Wśród listopadowych lektur naszej redakcji znajdziemy tylko jedną klasyczną (no, prawie) powieść – pozostałe pozycje to reportaże, felietony, wspomnienia i książki dla mniej lub bardziej młodszych czytelników.
Esensja czyta: Listopad 2014
[ - recenzja]
Wśród listopadowych lektur naszej redakcji znajdziemy tylko jedną klasyczną (no, prawie) powieść – pozostałe pozycje to reportaże, felietony, wspomnienia i książki dla mniej lub bardziej młodszych czytelników.
Rozrywkowa fantastyka z Wielką Wojną w tle. Tak chyba najłatwiej opisać zawartość „Za króla, ojczyznę i garść złota”. Oto bowiem grupa Australijczyków, skuszona wizją łatwego łupu, rusza na wyprawę, która zawiedzie ich w zupełnie niespodziewane miejsca i pozwoli przeżyć przygodę ich życia z daleka od ponurej rzeczywistości pierwszowojennych okopów i wojny pozycyjnej. Przy lekturze trzeba przyjąć wymogi konwencji i nie zżymać się na całą serię dygresji i opowieści w opowieści, którymi regularnie raczy nas autor. Od samego bowiem początku widać, że jest to swobodna gawęda nad piwem, w której znalazło się równie dużo prawdy, co fikcji.
Czy już wspominałem, że lubię czytać książki pisane przez radiowych bohaterów mego dzieciństwa? Oczywiście, że tak – pisałem o tym przy okazji wspomnień Tadeusza Edwarda Rossa, mogę także napisać przy okazji wywiadu-rzeki z Marią Czubaszek, który przeprowadził Artur Andrus. Maria Czubaszek była autorką cudownie absurdalnych słuchowisk emitowanych w latach 70. i 80. na antenie radiowej Trójki, które później wielokrotnie przypominane były w ramach „Powtórki z rozrywki”. I chyba szkoda, że książka nie zebrała po prostu solidnego zbioru tych słuchowisk, zamiast wywiadu rzeki. Problem bowiem w tym, że ani Maria Czubaszek nie jest na tyle ciekawą osobą, ani nie ma nic specjalnie ciekawego do powiedzenia, ani nie ma zbyt ciekawego życiorysu, by ta opowieść mogła mocniej zainteresować. Znajdzie się tu raczej kontynuacja trendu z lat ostatnich, by być w pewnych tematach na siłę kontrowersyjną, ale jakiejś głębi spojrzenia w owej kontrowersji się nie znajdzie. Czyta się więc ten wywiad raczej z rosnącym znużeniem, mimo ciągłych starań autorów, by było lekko i dowcipnie. Na szczęście są w książce wybrane – nadal niezłe! – skecze, teksty archiwalne, są też w miarę ciekawe wspomnienia o ważnych osobach Trójki – Adamie Kreczmarze, Jacku Janczarskim, Jonaszu Kofcie. Dla nich warto ewentualnie po „Każdy szczyt…” sięgnąć.
Wznowienie opowiadań dla dzieci autorstwa Marii Dąbrowskiej doskonale pokazuje, że nie należy ufać okładkowym blurbom. Oto wydawca zapewnia, że w książce znajdują się utwory, które dla „współczesnego młodego czytelnika będą stanowić doskonałą lekcję historii i patriotyzmu”. Wątpię, by ów „współczesny młody czytelnik” znalazł tu cokolwiek dla siebie. Nowele Dąbrowskiej są przepełnione romantycznym duchem, zupełnie abstrakcyjnymi dzisiaj wzorami patriotów-dzieci, które w wieku lat dziewięciu bardziej cieszą się z ustanowienia konstytucji niż wspólnej zabawy. To wszystko oderwane jest od dzisiejszej rzeczywistości, nie wzbudza emocji, a raczej zdziwienie czy ostrożne zaciekawienie. Nie są to zarzuty oczywiście wobec Marii Dąbrowskiej, która pisała na miarę czasów i na miarę swoich możliwości (niewielkich raczej), a wobec wydawnictwa, które próbuje reanimować trupa. Pozycja może być ciekawa dla historyków literatury, dla ludzi ciekawych mentalności obywateli, którzy przeżyli I wojnę światową i właśnie rozpoczynali życie w nowej, niepodległej Polsce. Ale, na litość, młodzieży proponujmy ciekawsze rzeczy, w których się odnajdą i które nie będą przedstawiać śmierci za ojczyznę w wieku lat dziesięciu jako najwyższego zaszczytu. Olga Tokarczuk podczas spotkania autorskiego wokół swojej najnowszej powieści, powiedziała, że co trzydzieści lat powinno wymieniać się narodową literaturę historyczną. I lektura opowiadań Dąbrowskiej utwierdza mnie w przekonaniu, że autorka „Ksiąg Jakubowych” ma rację.
