Ceniona i nagradzana w Rosji, w Polsce Anna Matwiejewa jest praktycznie nieznana. Czy to zmieni się za sprawą opartej na faktach i licznych dokumentach, opowiadającej o tragicznym losie wyprawy swierdłowskich turystów w góry Uralu północnego powieści „Przełęcz Diatłowa. Tajemnica dziewięciorga” – śmiem wątpić.
Uralski realizm zepsuty przez magię
[Anna Matwiejewa „Przełęcz Diatłowa” - recenzja]
Ceniona i nagradzana w Rosji, w Polsce Anna Matwiejewa jest praktycznie nieznana. Czy to zmieni się za sprawą opartej na faktach i licznych dokumentach, opowiadającej o tragicznym losie wyprawy swierdłowskich turystów w góry Uralu północnego powieści „Przełęcz Diatłowa. Tajemnica dziewięciorga” – śmiem wątpić.
Anna Matwiejewa
‹Przełęcz Diatłowa›
Ta powieść ma już swoje lata. Powstała dwie dekady temu. Pierwotnie ukazała się w kilku częściach na łamach publikowanego w Jekaterynburgu (czyli dawnym Swierdłowsku) od końca lat 50. ubiegłego wieku miesięczniku „Ural”. Autorka dzieła, Anna Matwiejewa, była blisko związana z tym czasopismem przez całą pierwszą dekadę XXI wieku, kiedy – jako redaktor naczelny – zawiadywał nim doskonale znany w naszym kraju dramaturg Nikołaj Kolada. Wersja książkowa „Przełęczy Diatłowa” ujrzała światło dopiero w 2005 roku. Wtedy też zwrócili na nią uwagę lokalni filmowcy. Szefostwo Swierdłowskiej Wytwórni Filmowej – mimo powrotu po upadku Kraju Rad do przedrewolucyjnej nazwy miasta, instytucja ta pozostała przy szyldzie z epoki Związku Radzieckiego – wykupiło prawa do ekranizacji, zamówiło scenariusz (napisali go dramaturdzy Aleksandr Archipow i Jarosława Pulinowicz), wyznaczyło reżysera – i na tym się skończyło. Film do dzisiaj nie powstał. Przynajmniej nie rosyjski, bo swoją wersję tej historii – utrzymaną w konwencji horroru – przedstawił w 2011 roku pracujący w Hollywood Fin Renny Harlin.
Anna Aleksandrowna Matwiejewa (rocznik 1972) pochodzi – podobnie zresztą jak jej przodkowie – z Jekaterynburga; tam chodziła do szkoły średniej, tam studiowała na wydziale dziennikarstwa miejscowego uniwersytetu, tam też podjęła pracę i założyła rodzinę. Wielce prawdopodobne, że historię zakończonej tragicznie wyprawy pod kierownictwem Igora Diatłowa poznała już we wczesnej młodości. To historia, którą po dziś dzień żyje miasto, choć w ubiegłym roku od tamtych wydarzeń minęło sześćdziesiąt lat. Nieustannie jednak pojawiają się nowe książki na ten temat, a ilość tekstów prasowych i internetowych idzie w tysiące. Matwiejewej trzeba jednak oddać, że zajęła się sprawą, kiedy nie była ona jeszcze znana na całym świecie. Choć w Jekaterynburgu już wtedy głośno ją komentowano i domagano się wyjaśnienia zagadki. Sprawcą tego zamieszania był w dużej mierze były prokurator Lew Iwanow, który zimą i wiosną 1959 roku przez kilka tygodni, zanim został odsunięty od śledztwa, prowadził dochodzenie. Po upadku ZSRR zabrał głos w tej sprawie, pisząc list, w którym zasugerował, że trzydzieści lat wcześniej dopuszczono się fałszerstwa.
