Niedoczarowany pomysł [Lawrence Watt-Evans „Niedoczarowany miecz” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Fabuła toczy się wartko, główny bohater poznaje kolejne ciekawe funkcje miecza (włącznie z tą, że do schowania go do pochwy konieczne jest zabicie uzbrojonego mężczyzny), umyka pościgowi, itd., itp. Aż do momentu, kiedy wojna się kończy (dzieje się to mniej więcej w połowie książki). Bowiem razem z wojną kończy się również fabuła. Zaczyna się za to nicniedzianie. Mija piąta strona, dziesiąta, piętnasta i powoli zanika nadzieja, że coś się ruszy. O, bohater wkracza w niebezpieczne rejony, pewnie ktoś go okradnie, a on użyje miecza… Nie, nic takiego się nie dzieje. Nikt go nie zaczepia… Ale z całą pewnością parę stron dalej… Nie, w sumie też nie. No, to może wtedy, kiedy rusza w kierunku… Nie, wcale nie. On po prostu ruszył, a potem doszedł i się zatrzymał. Nooo, ale tutaj to na mur beton coś się stanie. Pewnie gościu zabije smoka, dwa tygrysy, pięciu ludzi, a zaraz potem podbije świat. Albo miasto. Albo chociaż cokolwiek…
Niedoczarowany pomysł [Lawrence Watt-Evans „Niedoczarowany miecz” - recenzja]Fabuła toczy się wartko, główny bohater poznaje kolejne ciekawe funkcje miecza (włącznie z tą, że do schowania go do pochwy konieczne jest zabicie uzbrojonego mężczyzny), umyka pościgowi, itd., itp. Aż do momentu, kiedy wojna się kończy (dzieje się to mniej więcej w połowie książki). Bowiem razem z wojną kończy się również fabuła. Zaczyna się za to nicniedzianie. Mija piąta strona, dziesiąta, piętnasta i powoli zanika nadzieja, że coś się ruszy. O, bohater wkracza w niebezpieczne rejony, pewnie ktoś go okradnie, a on użyje miecza… Nie, nic takiego się nie dzieje. Nikt go nie zaczepia… Ale z całą pewnością parę stron dalej… Nie, w sumie też nie. No, to może wtedy, kiedy rusza w kierunku… Nie, wcale nie. On po prostu ruszył, a potem doszedł i się zatrzymał. Nooo, ale tutaj to na mur beton coś się stanie. Pewnie gościu zabije smoka, dwa tygrysy, pięciu ludzi, a zaraz potem podbije świat. Albo miasto. Albo chociaż cokolwiek…
Lawrence Watt-Evans ‹Niedoczarowany miecz›To dość zabawne, ale jako ostatnia wpadła mi w ręce pierwsza część cyklu „Legendy Ethshar” – „Niedoczarowany miecz”. Jednak już w trakcie lektury stwierdziłem, że był to duży błąd – na „deser” bowiem zostawiłem sobie książkę, która jest jedną z najnudniejszych, jak zdarzyło mi się w ogóle czytać. Mam tylko nadzieję, że MAG zdecyduje się kiedyś wydać pozostałe pięć opublikowanych do tej pory za granicą części, i że będą to książki znacznie lepsze od „Niedoczarowanego miecza”. Ogólny zarys fabuły jest podobny do pozostałych znanych u nas części cyklu – zwyczajny, szary mieszkaniec krainy zwanej Ethshar jest zmuszony stawić czoła konsekwencjom płynącym z używania magii. A dokładniej – w trakcie wojny z Północnym Imperium jeden z ethsharyjskich poborowych prowadzi zwiad w puszczy. W międzyczasie wrogie jednostki zajmują całą okolicę, wyrzynają jednostkę, do której należał ów zwiadowca, a na końcu prowadzą obławę na niedobitków. Valder – bo to on jest bohaterem książki – dość późno orientuje się w sytuacji i z wielkim wysiłkiem stara się zmylić pogoń złożoną z trzech północerzy (czyli żołnierzy Północnego Imperium), wśród których jest jeden shatra, to znaczy pół człowiek, pół demon. Udaje mu się to dopiero na bagnach, gdzie spotyka starego maga. Dzięki jego sztuczkom goniący Valdera shatra porzuca trop. Mag, aby pozbyć się żołnierza, przez którego stracił cały dobytek (chatka spłonęła w trakcie „oblężenia”), zaczarowuje mu miecz. Dzięki temu Valder staje się praktycznie nieśmiertelny. To znaczy – do momentu, kiedy zabije tym mieczem setną osobę. Wówczas bowiem miecz – zwany teraz Wirikidorem – zmieni właściciela, a jego pierwszą ofiarą będzie Valder. Fabuła toczy się wartko, główny bohater poznaje kolejne ciekawe funkcje miecza (włącznie z tą, że do schowania go do pochwy konieczne jest zabicie uzbrojonego mężczyzny), umyka pościgowi, itd., itp. Aż do momentu, kiedy wojna się kończy (dzieje się to mniej więcej w połowie książki). Bowiem razem z wojną kończy się również fabuła. Zaczyna się za to nicniedzianie. Mija piąta strona, dziesiąta, piętnasta i powoli zanika nadzieja, że coś się ruszy. O, bohater wkracza w niebezpieczne rejony, pewnie ktoś go okradnie, a on użyje miecza… Nie, nic takiego się nie dzieje. Nikt go nie zaczepia… Ale z całą pewnością parę stron dalej… Nie, w sumie też nie. No, to może wtedy, kiedy rusza w kierunku… Nie, wcale nie. On po prostu ruszył, a potem doszedł i się zatrzymał. Nooo, ale tutaj to na mur beton coś się stanie. Pewnie gościu zabije smoka, dwa tygrysy, pięciu ludzi, a zaraz potem podbije świat. Albo miasto. Albo chociaż cokolwiek… Nie, niestety, również nie… I w tej chwili pojawia się epilog i reklamy kolejnych książek MAGa. Czułem się zupełnie tak, jakbym czytał „Szlak chwały” Heinleina – akcja gubi się gdzieś w okolicy połowy książki i już nie wraca, zostawiając czytelnika z masą tekstu do przebrnięcia i głupią nadzieją, że może coś się jednak wydarzy. Że po coś te kolejne zdania są tam w środku umieszczone. Bo przecież autor mógł skończyć książkę w momencie rozwiązania intrygi, a jednak z jakiegoś powodu dopisywał kolejne akapity. Miał w tym jakiś cel, prawda? PRAWDA? Nie wiem, po prostu nie rozumiem, jak cykl „Legend Ethsharu”, rozpoczęty tak słabą książką, zyskał sobie na Zachodzie na tyle dużą popularność, by obrodzić kolejnymi częściami. Oczywiście, w sumie dobrze się stało, bo dzięki temu powstały przynajmniej dwie dobre książki („Jednym zaklęciem” i „Wódz mimo woli”), ale zagadka pozostaje zagadką. Pocieszam się tylko nadzieją, że „Niedoczarowany miecz” jest odosobnioną wpadką Watt-Evansa, i że pozostałe jego książki stoją na dużo wyższym poziomie pisarskiego rzemiosła. I drobna uwaga – tak jak i w przypadku „Wodza mimo woli” – na okładce jest literówka – zabrakło „h” w nazwie cyklu (powinno być „Legendy Ethshar”). Ale kto by zwracał uwagę na takie szczegóły (prócz mnie ;)?
|