Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Komiksy

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

komiksowe

więcej »

Zapowiedzi

komiksowe

więcej »

Charlie Brown, Snoopy i spółka
[ - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
W roku 1950 Charles Schulz, dość smutny w gruncie rzeczy i nieśmiały facet, zaczął rysować komiks, któremu wkrótce potem wydawca nadał nazwę „Peanuts”. Od tej pory „Fistaszki” nieprzerwanie bawią i wzruszają kolejne pokolenia czytelników, mimo iż 12 lutego minęło już dziesięć lat od śmierci Schulza.

Iwona Michałowska

Charlie Brown, Snoopy i spółka
[ - recenzja]

W roku 1950 Charles Schulz, dość smutny w gruncie rzeczy i nieśmiały facet, zaczął rysować komiks, któremu wkrótce potem wydawca nadał nazwę „Peanuts”. Od tej pory „Fistaszki” nieprzerwanie bawią i wzruszają kolejne pokolenia czytelników, mimo iż 12 lutego minęło już dziesięć lat od śmierci Schulza.
Fistaszki w magazynie „Time”
Fistaszki w magazynie „Time”
Początki
Tak naprawdę początki „Fistaszków” sięgają roku 1947, kiedy to komiks z podobnymi postaciami, z których jedna nosiła nazwisko Charlie Brown, ukazywał się w lokalnej gazecie. Dopiero jednak trzy lata później, już pod znanym obecnie tytułem, dzieło Schulza weszło do szerszej dystrybucji, ukazując się cyklicznie w pismach tak znanych jak „The Washington Post” czy „The Chicago Tribune”. „Peanuts” to po angielsku nie tylko orzeszki ziemne, ale też maluchy, berbecie; Schulz do końca życia nie znosił tego narzuconego przez wydawców tytułu, twierdząc, że odziera jego bohaterów z godności. Dwuznaczność niemożliwa do oddania w większości języków sprawiła, że na przykład w Hiszpanii seria funkcjonuje pod oryginalnym tytułem „Peanuts”, ale często mówi się o niej po prostu „Snoopy” lub „Carlitos”, bo tak po hiszpańsku zwie się główny (przepraszam – drugi po głównym) bohater. Polski tytuł, jakkolwiek trudno dociec, co ma wspólnego z dziecięcymi postaciami Schulza, brzmi smacznie i dobrze się przyjął.
„Fistaszki” ukazywały się przez 50 lat, aż do śmierci Schulza w lutym roku 2000. Zyskały status jednego z najpopularniejszych komiksów w historii i przyniosły autorowi znaczny majątek i sławę, co jest dość przewrotne, zważywszy, że opowiadają o przygodach wielkiego nieudacznika, w dodatku wzorowanego na postaci samego twórcy. Wygląda na to, że w natłoku historii o superbohaterach pojawienie się kogoś, z kim czytelnik mógł się identyfikować nie we śnie, a na jawie, trafiło na podatny grunt: wszak przesypiamy tylko jedną trzecią życia (z wyjątkiem piszącej te słowa, która przesypia trzy ósme). Charlie Brown jest bowiem nie tylko ludzki i sympatyczny, ale też tak nieporadny, że obserwując jego perypetie możemy się poczuć dowartościowani – bo przecież MY potrafimy puszczać latawce, trafić w piłkę albo naostrzyć ołówek, nie wkręcając się w temperówkę, prawda? Prawda? Dobrotliwy, acz niekiedy sfrustrowany Charlie i jego zarozumiały, lecz sentymentalny i pod wieloma względami wyjątkowy pies Snoopy doskonale się uzupełniają, a ironiczny, nieco czarny, lecz przesycony ciepłem humor całości sprawia, że obok „Fistaszków” trudno przejść obojętnie. Istotną rolę w powodzeniu komiksu odegrało jednak także graficzne przedstawienie postaci: każdy z bohaterów Schulza jest w pewien zabawny sposób charakterystyczny (wspomnijmy łysinę Charliego, który może się poszczycić jedynie kilkoma rachitycznymi włoskami na czółku i potylicy), a zarazem budzący sympatię. Zdarzają się, rzecz jasna, osobniki wredne, a nawet wredne koty, ale większość historyjek doskonale się bez nich obywa, bazując raczej na niuansach rywalizacji i zakamarkach przyjaźni niż na uproszczonej opozycji dobro/zło.
