Po zapoznaniu polskich czytelników z całym zastępem autorów kryminałów rodem ze Szwecji, Norwegii, Islandii i Finlandii nadeszła wreszcie pora na pisarza z Danii. Jens Høvsgaard znany jest w ojczyźnie jako autor dwóch (z trzech planowanych) powieści z dziennikarzem śledczym Johnem Hillingiem w roli głównej. W Polsce jako pierwszą wydano, nie wiedzieć czemu, część środkową – „Siódmy dzień”. Warto było!
Sekty, naziści, sprzedajni politycy i niemoralni pismacy
[Jens Høvsgaard „Siódmy dzień” - recenzja]
Po zapoznaniu polskich czytelników z całym zastępem autorów kryminałów rodem ze Szwecji, Norwegii, Islandii i Finlandii nadeszła wreszcie pora na pisarza z Danii. Jens Høvsgaard znany jest w ojczyźnie jako autor dwóch (z trzech planowanych) powieści z dziennikarzem śledczym Johnem Hillingiem w roli głównej. W Polsce jako pierwszą wydano, nie wiedzieć czemu, część środkową – „Siódmy dzień”. Warto było!
Jens Høvsgaard
‹Siódmy dzień›
Głównych bohaterów skandynawskich kryminałów podzielić można na trzy zasadnicze grupy. Najliczniejszą stanowią oczywiście klasyczni policjanci, najczęściej w stopniu komisarza, nieco rzadziej zaś inspektora (jak u Henninga Mankella, Helene Tursten, Monsa Kallentofta, Karin Fossum, Jo Nesbø, Anne Holt czy Arnaldura Indriđasona); drugą są dziennikarze śledczy (vide Mikael Blomkvist z trylogii „Millennium” Stiega Larssona, Annika Bengtzon z cyklu stworzonego przez Lizę Marklund bądź niewymieniony z nazwiska Einar ze „
Sztuki grzechu” Árniego Thórarinssona); trzeci „koszyk” natomiast spokojnie można by ochrzcić mianem „pozostałych”, a znaleźliby się w nim przedstawiciele takich zawodów, jak prywatny detektyw (Varg Veum w powieściach Gunnara Staalesena), prawniczka (Thora Gudmundsdóttir z cyklu Yrsy Sigurđardóttir) czy… autorka biografii znanych pisarek (wymyślona przez Camillę Läckberg Erika Falck). Duńczyk Jens Høvsgaard, zasiadając do pracy nad swoim pierwszym kryminałem, postanowił wzmocnić drugą z grup i stworzył postać Johna Hillinga – dziennikarza po wyjątkowo traumatycznych przejściach. Dlaczego? W pewnym stopniu zapewne z tego powodu, że mógł go obdarzyć własnymi doświadczeniami, które zdobył w ciągu wielu lat wytężonej pracy w prasie i telewizji.
Høvsgaard urodził się w 1956 roku. Po ukończeniu Szkoły Dziennikarskiej w Aarhus jako dziennikarz śledczy związał się kolejno ze stacjami Nordisk Film, Kanal 2 oraz TvDanmark. W 2005 roku stał się współtwórcą własnej firmy producenckiej Bylant Film & TV, dla której regularnie tworzy filmy dokumentalne o tematyce społecznej, kryminalnej i interwencyjnej. Wiele z nich kupionych zostało później przez najbardziej prestiżowe stacje, w tym CNN. Przed pięcioma laty zyskał w całej Skandynawii rozgłos cyklem artykułów poświęconych handlowi kobietami i międzynarodowej prostytucji, za które został nawet nominowany do prestiżowej Nagrody Cavlinga (ufundowanej w 1944 roku na cześć słynnego duńskiego reportera, wydawcy i pisarza Henry’ego Cavlinga). I choć ostatecznie wyróżnienia nie zdobył, wiedział, jak wykorzystać zebrany materiał – opublikował, opartą na swoich wcześniejszych tekstach, reporterską książkę „Solgt til sex” (2007). Jej popularność i wysokie oceny skłoniły go do tego, by zrobić następny krok. Aby trafić do jeszcze szerszego grona czytelników, Høvsgaard napisał kryminał, w którym ponownie wziął na warsztat problem prostytuowania się kobiet sprowadzanych do Danii z dawnych krajów komunistycznych i Afryki. Tak powstała powieść „Døde prinsesser drømmer ikke” (2009), której głównym bohaterem był dziennikarz śledczy John Hilling. Przed rokiem na półki księgarskie trafiła druga odsłona cyklu – „Siódmy dzień” – i to właśnie od niej wydawnictwo Czarna Owca postanowiło przybliżyć czytelnikom na Wisłą pisarstwo Duńczyka.
