Gdyby Bruksela nie była administracyjnym i politycznym centrum Unii Europejskiej, o Belgii nie słyszelibyśmy prawie wcale. Jest to kraj, który niczym szczególnym się nie wyróżnia, o co usilnie wydają się dbać jego mieszkańcy. Po przeczytaniu „Belgijskiej melancholii” już nie będziemy aż tak bardzo zdziwieni, że Belgia pobiła niedawno rekord świata jako państwo najdłużej pozostające bez federalnego rządu.
Dwa w jednym czyli Belgia bez Belgów
[Marek Orzechowski „Belgijska melancholia” - recenzja]
Gdyby Bruksela nie była administracyjnym i politycznym centrum Unii Europejskiej, o Belgii nie słyszelibyśmy prawie wcale. Jest to kraj, który niczym szczególnym się nie wyróżnia, o co usilnie wydają się dbać jego mieszkańcy. Po przeczytaniu „Belgijskiej melancholii” już nie będziemy aż tak bardzo zdziwieni, że Belgia pobiła niedawno rekord świata jako państwo najdłużej pozostające bez federalnego rządu.
Marek Orzechowski
‹Belgijska melancholia›
Bardzo dobrze, że powstała ta książka, bo stosunkowo mało znana Belgia jest naprawdę warta bliższego poznania. Nie tylko jako ojczyzna frytek, boskich w smaku czekoladowych pralinek i pięciuset gatunków piwa, ale także jako kraj, którego mieszkańcy mają całkowicie odmienne niż my podejście do kwestii narodu, państwa i jego władzy. I ten cenny dystans wobec wszystkiego, co ich otacza, również przede wszystkim wobec siebie.
Autor książki Marek Orzechowski jest dziennikarzem, który wiele lat spędził jako korespondent TVP w Brukseli. Wspomina, że jakiś czas temu usłyszał pod swoim adresem pytanie: „Jak możesz w tej Belgii wytrzymać?” I to zapewne dlatego postanowił napisać tę książkę. Ma o Belgii wiele ciekawego do powiedzenia, niemal już na początku udaje mu się obalić stereotyp, że jest to kraj, w którym nic nie ma i w związku z tym nie warto tutaj tracić czasu. Przede wszystkim – Belgia to nie tylko Bruksela. Przeczytamy tutaj o wielu wspaniałych miejscach, które warto zobaczyć. Autor przytacza też wiele ciekawostek, nieznanych czytelnikom nawet dosyć dobrze znającym historię i realia Europy. Na przykład mało kto wie, że Belgia to państwo, którego kolebką jest… opera!
Niestety, całe tempo i obiecująca z początku finezja książki „siada”, gdy czytamy rozdziały o historii kraju. Z całą pewnością nie należę do zwolenników poglądu, że lektura na każdy temat musi być za wszelką cenę lekka, łatwa i przyjemna. Nie mogę też absolutnie powiedzieć, że autor nie pisze ciekawie i nie zna się na rzeczy. Jednak rozdziały o historii Belgii oraz jej skomplikowanych relacjach z afrykańską kolonią Kongo są chyba zbyt drobiazgowe i po prostu wieje z nich nudą. Nie można oprzeć się wrażeniu, że czytamy akademicką monografię o historii Belgii - tak wiele tu faktów i dat, co pogłębia jeszcze wrażenie dłużyzny. W dodatku minusem jest to, że w książce nie ma bibliografii, a przecież te wszystkie daty, liczby i wiedza o wydarzeniach z jakichś źródeł pochodzić muszą. Byłoby to cenne uzupełnienie książki dla wszystkich zainteresowanych, którzy w poszukiwaniu szczegółów mogliby sięgnąć do bardziej specjalistycznych pozycji książkowych, także obcojęzycznych.
Gdy już przebrniemy tę część o historii – dalej może być tylko lepiej. O najdłuższej na świecie linii tramwajowej (De Kusttram), przemierzającej w dwie godziny całe belgijskie wybrzeże Marek Orzechowski pisze naprawdę świetnie i z taką pasją, aż chce się od razu pojechać tym niezwykłym tramwajem wzdłuż wybrzeża.
Autor przytacza też wiele anegdot z niemal nieznanej nam historii belgijskiej rodziny królewskiej i ciekawie opowiada o realiach życia w Belgii. Udało mu się pokazać, że Belgia jest prawdziwym fenomenem, jeśli chodzi o podejście jej mieszkańców wobec kwestii narodu, państwa i jego władzy. Dla nas, Polaków, to totalna egzotyka! Brak w Belgii stawiania na ostrzu noża spraw narodowościowych, a podejście mieszkańców wobec ich państwa jest takie: dziś jest, jutro może go nie być, ale to nie szkodzi… (Wyobrażacie sobie coś takiego u nas, w Polsce?) Mimo, iż Belgia jest krajem typu dwa w jednym, bo podzielona jest na część flamandzką i walońską, z dwoma odrębnymi językami, nie było tam nigdy krwawych konfliktów etnicznych, co przecież nie jest takie oczywiste nawet dla Europy. Jest to z jednej strony szczęście, bo można współistnieć pokojowo i bez konfliktów, jak widać kraj radzi sobie także na razie bez federalnego rządu, bo ma króla i mnóstwo organów administracji flamandzkiej i walońskiej. Ale też jest i dramat: czy Belgia jako integralny kraj przetrwa? Na razie na straży całości państwa stoi król, ale w każdej chwili wszystko może się rozpaść. René de Clercq, poeta flamandzki pisał, że w Belgii jest król, belgijska flaga i belgijski hymn, ale… nie ma Belgów. Nie ma narodu - są obywatele.
Objawieniem jest w książce opis legalnego w Belgii zabiegu eutanazji. Autor racjonalnie i bez niepotrzebnych emocji opisuje tamtejszą złożoną sytuację prawną i podejście do tego problemu. To zasługuje na uznanie, bowiem rzadko możemy w polskiej publicystyce przeczytać tekst tak obiektywny, nie zawierający wartościującej oceny opisywanego zjawiska. Warto tu zwrócić uwagę na sposób, w jaki autor pisze o tym jakże kontrowersyjnym u nas temacie: bez demagogii i atakowania jakiegokolwiek poglądu. Zagadnienie eutanazji wpisuje się w Belgii w szersze zjawisko upadku autorytetu i braku zaufania do różnych religii. Dlaczego tak się dzieje – na to pytanie autor odpowiada, przytaczając wiele interesujących faktów z historii i współczesności. To także są kwestie, o których u nas w Polsce rzadko dyskutuje się bez emocji.
Jeśli chcemy dowiedzieć się czegoś nowego o tym interesującym bez wątpienia kraju – warto sięgnąć po „Belgijską melancholię”. Trudno powiedzieć, czy książka przekona nieprzekonanych, do których odwołuje się podtytuł. Ale entuzjaści Belgii (do których się zaliczam) raczej nie będą zawiedzeni. To bardzo interesujący kraj nie tylko dlatego, że coraz większą grupę stanowią tam unijni urzędnicy. Także - ze względu na jego mieszkańców, którzy mają poczucie humoru i osobliwe (melancholijne?) podejście do rzeczywistości, co autorowi udało się nieźle pokazać. W myśl jego słów „Belgia nie jest perfekcyjna i wcale nie chce być perfekcyjna” – i być może dlatego ten kraj daje się lubić?