Ważną cechą „Fistaszków” jest całkowita nieobecność dorosłych w ich przestrzeni. Celowo piszę „w przestrzeni”, a nie „w świecie”, bo przecież postacie Schulza wiodą normalne (?) dziecinne życie – chodzą do szkoły, mają rodziców, jeżdżą na obozy, negocjują z właścicielem sklepu sportowego. Tyle tylko, że dorośli na kartach komiksu się nie pojawiają – znamy ich z drugiej ręki, ze słów powtarzanych przez małych bohaterów, lecz nigdy nie jest im dane przemawiać ani pokazywać się wprost. Zabawniej i bardziej sugestywnie wypada to w filmach, gdzie sceny są pokazywane z wysokości oczu dziecka: kiedy któraś z postaci rozmawia z nauczycielką albo ze sklepikarzem, wygląda to tak, jakby rozmawiała z biurkiem czy ladą. W pewnym jednak sensie dorosłym w wersjach filmowych użyczono głosu: ich wypowiedzi są sygnalizowane poprzez dźwięki wydobywane z puzonu z tłumikiem przez niejakiego Billa Meléndeza – postać, bez której żywot Fistaszków byłby znacznie uboższy, a grono ich wielbicieli z pewnością węższe. Nie kto inny jak on przeniósł bowiem małych bohaterów na ekran, nadając ich przygodom kolejny wymiar i przez ponad czterdzieści lat z powodzeniem zaznajamiając z nimi kolejne pokolenia widzów.
„Fistaszki” na ekranie
Ekranowy żywot „Fistaszków” rozpoczął się od entuzjazmu pewnego Meksykanina. José Cuauhtémoc Meléndez, zwany na co dzień Billem, przybył do Stanów we wczesnym dzieciństwie i tu pobierał nauki. Jego edukację zwieńczyły studia w Chouinard Art Institute w Los Angeles, po których zajął się tworzeniem filmów animowanych. Los zetknął go z Schulzem w 1961 roku, kiedy koncern samochodowy Forda postanowił nakręcić serię reklam jednego ze swoich produktów, wykorzystując postacie z popularnego już wówczas komiksu. Reżyserię reklam powierzono Meléndezowi. Wkrótce potem producent Lee Mendelson zaprosił go do stworzenia krótkiej sekwencji animowanej na potrzeby reportażu o twórczości Schulza. Reportaż trafił jednak do szuflady, a zamiast niego powstał 25-minutowy film „Gwiazdka Charliego Browna” („A Charlie Brown Christmas”), wyemitowany po raz pierwszy w grudniu 1965 roku. Film stał się początkiem ponadczterdziestoletniej współpracy reżysersko-producenckiej, owocującej czterema filmami pełnometrażowymi i kilkoma seriami dwudziestoparominutowych filmów telewizyjnych. Ostatnim jest „He’s a Bully, Charlie Brown” z 2006 roku, a ponieważ w roku 2008 Meléndez przeniósł się do lepszego świata, zaś osiem lat wcześniej (w lutym roku 2000, a więc niemal dokładnie dziesięć lat temu) to samo uczynił Schulz, można przypuszczać, że ciągu dalszego nie będzie.
Po przychylnym przyjęciu „Gwiazdki Charliego Browna”, która do dziś pozostaje jednym z najsłynniejszych filmów o Fistaszkach i często powraca na mały ekran z okazji świąt Bożego Narodzenia, duet Meléndez/Mendelson zrealizował kilka kolejnych krótkich filmów telewizyjnych (wśród nich równie popularny „It’s the Great Pumpkin, Charlie Brown”, lekko puszczający oko do tych, których nie porwała świąteczna atmosfera „Gwiazdki”), jednocześnie rozpoczynając pracę nad pierwszą produkcją długometrażową – „A Boy Named Charlie Brown”. Film ostatecznie trafił do kin w roku 1969, uzyskując nie tylko świetne recenzje, ale i nominację do Oscara za muzykę skomponowaną przez Vince’a Guaraldiego i Johna Scotta Trottera. Akurat muzyka (pomijając motyw przewodni, który pojawiał się już we wcześniejszych filmach), a zwłaszcza towarzyszące jej sekwencje psychodelicznej animacji, którą okraszono obraz, zestarzały się chyba najbardziej. W tych ostatnich wyraźnie odbija się hipisowski klimat późnych lat 60.; sama muzyka zaś trąci myszką, choć tytułowa piosenka mimo wszystko jest ładna. Broni się też – i wizualnie, i muzycznie, a nade wszystko dydaktycznie – ortograficzna melorecytacja Charliego i Linusa „I before E, except after C”. A ortografia gra w filmie rolę niepoślednią, bowiem Charlie bierze udział w szkolnym, a później krajowym konkursie „spelling bee”, polegającym na literowaniu zadanych słów. Wyłoży się na tym, które powinien znać najlepiej…
