Manu Larceneta polskiemu czytelnikowi przedstawiać nie trzeba. Francuski autor utorował sobie drogę do naszych serc kilkoma świetnymi komiksami. Po „Codziennej walce”, „Raporcie Brodecka”, „Terapii grupowej” oraz dwóch tomach „Blasta” otrzymujemy „Drogę”, komiks, który zaledwie kilka dni po premierze stał się najlepiej sprzedającym się tytułem w katalogu wydawnictwa Mandioca. To druga już adaptacja książki w dorobku artysty. Po niepokojącej opowieści o winie i wojennej traumie Philippe’a Claudela wziął na warsztat równie mroczne (choć w inny sposób) dzieło Cormaca McCarthy’ego.
Śmierć go czeka…
[Manu Larcenet „Droga” - recenzja]
Manu Larceneta polskiemu czytelnikowi przedstawiać nie trzeba. Francuski autor utorował sobie drogę do naszych serc kilkoma świetnymi komiksami. Po „Codziennej walce”, „Raporcie Brodecka”, „Terapii grupowej” oraz dwóch tomach „Blasta” otrzymujemy „Drogę”, komiks, który zaledwie kilka dni po premierze stał się najlepiej sprzedającym się tytułem w katalogu wydawnictwa Mandioca. To druga już adaptacja książki w dorobku artysty. Po niepokojącej opowieści o winie i wojennej traumie Philippe’a Claudela wziął na warsztat równie mroczne (choć w inny sposób) dzieło Cormaca McCarthy’ego.
Pomysł na historię jest genialny w swojej prostocie. McCarthy stworzył powieść drogi w czystej postaci, pozbawiając narrację wszelkich elementów, które mogłyby rozpraszać czytelnika i odwracać uwagę od tego, co najważniejsze. Śledzimy oto wędrówkę ojca i jego kilkuletniego syna, z mozołem przemierzających zniszczony świat. Nie wiemy, co doprowadziło do apokalipsy, ale nie jest to istotne. Ważne jest tylko to, że w opustoszałym, zniszczonym i przysypanym popiołem świecie trzeba iść. Kto chce żyć, musi wędrować – powtarza wielokrotnie ojciec. I właśnie to czynią bohaterowie powieści: idą na południe, uciekając przed zimą. Jest jeszcze jedna zasada. Trzeba unikać innych ludzi. Bo choć przetrwali nieliczni, spotkanie z drugim człowiekiem oznacza zazwyczaj śmierć. I tak przez całą powieść bohaterowie idą, kilkukrotnie unikając spotkania z innymi i nieustannie walcząc o przetrwanie.
Tym, co przykuwa uwagę czytelnika książki są jednak nie tyle opisy kolejnych zdarzeń, nie jest ich zresztą wiele, czy charakterystyka zniszczonego świata, ale dialogi. To w nich bowiem odzwierciedlenie znajduje groza świata. Rozmowy ojca z synem oraz – sporadycznie – z innymi ludźmi (nie zawsze da się bowiem tych spotkań uniknąć) stają się okazją do refleksji na temat kondycji człowieka w nowych realiach. Autor wyraża w nich kluczowe kwestie oraz dylematy człowieka znajdującego się w sytuacji granicznej. Jak refren powraca w nich pozornie naiwne, a w gruncie rzeczy fundamentalne pytanie zadawane przez chłopaka – „Tato, czy my jesteśmy dobrzy?”. Pytanie o tyle istotne, bo jak się okazało, w obliczu upadku świata i rozpadu norm społecznych, ludzie zamienili się w dzikie bestie. Dowody na to bohaterowie powieści mijają praktycznie co chwilę.
Nic zatem dziwnego, że chłopiec, powtarzając to pytanie, pragnie usłyszeć od swojego ojca zapewnienie, że oni, bez względu na wszystko, nie zamienią się w kolejnych zwyrodnialców. Niestety, wraz z kolejnymi zdarzeniami, wątpliwości te narastają. Czy zabicie człowieka w obronie własnej jest czymś, co pod znakiem zapytania stawia status „bycia dobrym”? A może jest to rezygnacja z pomocy innym, w obawie o własne życie? A może skazanie kogoś na śmierć, w zemście za próbę kradzieży? Imperatyw przetrwania narzuca określone działania i niestety coraz częściej pod znakiem zapytania stawia własną prawość. Dla ojca, który przecież ma świadomość reguł rządzących tym nowym, koszmarnym światem, to nie ma większego znaczenia. On po prostu chce za wszelką cenę przetrwać i uratować od śmierci swojego syna. Choć może nie tyle przed śmiercią chce go uchronić, co przed cierpieniem. W końcu cały czas rozważa opcję samobójstwa i zabicia syna. Ma rewolwer, który ma być gwarancją bezbolesnego odejścia. Lepsze to niż dopuszczenie, by jego syn wpadł w ręce jakichś bandytów. Ta możliwość odebrania sobie życia na własnych warunkach stanowi ostatni bastion obrony przez wtargnięciem brutalnego świata do mikrokosmosu, jaki sobie wytworzyli. Oczywiście – jest jedna niewiadoma. Czy w kluczowym momencie ojciec będzie w stanie pociągnąć za spust, pozbawiając swojego syna życia? To pytanie McCarthy zawiesza w swojej narracji i właśnie ono nie daje czytelnikowi spokoju do końca lektury.