Hilling to prawdziwy facet po przejściach. I to takich, których nie życzylibyśmy najgorszemu wrogowi. Jego żoną była Włoszka Carla, pracująca jako fotoreporterka dla wielu europejskich gazet. Dla niej porzucił swoją spokojną egzystencję w Danii i przeniósł się do Rzymu. Znacznie więcej czasu niż w Wiecznym Mieście małżeństwo spędzało jednak w podróżach służbowych, odwiedzając różne zapalne miejsca na świecie. W 2006 roku, gdy wybuchła międzynarodowa afera związana z publikacją karykatur Mahometa w duńskiej prasie, Carla zdecydowała, że następną wyprawę – do obozów irackich uciekinierów w Syrii – odbędzie sama. I nigdy już stamtąd nie wróciła. Policja w Damaszku uznała ją najpierw za zaginioną, a następnie za zmarłą, po czym umorzyła dochodzenie. Hilling nie potrafił pogodzić się z jej stratą, tym bardziej że nigdy nie odnaleziono ciała kobiety. Po trzech latach daremnych poszukiwań dał jednak spokój i zaczął układać sobie życie od nowa. Wrócił do ojczyzny i na powrót przyjął etat w kopenhaskim tabloidzie „Ekstra Bladet” (co ciekawe, pismo takie istnieje w rzeczywistości, wydawane jest codziennie od ponad stu lat i osiąga średni nakład, w zależności od dnia, około 400-470 tysięcy egzemplarzy). Związał się również z sympatyczną policjantką Marią, z którą na dodatek spodziewają się dziecka.
W dniu, w którym rozpoczyna się akcja drugiej w kolejności powieści kryminalnej Høvsgaarda, John i Maria wypoczywają w Vejers Strand w zachodniej Jutlandii, w domku letniskowym należącym do rodziców ich nowych znajomych. Pech, a może szczęście – różnie to może oceniać – sprawia, że zarówno sierżant Jan Bramming, jak i jego żona Helena Outzen, są policjantami. Jan na co dzień pracuje w pobliskim Varde, gdzie jego przełożonym jest zarozumiały i nad wyraz pewny siebie inspektor Helmer Frost Olsen. Pewnego niedzielnego popołudnia Bramming zostaje wezwany na interwencję, a że ma już we krwi trochę alkoholu, usłużnie podwozi go całkowicie trzeźwy Hilling. Jak się okazuje, jest to wezwanie do nieboszczyka, którym okazuje się miejscowy potentat, pastor Jørgen Nikolajsen. Duchowny, nazywany niekiedy Pastorem Bingo, ponieważ swoją karierę rozpoczynał od zapowiadania gry w bingo w lokalnej telewizji, po odejściu od zielonoświątkowców założył własny kościół czy też, jak twierdzą inni, sektę religijną – Słowo Ewangelii – i zabrał się za nawracanie grzeszników, przy okazji szybko dorabiając się wielkiego majątku i wpływów. Teraz zaś znaleziono go powieszonego we własnym luksusowym domu. John, jak na rasowego dziennikarza śledczego przystało, zaczyna przyglądać się bliżej postaci Nikolajsena. A gdzie nie spojrzy, tam widzi sensację.