Charlie Brown
Charlie Brown
Wcale nie zestarzeli się bohaterowie – aż po ostatnie, kręcone już w bieżącym stuleciu filmy zachowali ten sam wygląd i osobowości. Przez następne dekady będą się wprawdzie pojawiały nowe postacie – Rerun, Marcie, Peppermint Patty czy – last but not least – Woodstock – ale Charlie, Snoopy, Linus, a nawet kocyk Linusa pozostaną bez zmian. Nieco kpiarska (ale empatyczna) życzliwość, z jaką traktuje swoich bohaterów Schulz, znajduje idealne odzwierciedlenie w filmach Meléndeza i także jest absolutnie ponadczasowa.
Snoopy
Snoopy
Następna pełnometrażówka, „Snoopy Come Home” (1972), jest czymś w rodzaju musicalu, w którym zdecydowanie należy zwrócić uwagę na dwie piosenki, „Fundamental Friend Dependability” (napisaną przez braci Shermanów, znanych skądinąd jako autorzy piosenki zawierającej najdłuższe słowo w języku angielskim – „Supercalifragilisticexpialidocious” z filmu „Mary Poppins”, za którego oprawę muzyczną dostali zresztą Oscara), oraz liryczną „It Changes”, śpiewaną przez Guya Pohlmana. Poza tymi dwoma przypadkami muzyka jest taka, że chciałoby się (mimo wszystko) powrotu Guaraldiego (w filmie wykorzystano tylko kilka jego pomniejszych kompozycji), który zresztą miał wrócić przy okazji kolejnego filmu, lecz zamiast tego przeniósł się przedwcześnie w zaświaty.
Woodstock
Woodstock
W warstwie fabularnej też brak takich fajerwerków jak w kinowym debiucie Fistaszków, a może po prostu „Snoopy Come Home” ma mniej do zaoferowania starszym widzom, jako że przenosi środek ciężkości z bardzo ludzkich rozterek Charliego na psie rozterki Snoopy’ego, który niespodziewanie odnajduje swoją pierwszą właścicielkę. Okazuje się, że dziewczynka jest chora i potrzebuje wsparcia, więc poczciwe w gruncie rzeczy psisko zabiera swoją walizeczkę i najlepszego przyjaciela Woodstocka (dla którego jest to ekranowy debiut) i wyrusza piechotą do szpitala w odległym mieście, przeżywając po drodze mrożące krew w żyłach przygody, ale i dobrze się bawiąc (świetna scena muzykowania z Woodstockiem na leśnym obozowisku). Jak przystało na kreskówkę, wszystko dobrze się kończy i widz nie ma poczucia niespełnienia, choć pozostaje odrobina niedosytu, bo nawet Lucy jest w tym filmie mniej wredna, a Peppermint Patty mniej ostentacyjnie głupia niż w komiksach. To, czego zabrakło w „Snoopy Come Home”, z nawiązką rekompensuje trzecia długometrażowa produkcja – „Race for Your Life, Charlie Brown” (1977), w polskich kinach wyświetlana jako „Charlie Brown i jego kompania”. Oto Charlie i spółka, a w ślad za nimi Snoopy (na motorze) i Woodstock udają się na letni obóz, gdzie muszą stawić czoło bandzie łobuzów z wściekłym kotem. Wyścig na tratwach, zaplanowany jako jedna z atrakcji obozu, przeradza się w walkę o honor, a może i o życie. Peppermint Patty demonstruje swój talent i umiejętności przywódcze, zarządzając wybory szefowej żeńskiego obozu, w których każda z dziewcząt otrzymuje po jednym glosie, co nie przeszkadza Patty proklamować się zwyciężczynią. Hasło „Marcie, przygotuj karty do tajnego głosowania” będzie towarzyszyć bohaterkom w najbardziej krytycznych momentach filmu – bo jakże tu obyć się bez głosowania, gdy trzeba na przykład podjąć ważką decyzję, czy pozwolić chłopakom utonąć, czy może jednak należałoby wrócić i wyłowić ich z wody.
1 2 »

