Jak pokonać Goliata śmiechem [Ryszard Marek Groński „Proca Dawida. Kabaret w przedsionku piekieł” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Niewiele osób wie, że Ryszard Marek Groński – znany satyryk oraz felietonista „Szpilek” i „Polityki” – jest również całkiem zdolnym pisarzem dla dzieci. Od lat zajmuje się także historią przedwojennego polskiego kabaretu. „Proca Dawida” to ostatni rozdział jego dziejów, w którym Groński przygląda się działalności dawnych humorystów i kabaretowych gwiazd pod dwiema okupacjami – hitlerowską i sowiecką.
Jak pokonać Goliata śmiechem [Ryszard Marek Groński „Proca Dawida. Kabaret w przedsionku piekieł” - recenzja]Niewiele osób wie, że Ryszard Marek Groński – znany satyryk oraz felietonista „Szpilek” i „Polityki” – jest również całkiem zdolnym pisarzem dla dzieci. Od lat zajmuje się także historią przedwojennego polskiego kabaretu. „Proca Dawida” to ostatni rozdział jego dziejów, w którym Groński przygląda się działalności dawnych humorystów i kabaretowych gwiazd pod dwiema okupacjami – hitlerowską i sowiecką.
Ryszard Marek Groński ‹Proca Dawida. Kabaret w przedsionku piekieł›Kabaret w dwudziestoleciu międzywojennym miał się świetnie. Dziesiątki teatrzyków rewiowych, w których występowały największe gwiazdy polskiego kina i teatru (jak np. Eugeniusz Bodo, Adolf Dymsza, Kazimierz Krukowski, Hanka Ordonówna czy Zula Pogorzelska); setki fars i wodewilów, na które publiczność zazwyczaj pchała się drzwiami i oknami – to rzeczywistość, o której współcześni twórcy kabaretowi mogą raczej tylko pomarzyć. Czy to jednak może dziwić, skoro dla ówczesnych kabaretów – a przede wszystkim słynnego nie tylko w Polsce warszawskiego „Qui Pro Quo” – nie wstydzili się pisać twórcy takiego formatu, jak Julian Tuwim, Antoni Słonimski, Marian Hemar, Konrad Tom czy Jerzy Jurandot? I chociaż im także zdarzały się słabsze teksty, to jednak nigdy nie schodzili poniżej pewnego poziomu – w ten sposób zapewnili nieśmiertelność nie tylko sobie, ale i artystom, dla których tworzyli. Ale ów świat radosnych kawiarni literackich przeszedł do historii we wrześniu 1939 roku. Po klęsce wrześniowej wielu mistrzów wyemigrowało (Tuwim, Słonimski, Hemar), wielu jednak pozostało na ziemiach dawnej II Rzeczypospolitej. Ci drudzy niekiedy, aby zapewnić sobie utrzymanie, dalej uprawiali swój zawód, ale już w zupełnie innej sytuacji politycznej. Niektórzy w oficjalnych, koncesjonowanych przez specjalny urząd Generalnego Gubernatorstwa teatrzykach (vide Dymsza), inni w ich odpowiednikach pod władzą sowiecką (vide Ordonka i Lopek, czyli Krukowski), jeszcze inni – za murami warszawskiego getta, gdzie również, choć to może trudne do pojęcia, kwitło życie artystyczne. Właśnie im – satyrykom, pieśniarzom, kompozytorom, słowem: gwiazdom przedwojennego kabaretu zmuszonym do kontynuowania pracy w nieludzkim czasie i nieludzkich warunkach – Ryszard Marek Groński poświęcił „Procę Dawida”. Groński postanowił spenetrować obszar w naszej historii dotychczas mało znany. Nie chcę określać go mianem „tematu tabu”, ponieważ byłoby to zdecydowanie na wyrost, ale można niekiedy odnieść wrażenie, że traktowany jest on jak coś wstydliwego. W oficjalnej historiografii 1) bardzo rzadko wspomina się o rozrywkach, jakich niemieckie władze okupacyjne dostarczały Polakom mieszkającym w Generalnym Gubernatorstwie. Z jednej strony może się to wydać zrozumiałe – nie pozwalano przecież na wystawianie narodowych Wieszczów, a prezentowane sztuki, farsy czy wodewile bliskie były szmirze i nieraz ocierały się o pornografię. Ale pomijanie tego faktu milczeniem jest mimo wszystko fałszowaniem historii. Przecież w koncesjonowanych teatrach występowali niekiedy najwięksi (jak