„Mój sąsiad islamista” to wyrazisty i odważny głos w debacie na temat obecności islamu w Europie i zmianach kulturowych dokonujących się pod jego wpływem. A także inspiracja, by zastanowić się, gdzie powinny przebiegać granice obecności religii – każdej religii – w przestrzeni publicznej.
Studium europejskiej asymetrii
[Marek Orzechowski „Mój sąsiad islamista” - recenzja]
„Mój sąsiad islamista” to wyrazisty i odważny głos w debacie na temat obecności islamu w Europie i zmianach kulturowych dokonujących się pod jego wpływem. A także inspiracja, by zastanowić się, gdzie powinny przebiegać granice obecności religii – każdej religii – w przestrzeni publicznej.
Marek Orzechowski
‹Mój sąsiad islamista›
Punkt widzenia na poruszane tu problemy ma wielkie znaczenie. Marek Orzechowski, jako korespondent z Brukseli i z Bonn od wielu lat mieszkający za granicą, doskonale orientuje się w realiach społecznych i kulturowych krajów zachodnich. Ale jako polski dziennikarz pokazuje te złożone kwestie z uwzględnieniem naszej o nich wiedzy. Choć może się wydawać, że islam w Europie to nie nasza sprawa. W Polsce niemal nie ma muzułmanów, na pewno nie ma ich tylu, co w krajach Europy Zachodniej.
I być może właśnie ten fakt sprawia, że publikacja jest tak bezkompromisowa i daleka od utartych (oraz fałszywie pojętych, na co zwraca uwagę autor) kanonów politycznej poprawności. Od pierwszej do ostatniej strony aktualne jest zamieszczone na początku motto Alberta Camusa: „Kto rzeczy nie nazywa po imieniu, przyczynia się do nieszczęścia świata”. Książka jest emocjonalna, napisana z przenikliwością i żarliwością, która przywodzi na myśl (jednak w książce ani razu niewymienioną) Orianę Fallaci, ale przede wszystkim w każdym miejscu jest poparta racjonalnymi argumentami. Marek Orzechowski pisze o faktach – niestety, w większości dokonanych.
Autor analizuje rzeczywistość społeczno-kulturową Belgii, Francji, Niemiec i Holandii pod kątem obecności muzułmanów i islamu w przestrzeni publicznej tych krajów. Bardzo szybko przekonujemy się, że jest to studium nie tyle obecności, ile nadobecności. I jest to także studium asymetrii w relacjach pomiędzy członkami muzułmańskich wspólnot a innymi. Również gospodarzami. Mamy tu wiele przykładów ustępowania regułom islamu w wielu aspektach życia publicznego. Krok po kroku, niemal niezauważalnie: tu i tam, odrobinę i znów odrobinę. W imię aktu dobrej woli, poszanowania praw innych, w myśl przekonania, „że to przecież nic takiego”, albo w imię delikatności, by nie naruszyć specyficznej muzułmańskiej „wrażliwości”. Nie-muzułmanie nie stawiają granic, tymczasem muzułmanie nie ustępują w niczym, wrażliwością innych się nie przejmują. Bo ich religia to „pieczęć”, z założenia nastawiona na dominację nad innymi. Jak pokazuje to autor, to dzieło się obecnie dokonuje. Zachód się wycofuje. A za każdym razem kapitulując, oddaje cząstkę swojej tożsamości.
Rozważania o relacjach islamu z kulturą europejską (są także fragmenty poświęcone burzliwym i wrogim stosunkom muzułmanów ze społecznościami żydowskimi w Europie) połączone są klamrą trzech wydarzeń, które miały niedawno miejsce. Są nimi: zamach terrorystów islamskich na redakcję francuskiego tygodnika „Charlie Hebdo”, proklamowanie Państwa Islamskiego oraz – wspomniany w epilogu książki zamach przed muzeum w Bardo w Tunezji, w którym w marcu 2015 roku zginęli Polacy. Nieprawdą jest więc, przestrzega autor, że nasilające się dramatyczne zjawiska nas nie dotyczą. W każdej chwili w każdym miejscu na świecie nasze życie może się dramatycznie przeciąć z życiem (a raczej samobójczą śmiercią) islamistów. Przede wszystkim dlatego, że to już są nasi terroryści. „Według paszportów i dowodów osobistych – Europejczycy”, jak pisze autor. Sąsiedzi.