Komentarze

15 XII 2012   10:33:20

Snoopy jest super, mam cztery komiksy o nim.:)

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Zagubiony w samym sobie
Andrzej Goryl

25 IV 2024

„Czarny Młot” to seria, która miała bardzo intrygujący początek, ciekawie się rozwijała, ale jej zakończenie było co najmniej rozczarowujące. Po drodze ukazało się też kilka komiksów pobocznych, które w większości nie prezentowały zbyt wysokiego poziomu. Podobnie sprawa się ma z najnowszą publikacją z tego uniwersum – albumem „Pułkownik Weird. Zagubiony w kosmosie”.

więcej »

Dyskretny urok showbiznesu
Paweł Ciołkiewicz

24 IV 2024

Nestor Burma to prywatny detektyw, który ma skłonność, naturalną chyba u prywatnych detektywów, do wpadania w tarapaty. Po „Mgle na moście Tolbiac”, „Ulicy Dworcowej 120” oraz „Awanturze na Nation” dostajemy kolejny album z jego przygodami. „Chciałeś mnie widzieć martwą?” to opowieść o intrydze rozgrywającej się w świecie musicali.

więcej »

Przygody małych króliczków
Maciej Jasiński

23 IV 2024

„Opowieści z Bukowego Lasu” to kolejna już seria dla dzieci, którą od roku 2021 publikuje wydawnictwo Egmont. Tym razem mamy do czynienia z cyklem przeznaczonym dla najmłodszych czytelników, którzy dopiero stawiają pierwsze kroki w świecie komiksu.

więcej »

Polecamy

Jedenaście lat Sodomy

Niekoniecznie jasno pisane:

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Zobacz też

Inne recenzje

Głowa Charliego Browna
— Marcin Osuch

Tegoż autora

Ersatz duszy
— Iwona Michałowska

Potęga podświadomości
— Iwona Michałowska

Serca wielkie i małe
— Iwona Michałowska

14. Tydzień Kina Hiszpańskiego - relacja
— Iwona Michałowska

Alicja w Krainie Chichów
— Iwona Michałowska

Arlekin na barykadach
— Iwona Michałowska

Nakręcane anioły
— Iwona Michałowska

Szpiegowanie na ekranie
— Iwona Michałowska

Ciastko z dziurką
— Iwona Michałowska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.