I choć policja szybko dochodzi do wniosku, że do śmierci Jørgena nie przyczyniły się osoby trzecie, Hilling ma co do tego pewne wątpliwości. Dziwi go przede wszystkim zachowanie żony pastora, pięknej Charlotty Nikolajsen, która w niczym nie przypomina pogrążonej w rozpaczy wdowy i nawet specjalnie nie ukrywa swego romansu z biznesmenem Gregersem Sehestedem, będącym, jak sądzono, najlepszym przyjacielem jej zmarłego męża. Jakby tego jeszcze było mało, okazuje się, że Sehested, sympatyzujący z neonazistami, prowadzi intratne interesy w dawnych krajach demokracji ludowej i państwach byłego Związku Radzieckiego razem z mężem pani minister rozwoju regionalnego. I nie byłoby w tym nic nagannego, gdyby nie fakt, że dostaje na nie dotacje ze skarbu państwa. Dotacje dostaje, a raczej dostawał, również pastor Nikolajsen – na prowadzenie misji chrystianizacyjnej w Ugandzie. Gdy John przygląda się bliżej tej działalności Słowa Ewangelii, szybko odkrywa, że afrykańskim wspólnikiem Jørgena był niejaki Henry Kingston Mukabi, oskarżany już wcześniej w Danii o handel kobietami i czerpanie zysków z nierządu. Afera zatacza więc coraz szersze kręgi, docierając na same szczyty władzy. To jednak nie wszystko. W tym samym czasie w Kopenhadze nieznany gang zaczyna porywać z przedszkoli dzieci imigrantów, a stołeczna policja nie potrafi uporać się z czarną owcą we własnych szeregach…
Dużo tego wszystkiego. Chciałoby się nawet rzec, że – za dużo. Owszem, Høvsgaard bardzo zgrabnie łączy wszystkie te wątki – domniemana samobójcza śmierć pastora, korupcja na szczytach władzy, nienawiść do cudzoziemców i wewnętrzne kłopoty policji – w przekonującą całość, ale trudno pozbyć się wrażenia, że poszczególne elementy układanki zbyt idealnie do siebie pasują. Budowla, którą wznosi duński pisarz, ma co prawda trwałe podstawy, ale z daleka razi przepychem i sztucznym wykończeniem. Przypomina meczet, którego architekt zaprojektował zdecydowanie zbyt dużo minaretów. Efekt tego jest taki, że „świątynia” przyciąga uwagę, lecz po pewnym czasie zaczyna się dostrzegać jej kuriozalność. Wynika to oczywiście z wielkich ambicji Høvsgaarda, który, jak na skandynawskiego autora kryminałów przystało, postanowił zwrócić uwagę czytelników na wszystkie możliwe problemy trawiące duńskie społeczeństwo, a więc ksenofobię, rasizm, rozpad więzi międzyludzkich, przyzwolenie na prostytucję i korupcję trawiącą zarówno sfery polityczne, jak i stróżów prawa. Przy okazji dostaje się także tabloidalnym mediom i dziennikarzom, którzy w pościgu za podnoszącą nakład gazety sensacją na pierwszą stronę są w stanie zrobić – i to dosłownie! – wszystko.
I choć trudno z pisarzem w tej kwestii polemizować czy też podważać jego diagnozy, to jednak można obiektywnie stwierdzić, że zwyczajnie przesadził. Przy tym nagromadzeniu podjętych przez siebie problemów nie dostrzegł on bowiem nawet, że zupełnie przypadkiem na dalszy plan zepchnął to, co jest zazwyczaj bardzo silną stroną kryminałów ze Skandynawii – rozbudowane portrety psychologiczne postaci. Być może dzięki temu zabiegowi książka stała się bardziej przyjazna dla przeciętnego „czytacza” kryminałów, ale wielbicielom Henninga Mankella, Karin Fossum, Jo Nesbø czy Arnaldura Indriđasona może wydać się teraz zwyczajnie zbyt płytka.