Iwanow wielokrotnie przywoływany jest przez Matwiejewą na kartach powieści. Podobnie jak inni uczestnicy wydarzeń. „Przełęcz Diatłowa”, choć mocno oparta na faktach, ma jednak dość specyficzny charakter. Wynika on z przynależności gatunkowej pisarstwa Anny Aleksandrowny. Krytyk literacki Wiktor Toporow (zmarły w 2013 roku) określił je mianem „uralskiego realizmu magicznego”. Na czym on polega? To można by autorytarnie stwierdzić po przeczytaniu przynajmniej kilku dzieł autorki z Jekaterynburga, tymczasem w Polsce przed „Przełęczą Diatłowa” wydano tylko jedną jej książkę – zbiór opowiadań „Lolotta i inne paryskie historie” (w Rosji opublikowany cztery lata temu). Oceniając więc na podstawie tych dwóch pozycji, można odnieść wrażenie, że Matwiejewej ów magiczny realizm służy przede wszystkim… chodzeniu na skróty. Bo po co wymyślać skomplikowane konstrukcje fabularne, skoro można pstryknąć palcem i znaleźć rozwiązanie. Nie zawsze logiczne, ale za to popychające akcję naprzód. Ot, magia!
Takich magicznych interwencji jest w „Przełęczy Diatłowa” kilka i nijak mają się one do dramatycznej historii, jaka posłużyła autorce za punkt wyjścia. Na książkę tę składają się bowiem tak naprawdę dwa osobne wątki. Pierwszy: współczesny i obyczajowy; jego główną postacią jest alter ego Anny Aleksandrowny – opuszczona przez męża dziennikarka i pisarka, wielbicielka wyścigów samochodowych, która nawet swego kota nazwała Schumi alias Schumacher (na cześć siedmiokrotnego mistrza świata Formuły 1). Drugi: historyczny i sensacyjny, w którym zajmująca się „grupą Diatłowa” bohaterka opisuje przebieg wyprawy, jej fatalny finał i podjęte tuż po odkryciu tragedii nieudolne próby jej wyjaśnienia. A jak w ogóle „wyszła” na ten temat? Wyjaśnienie tego wpisuje się właśnie w nurt realizmu magicznego i jest tak naiwne i niewiarygodne, że samo przytaczanie tego wywołuje w recenzencie poczucie… zażenowania. Podobnie jak i nawiedzające pisarkę duchy „diatłowców” i bliżej niezidentyfikowana postać pisząca za nią spore fragmenty książki. Jeśli dodamy do tego jeszcze towarzyszące narratorce perypetie miłosne (istotna rola została tu powierzona niewiernemu mężowi Wadimowi, który teraz pragnie odpokutować winy) – obraz katastrofy będzie w miarę pełny.
A jednak – przekornie – warto po książkę Matwiejewej sięgnąć; zwłaszcza jeżeli wcześniej czytało się reportażową „
Tragedię na Przełęczy Diatłowa” (2020) Alice Lugen. Pod pewnymi względami „Przełęcz Diatłowa” dopełnia pozycję polskiej dziennikarki śledczej. Anna Aleksandrowna przytacza bowiem sporo dokumentów, które zostały odtajnione (oczywiście nie wszystkie) dopiero w latach 90. XX wieku i dzięki nim systematyzuje wiedzę na temat tego, co stało się na przełomie stycznia i lutego 1959 roku w czasie marszu dziewięciorga turystów na górę Otorten. Przygląda się również szesnastu najpopularniejszym hipotezom (oceniając przy tym ich „wskaźnik wiarygodności”), a na koniec przedstawia własny opis zdarzeń, jakie prowadziły do nieszczęścia, który – o dziwo! – brzmi nadzwyczaj sensownie i obiektywnie. Gdyby tylko fragmenty dokumentalne powieści nie były przetykane beznadziejnym wątkiem rodem z komedii romantycznej (z domieszką magii) – ocena dzieła Matwiejewej byłaby na pewno dużo wyższa.