Marek Orzechowski dyskutuje także z poglądem, który często możemy usłyszeć: że nie wszyscy muzułmanie to terroryści, że islam to religia miłująca pokój. Czy na pewno tak jest? Islam z założenia nie prowadzi żadnego dialogu z niewiernymi (ani ze swoimi apostatami), w żadnej sytuacji nie idzie na kompromis, dąży do dominacji absolutnej. W tej religii z myślącymi inaczej się nie dyskutuje – trzeba ich zwalczać, likwidować. Jedynym rozwiązaniem jest dżihad, walka w imię zwycięstwa islamu. Warto się na ten temat zastanowić, analizując przytoczone przez autora przykłady. Wiele wątpliwości wzbudzają również reguły szariatu, a szczególnie podejście islamu do praw człowieka. Kobiety-muzułmanki ich nie mają. A w imię „pokojowej” religii mogą być skazane na śmierć nawet za „nie takie” spojrzenie na innego mężczyznę (bo to już cudzołóstwo) czy za splamienie honoru rodziny w inny sposób. To nie stereotypy, takie wyroki są wymierzane także w Europie, o czym niewiele się mówi. Swoje siostry i córki mordują z zimną krwią bracia lub ojcowie.
Autor nie boi się także stwierdzić: niestety, islam nie wzbogaca naszego kontynentu, jak chcieliby tego bardzo europejscy humaniści – i co pozostaje, jak czytamy w wielu miejscach książki, jedynie ich pobożnym życzeniem. Aby tak było, obie strony musiałyby się wzajemnie otworzyć na siebie, a nurty ich kultur – przenikać. Przyczyną tego, że tak się nie dzieje, jest właśnie asymetria. Społeczności muzułmańskie w Europie to „świat równoległy”. Są hermetyczne, nieprzeniknione, nie posiadają wiedzy o podstawowych realiach krajów, w których żyją, nie mają (i nie są ciekawi) wiedzy ich cywilizacji, nie respektują ich kultury. Nie poddają też krytycznej refleksji własnej religii. I wreszcie najmocniejszy argument autora: czy prawo szariatu rzeczywiście Europę wzbogaca?
Zasadniczym pytaniem stawianym w tej książce staje się chyba to, jak dalece możemy być tolerancyjni wobec nietolerancji. Wobec tej – wspomnianej wcześniej – rażącej asymetrii, która daje się zauważyć w większości aspektów rzeczywistości społeczno-kulturowej w Europie Zachodniej. Jak długo można „nie zauważać” tego, co wylicza autor: „rozpychania się, zajmowania cudzych miejsc, wypychania z enklaw, siania zamętu i strachu, (…) dominacji jednej religii nad drugą, (…) >dyscyplinowania< innych mniejszości czy wyznań, (…) wymuszania na współobywatelach określonych i pożądanych zachowań”? Właśnie w ten sposób islam przesuwa akcenty, zmienia europejską przestrzeń publiczną i obyczaj. Jego ekspansywność i bezkompromisowość przejawia się nie tylko w aktach krwawych zamachów terrorystycznych.
Autor inspiruje nas także do rozważań na temat granic obecności religii – jakiejkolwiek religii – w przestrzeni publicznej. Stawia też pytania o sens i kształt społeczeństwa wielokulturowego, przytaczając wiele bezcennych doświadczeń innych krajów, z których z pewnością szybciej niż sądzimy przyjdzie nam skorzystać w Polsce. Na pewno warto zainteresować się opisanymi tutaj działaniami Heinza Buschkowsky’ego, byłego już obecnie burmistrza, nazwijmy to, „trudnej” kulturowo dzielnicy Berlina Neukölln. Buschowsky opisał swoje zmagania w książce „Neukölln ist überall” [Neukölln jest wszędzie]. Ale nadal wysiłki Niemiec i innych krajów to zbyt mało, aby zlikwidować tę bolesną asymetrię między rodzimą Europą a stale rosnącą społecznością muzułmańską.
Pozostajemy zatem z gorzką refleksją, ale z dużo szerzej otwartymi oczami niż przed przeczytaniem tej książki. Nigdy dosyć przemyśleń o porządku społecznym i kształcie społeczeństwa, w którym żyjemy. Nie da się uciec od myślenia o tym, jak żyjemy i jak chcemy w nim żyć. Marek Orzechowski w książce „Mój sąsiad islamista”, zgodnie z przytoczonym mottem, wiele rzeczy nazywa bezkompromisowo po imieniu. Taki głos jest bardzo potrzebny i powinien otworzyć poważną, intelektualną debatę w Polsce na tematy, na które dyskutujemy jeszcze rzadko i mało otwarcie.