Francuski artysta poradził sobie z tymi niuansami doskonale. Zamieniając surową prozę McCarthy’ego w opowieść obrazkową, udowodnił, że przed tym medium nie ma w zasadzie żadnych ograniczeń. Przede wszystkim trzeba podkreślić, że podszedł do pierwowzoru z dużym szacunkiem. Poza kilkoma drobnymi zmianami odwzorował strukturę powieści bardzo dokładnie. Obserwujemy zatem kolejne zdarzenia tak, jak opisał je McCarthy i tym, co od razu przykuwa naszą uwagę, jest sugestywny obraz świata, o którym wiadomo, że już nie podźwignie się z popiołów. Dominują szarości i czernie, które przytłaczają czytelnika od pierwszych plansz. Kolory są przytłumione, bo przecież słońce jedynie z trudem przedziera się przez zawieszoną powietrzu chmurę popiołu. Zdewastowane miasta, wszechobecne zgliszcza, wraki samochodów, wypalone kikuty drzew – wszystko to wygląda upiornie pod grubą warstwą popiołu, która w czasie deszczu zamienia się w czarne błoto. Błoto, które obkleja wygłodzone postacie bohaterów, owiniętych w łachmany i uparcie stawiających nogę za nogą. W ich twarzach, jeśli akurat nie skrywają ich płócienne maski i gogle, widać całkowitą rezygnację i zniechęcenie. Ten brak nadziei nie powstrzymuje ich jednak przed dalszą wędrówką.
Larcenet jest, podobnie jak McCarthy, oszczędny w słowach. Nie znajdziemy tu – i bardzo dobrze! – ani jednego opisu zaczerpniętego z książki. Obrazy mówią same za siebie i dzięki temu siła oddziaływania tego komiksu jest niesamowita. Trzeba się jednak w te obrazy wpatrzeć, nie wolno gnać za szybko; warto dopasować tempo lektury do ślimaczego tempa, w jakim podróżują bohaterowie. Autor kontrapunktuje ogromne, opustoszałe przestrzenie klaustrofobicznymi, zdewastowanymi wnętrzami, w których często oglądamy zbliżenia wynędzniałych twarzy bohaterów. Ich pozbawiony wszelkiej nadziei wzrok przykuwa uwagę i przygnębia. Trzeba te obrazy oglądać uważnie, wczuwać się w nie i wsłuchiwać w krótkie, urywane dialogi, które wzmacniają grozę opowieści. Ta lektura pochłania i sprawia, że czytelnik, powoli zagłębiając się w ruiny świata, uświadamia sobie grozę tej sytuacji. Odczuwa także nieuchronny dramat ojca, który rozpaczliwie chce odsunąć w czasie moment ostatecznej decyzji, dotyczącej dalszych losów swoich i jego syna.
Warto również podkreślić edytorskie walory publikacji, które w przypadku wydawnictwa Mandioca są już standardem. Polski czytelnik otrzymał mianowicie możliwość wyboru. Wydawnictwo przygotowało dwa warianty komiksu – czarno-biały oraz kolorowy. Wariant kolorowy jest podstawowy, natomiast edycja czarno-biała ma status limitowany. Jak pisze wydawca, została „efektownie wykończona z użyciem materiału tekstylnego, tłoczeniami”. Co więcej, znajdujemy w niej szesnaście dodatkowych stron rysunków i szkiców. Trzeba przyznać, że rysunki Larceneta w czerni nabierają dodatkowej siły rażenia.
„Droga” to bez wątpienia pozycja wyjątkowa pośród opowieści postapokaliptycznych. Pomimo swej prostoty przyciąga uwagę czytelników i innych twórców, którzy próbują sprawdzić ją w innych mediach. Warto przypomnieć, że przed komiksem Larceneta, w roku 2009, na ekrany kin trafił poruszający film w reżyserii Johna Hillcoata. Stonowana, pozbawiona jakichkolwiek ozdobników i stroniąca od wszelkiego efekciarstwa historia wbija w fotel swoją prostotą. Sprowadzenie ludzkiego żywota do wędrówki, kojarzącej się z wierszem Edwarda Stachury, z którego pozwoliłem zaczerpnąć fragment do tytułu niniejszej recenzji, nie jest oczywiście niczym nowym. Jednak sposób, w jaki ożywia ten motyw McCarthy, jest wstrząsający, a oprawa graficzna wyczarowana przez Larceneta nadaje mu dodatkowe walory. Nic zatem dziwnego, że album urzekł także czytelników, którzy w zaledwie kilka dni po premierze sprawili, że „Droga” stała się najlepiej sprzedającym komiksem Mandioki.