wspomniany Dymsza czy też Kazimierz Junosza-Stępowski 2)) – i to po obu stronach muru dzielącego stolicę na żydowską i „aryjską”. Występowanie w getcie nie niosło jednak za sobą groźnych reperkusji – tam przecież wszyscy i tak skazani byli na śmierć. Znanych aktorów często więc traktowano tak samo jak przed wojną, byli gwiazdami, dostarczycielami nie tylko rozrywki, ale często również otuchy. Co może zaskakiwać, cenzura w getcie nie była tak sroga jak po stronie „aryjskiej”, można było zatem pozwolić sobie niekiedy na drobne prztyczki pod adresem okupanta. W polskiej literaturze i kinematografii obraz getta jest niezmiennie tragiczny. Tylko czasami reżyserzy i pisarze (ci ostatni głównie we wspomnieniach) pokazują nam drugie oblicze „dzielnicy zamkniętej”. Dzieje się to jednak zawsze jakby na marginesie – i to zarówno w „Korczaku” Andrzeja Wajdy (1990), jak i „Pianiście” Romana Polańskiego (2002). A przecież i za murami nie brakowało gwiazd, tych od dawna świecących i dopiero wschodzących; występowali tam m.in. Dora Fakiel, Andrzej Włast, Franciszka Mann, Władysław Szpilman, Władysław Szlengel, Jerzy Jurandot i jego żona Stefania Grodzieńska. Wszystkich ich spotkamy na kartach „Procy Dawida”, poznając ich wojenne losy – niekiedy bardzo tragiczne, a bywało, że i tragikomiczne. Pierwszą postacią, o której pisze Groński – zresztą dość obszernie – nie jest jednak wcale aktor, ale człowiek, który nigdy nie wystąpił na teatralnej scenie. Mimo to znało go całe getto, a jego legenda przetrwała po dziś dzień i nie może bez niej obejść się żadna książka uczciwie relacjonująca codzienne życie warszawskich Żydów. Był nim niejaki Rubinsztajn – szaleniec, który na ulicach getta bawił, wzruszał i dodawał otuchy, śpiewając, tańcząc i recytując krótkie wierszyki. Typowy meszuge, którego przed wojną miał każdy szanujący się sztetł3). Jednak nie tylko getto autor „Procy…” uznał za tytułowy „przedsionek piekieł”. Dla Grońskiego są nim również hitlerowskie obozy koncentracyjne i sowieckie łagry. Opisuje więc także losy tych satyryków, aktorów i reżyserów przedwojennych komedii i teatrzyków, którzy stracili życie w Auschwitz. Z tego grona szczególnie zapadają w pamięć postaci Maksa Ehrlicha i Kurta Gerrona 4). Kilka krótkich rozdziałów poświęconych zostało też polskim artystom, którzy po klęsce w wojnie obronnej 1939 roku bądź w wyniku późniejszych wydarzeń znaleźli się na obszarach okupowanych przez Sowietów. Ich losy nie były już może tak tragiczne, ale na pewno niezbyt godne pozazdroszczenia. Faktem jednak pozostaje, że spośród postaci opisanych przez Grońskiego tylko Tadeusz Boy-Żeleński nie przeżył wojny, inni – jak Hanna Ordonówna czy Kazimierz Krukowski – mimo upokorzeń, jakich doznali, ocalili to, co najdroższe – życie. „Procę Dawida” czyta się jednym tchem. Książka jest świetnie napisana, skrzy się od anegdot i dowcipów, które – dziś jeszcze potrafią wywołać uśmiech, choć przez łzy, gdy zdamy sobie sprawę z okoliczności, w jakich powstawały. Są bowiem świetnym – to ironicznym, to znów sarkastycznym – komentarzem do nieludzkiej rzeczywistości. Po dotarciu do końca trudno jednak pozbyć się denerwującego wrażenia, że autor nie zapanował nad bogatą materią, którą postanowił opisać. Groński przeskakuje bowiem od postaci do postaci, z miejsca na miejsce – z Buchenwaldu do Terezina, z Auschwitz do sowieckiego Lwowa i Wilna. Pisze o prześladowanych niemieckich Żydach (Ehrlich, Gerron), to znów sowieckich (Nikołaj Erdman), potem przenosi nas do warszawskiego getta, by następnie po raz kolejny „wywieźć” do Związku Radzieckiego; w międzyczasie jednak – w rozdziale poświęconym słynnemu konferansjerowi rodem z Węgier, Fryderykowi Járosy’emu – wraca do