: jest martwa, przez co niema, nie może zabrać głosu wobec tego, co z pamięcią o niej i z jej wyspą robią przybysze (i na co zwracają też uwagę badacze: mowa tu o samych białych mężczyznach).
W 2018 roku w ramach „Sandman Universe” ukazały się pierwsze zeszyty „Lucyfera” pióra Dana Watersa. Ten pisarz, współpracujący już wcześniej z Neilem Gaimanem, postanowił zaserwować czytelnikom coś w stylu znanego Brytyjczyka: intertekstualną opowieść zanurzoną po uszy w mitologiach i właśnie „Burzy” Szekspira – prze-powiadając tę historię i oddając głos pomijanej w oryginale Sykoraks. Tu czarownica z Afryki stoi w centrum opowieści, mimo że martwa, to jak najbardziej obecna: jako niegdysiejsza kochanka Lucyfera i matka jego zdeformowanego syna Kalibana. W pierwszym tomie „Diabelskiej komedii” upadły doprowadził do jej wskrzeszenia, sprowadzając tym samym na swoją świtę gniew Boga.
W „Boskiej tragedii” Waters wysyła Lucyfera na wędrówkę po zaświatach – wszystkich z nich – by znaleźć miejsce wiecznego odpoczynku dla Sykoraks, a samą wiedźmę odprawia na wyspę, na której żyła i zmarła po urodzeniu syna. Kaliban z kolei podąża tropem ojca, szukając uznania i, tak naprawdę, celu swoich narodzin. Oczywiście nic nie jest takie proste, jak wydaje się na pierwszy rzut oka, a Gwiazda Zaranna zdecydowanie ma swoje zupełnie odrębne plany, których jednak nie poznamy do samego końca.
Waters prowadzi akcję dwutorowo: z jednej strony podążamy za Lucyferem, usiłując odgadnąć jego zamiary (bo przecież upadły nie może wyłącznie chcieć zapewnić wygody swojej niegdysiejszej wybrance, prawda?) i obserwując to, jak gra na nosie zastępom niebieskim i władcom zaświatów. Z drugiej – pozostajemy przy Sykoraks, która ponownie uwięziona jest na wyspie, na której porzucił ją kiedyś Lucyfer. Znowu własny los wymyka jej się z rąk, a decyzje o jej przyszłości podejmują mężczyźni wokół niej. Jednak scenarzysta postanowił odwrócić bieg wydarzeń i w końcu bodaj najsłynniejsza nieobecna bohaterka literatury otrzymuje i głos, i sprawczość. Czyta się to wybornie, zwłaszcza jeśli ma się jako takie pojęcie o oryginale.
Oczywiście jeśli nie znamy „Burzy”, nadal możemy czerpać z „Boskiej tragedii” sporo satysfakcji. Historia ma w sobie to, za co rzesze czytelników pokochały „Sandmana”: oniryczność i pewną poetyckość; nadludzkie siły, których ludzkie tragedie nie obchodzą, gdy są kamyczkami na drodze do celu. Zastępy postaci rodem z historii i mitów przesuwają się po kadrach, ale dzięki temu, że narracja jest o wiele bardziej linearna niż w „Diabelskiej tragedii”, nie ma poczucia chaosu czy nadmiaru. Waters pokazuje tutaj, że doskonale czuje i uniwersum, i postaci: płynnie przechodzi od wątku do wątku, bez potknięć czy niejasności. Każda akcja bohaterów ma sens – nawet jeśli w danym momencie lektury go nie widzimy, to staje się on jasny później – ale też każdy z protagonistów ma miejsce na rozwój. Najwyraźniej widać to na przykładzie Kalibana, cały czas poszukującego miejsca, do którego pasuje: ani człowiek, ani anioł, ani potwór, ani mag; jednocześnie dobry i wyrodny syn, zawieszony gdzieś pomiędzy przywiązaniem a niechęcią do swoich rodziców. To zdecydowanie świetnie napisana postać.
Dość powiedzieć, że zamknięcie lucyferskiego dyptyku – bo historia o Sykoraks kończy się właśnie tutaj – pozostawia sporo satysfakcji.
Artystycznie też jest nad czym się pochylić. Rysują przede wszystkim Max i Sebastián Fiumara, sprawdzili się świetnie, zwłaszcza w scenach, w których Lucyfer odwiedza zaświaty. Klimat jest niesamowity, przestrzenie zaplanowane zostały zgrabnie, równocześnie tak, żeby móc od razu je rozpoznać; postaci narysowane są z wyczuciem, ekspresyjnie, bogowie bywają zaś odpowiednio straszni. Jeśli coś może nieco rozpraszać, to podobieństwo Gwiazdy Zarannej do… Davida Bowiego, przynajmniej w niektórych scenach, ale można to wybaczyć. Jest też Kelley Jones, który narysował dodatkowy zeszyt w tym tomie – zupełnie inny styl, ale doskonale pasujący do mrocznej historii z pogranicza horroru.
Nie ukrywam, że słodzę, ale ten komiks naprawdę mnie zachwycił. Jest inny niż „Lucyfer” Mike’a Careya – bardziej poetycki i mocniej osadzony w baśniowości – i jest to też zaleta; to w końcu miało być coś nowego. Drugi tom narracyjnie wypada lepiej niż pierwszy, a całość jest po prostu kawałkiem naprawdę dobrze napisanej historii, opartej na wielkim konflikcie i ze świetnymi ilustracjami. No i ta „Burza” – motywy z niej wykorzystano sprytnie, z wiedzą co do analiz historycznoliterackich. Oby trzeci tom opowiedział nam fabułę równie dobrą i równie dobrze.
Plusy:
- intertekstualność w stosunku do Sandmana i dzieła Szekspira
- doskonale napisane postaci główne, zwłaszcza Sykoraks
- interesująca, dobrze poprowadzona akcja
- warta uwagi oprawa graficzna
- klimat! ten klimat!
Minusy:

Tytuł recenzji to cytat: „Burza”, Akt 5, Scena 1
Dawno to czytałem, ale czy u Coreya jest jakieś nawiązanie poza tytułem? ('Wojna Kalibana').
Wydaje mi się, że bardziej by pasował Simmons z jego Ilon/Olimp czy nawet marvelowscy X-mani.