Zbiorek tekstów piosenek Jonasza Kofty jest ewidentnie wydany jako potencjalny romantyczny prezent – ładna twarda oprawa, tasiemka-zakładka, romantyczny tytuł, ale oczywiście jest też przekrojowym spojrzeniem na wieloletnią twórczość poety. Problem w tym, że co za dużo to niezdrowo – Kofta napisał mnóstwo ślicznych, prostych piosenek o miłości, ale wyraźnie lepiej jego teksty sprawdzają się w śpiewie niż w lekturze, poza tym większość z nich jest do siebie bardzo podobnych w treści i klimacie i – przyznajmy to – niezbyt głębokich (Kofta to jednak bardziej tekściarz). W efekcie nie da się tego wchłonąć za dużo w czasie jednej sesji czytelniczej, bo można się zwyczajnie przesłodzić. Na szczęście mamy też piosenki mniej cukierkowe, na przykład całkiem celnie opisujące rozdarcia towarzyszące miłości nieszczęśliwej, bądź przemijającej (i te bywają naprawdę ładne i poruszające). A dodatkowo – uwaga! – mamy piosenki zupełnie nie związane z miłością, co też daje dodatkową zaletę zbioru – można odkryć, jak wiele znanych utworów było autorstwa właśnie Kofty – wiedzieliście na przykład, że słynne „Śpiewać każdy może”, którym popisywał się niegdyś w Opolu Jerzy Stuhr, to też tekst Kofty? I choć wolę pana Jonasza jako twórcę satyrycznych audycji, współtwórcę „Fachowców” i „Dialogów na cztery nogi”, to niewątpliwie zbiór jego piosenek jest elementem obowiązkowym w zbiorze wydań dzieł wszystkich Kofty, o co pokusiło się jakiś czas temu wydawnictwo Prószyński i S-ka.
O tym, że należy dzieci zapoznawać z grecką mitologią, nie trzeba chyba nikogo przekonywać – zajmujące, piękne opowieści, nauki moralne, podstawa europejskiej kultury, związki frazeologiczne w polskim języku – mitologię znać trzeba i basta, a im wcześniej tym lepiej. O tym jednak, że nie jest to zadanie proste – też chyba nie trzeba przekonywać. Zdrady, morderstwa, odcięte głowy i inne części ciała, kazirodztwo, okrucieństwo, kanibalizm, ojcobójstwa, mordowanie własnych dzieci, sypianie z własną matką – mitologia grecka jest tego pełna. Ne da się więc inaczej, wersje pierwsze mitologii muszą być mocno ocenzurowane. I taka właśnie jest „Moja pierwsza mitologia” Katarzyny Marciniak, która zawód badaczki i znawczyni antyku łączy z twórczością dla dzieci.
Książka zawiera 26 rozdziałów poświęconych najważniejszym mitom. Jest podzielona na dwie główne części – „Dzieciństwo bogów i ludzi” oraz „Przygody herosów”. Pierwsza z nich to podstawowe opowieści o mieszkańcach Olimpu – pochodzenie bogów, wojna Zeusa z ojcem, narodziny Ateny i Afrodyty, Eros i Psyche, Demeter i Kora, historia Prometeusza, powstanie ludzi i puszka Pandory. Można powiedzieć, że najważniejsze zostało omówione. Druga części to oczywiście przede wszystkim przygody Heraklesa, ale też Tezeusza, Perseusza, Bellerofonta, Kadmosa i Jazona. Czego brakuje? Wojny trojańskiej (zbyt złożona i krwawa?), Dedala i Ikara (zbyt smutne?), Orfeusza i Eurydyki (też zbyt smutne?), Narcyza (może mniej istotne) Edypa i Antygony (trudno się dziwić). Historie opowiadane też są złagodzone – nie ma nic na przykład o koszuli Dejaniry, czy też zbrodni Medei w czasie ucieczki Argonautów z Kolchidy, inne okrutne działania bogów też bywają przemilczane – choć akurat potop, jaki urządził ludzkości Zeus, gdy okazało się, że jesteśmy za mało gościnni, wątroba Prometeusza czy samobójstwo ojca Tezeusza pominięte nie zostały. Formalnie każda z opowieści składa się z trzech części – pierwsza, zwykle w formie narracji jakiegoś dodatkowego bohatera (w części pierwszej są nimi najczęściej zwierzęta, przypisane danemu bogu, narracja za pośrednictwem zwierzątek stanowi zresztą element łagodzący opowieść), druga, to spojrzenie szersze na dany mit, a trzecie, zatytułowana „Dziś” to jakaś historyjka z naszych czasów, pokazująca zastosowanie mitycznego sformułowania: „róg obfitości”, „olimpijski spokój”, „marsowa mina”, „strzała Amora”, „stajnia Augiasza”, „Złote runo”. To chyba najsłabsza część książki – bo te współczesne historyjki są pretekstowe i mało zajmujące. Poza tym jednak wydawnictwu należą się pochwały – solidnie przedstawia mity, potrafi naprawdę zainteresować młodego czytelnika, a to przecież właśnie chodzi.