okupowanej Warszawy. Bałagan ten nie przeszkadza specjalnie lekturze, ale jednak z jego powodu „Proca…” sprawia wrażenie książki pisanej na kolanie, szkicu, który dopiero po dopracowaniu powinien stać się pełnowartościową lekturą. Mimo pewnych jej mankamentów, książkę przeczytać należy – Groński odkrywa bowiem przed nami zdecydowanie mniej znaną i mniej mroczną stronę okupacji. Jest jednak na tyle subtelny, a jego sądy wyważone, że nie przekracza granicy dobrego smaku. Raczej pozwala zrozumieć i po raz kolejny udowadnia, że w czasach niespotykanego wcześniej okrucieństwa i terroru humor często był bardzo skuteczną bronią. 1) Najpełniej chyba pisał o tym profesor Tomasz Szarota w swoim „Okupowanej Warszawy dniu powszednim” (1973). W książce tej, co godne podkreślenia, autor rozprawił się również z powszechnym przekonaniem, że Polacy – jak jeden mąż – bojkotowali oficjalne kina, w których Niemcy wyświetlali zazwyczaj filmy niskich lotów. Nic bardziej mylnego – podczas okupacji warszawskie kina często cieszyły się popularnością dużo większą niż przed wojną. Mogło to być spowodowane tym, że do 1941 roku pokazywano w nich filmy amerykańskie, zawsze chętnie przez Polaków oglądane. Niemcy dopuścili na ekrany także kilka polskich produkcji, a były wśród nich i takie, których nie zdążono skierować do dystrybucji przed Wrześniem i miały swą premierę dopiero pod niemiecką okupacją. Czy można się zatem dziwić, że nasi przodkowie tłumnie odwiedzali zakazane przez władze podziemne przybytki, skoro mogli sobie tam powspominać stare, dobre czasy?…
2) Niemcy posunęli się jeszcze dalej – w 1941 roku postanowili zatrudnić przy produkcji propagandowego, antypolskiego filmu „Heimkehr” („Powrót do ojczyzny”) – poświęconego prześladowaniu przez polskie władze lokalne niemieckich osadników na Wołyniu w 1939 roku – kilku polskich aktorów. Junosza-Stępowski, po zapoznaniu się ze scenariuszem i pod wpływem władz podziemnych, odmówił w nim udziału. Byli jednak tacy, którzy mimo ostrzeżeń i gróźb zdecydowali się na to; m.in. Bogusław Samborski (najbardziej znany w całym gronie), Michał Pluciński, Hanna Chodakowska oraz Józef Kondrat (stryj Marka Kondrata). Reżyserem filmu był Austriak Gustav Ucicky, według niepotwierdzonych informacji – nieślubny syn słynnego malarza Gustava Klimta.
3) Meszuge w języku jidysz oznacza człowieka niespełna rozumu, wariata (od hebrajskiego měszugg?). Sztetl bądź sztetł to natomiast określenie prowincjonalnego miasteczka zamieszkałego w zdecydowanej większości przez Żydów. Sztetle istniały głównie w Polsce i Rosji – kres ostatecznie położył im wybuch II wojny światowej.
4) Obaj zostali zamordowani w 1944 roku. Ehrlich tuż po przyjeździe do obozu i wyładunku z wagonu został rozpoznany przez jednego z esesmanów i zmuszony do występu na rampie kolejowej, a potem – jak wielu innych – poprowadzony na śmierć. Postać Gerrona wydaje się jeszcze tragiczniejsza. Przed wojną był wielką gwiazdą niemieckiego kina i kabaretu, w czasie wojny wywieziono go do „wzorcowego” getta, jakie Hitler kazał utworzyć w czeskim Terezinie. W 1944 roku na potrzeby hitlerowskiej propagandy Gerrona zmuszono do nakręcenia filmu o wspaniałej doli terezińskich Żydów. Powstał niespełna godzinny obraz zatytułowany „Theresienstadt. Ein Dokumentarfilm aus dem jüdischen Siedlungsgebiet”, w którym możemy zobaczyć beztroskich i spokojnych o swoją przyszłość Żydów prowadzących bogate życie towarzyskie, bawiących się w kawiarniach, uczęszczających do teatru, a nawet rozgrywających mecze piłkarskie. Wielka iluzja stworzona na potrzeby goebbelsowskiej propagandy! Nim film ujrzał światło dzienne (w 1945 roku), jego twórca powędrował już przez oświęcimski komin do prawdziwego raju.
|