Spotkałem się z określeniem, że „Wielki Początek” autorstwa Neila deGrasse’a Tysona oraz Donalda Goldsmitha, dwóch amerykańskich naukowców na co dzień zajmujących się astronomią, jest książką… historyczną. To oczywiście pewna przesada, ale prawdą jest, że obaj panowie postanowili bliżej przyjrzeć się dziejom znanego nam Wszechświata, nie zapominając również o tym, by w jak najbardziej atrakcyjny sposób usprawiedliwić pojawienie się w nim ludzkości.
Jakie to uczucie być „gwiezdnym pyłem”
[Donald Goldsmith, Neil deGrasse Tyson „Wielki początek. Czternaście miliardów lat kosmicznej ewolucji” - recenzja]
Spotkałem się z określeniem, że „Wielki Początek” autorstwa Neila deGrasse’a Tysona oraz Donalda Goldsmitha, dwóch amerykańskich naukowców na co dzień zajmujących się astronomią, jest książką… historyczną. To oczywiście pewna przesada, ale prawdą jest, że obaj panowie postanowili bliżej przyjrzeć się dziejom znanego nam Wszechświata, nie zapominając również o tym, by w jak najbardziej atrakcyjny sposób usprawiedliwić pojawienie się w nim ludzkości.
Donald Goldsmith, Neil deGrasse Tyson
‹Wielki początek. Czternaście miliardów lat kosmicznej ewolucji›
W bardzo krótkim czasie ukazały się po polsku dwie niezwykle interesujące popularnonaukowe pozycje próbujące odpowiedzieć na pytania, w jaki sposób powstał Wszechświat i jak doszło do pojawienia się na jednej z planet Układu Słonecznego, położonego na peryferiach Drogi Mlecznej, istot rozumnych posiadających zdolność snucia intelektualnych rozważań na temat własnego pochodzenia. Pierwszą z nich była – recenzowana już na łamach „Esensji” – praca brytyjskiego astronoma Simona Singha zatytułowana „
Wielki Wybuch. Narodziny Wszechświata”, drugą natomiast – opublikowany w ramach renomowanej serii Prószyńskiego „Na ścieżkach nauki” – „Wielki Początek” (z wiele wyjaśniającym podtytułem: „14 miliardów lat kosmicznej ewolucji”) autorstwa tandemu amerykańskich astronomów, Neila deGrasse’a Tysona oraz Donalda Goldsmitha. Obie książki dotyczą w zasadzie tego samego tematu, różnią się zaś rozłożeniem akcentów. O ile jednak Singh więcej uwagi poświęca historii badań nad Wszechświatem, o tyle Tyson i Goldsmith koncentrują się na aktualnym stanie wiedzy na temat jego powstania i ewolucji. Świetnie się przy tym uzupełniają: Goldsmith jest klasycznym astronomem, natomiast Tyson astrofizykiem, a to właśnie naukowcy tej specjalności odpowiadają za najważniejsze odkrycia astronomiczne dokonane w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Jakby tego było mało, panowie chętnie sięgają również po wyniki badań prowadzonych przez astrochemików i astrobiologów, czyli przedstawicieli nauk, którzy w zasadzie dopiero walczą o równouprawnienie. Sądząc z lektury „Wielkiego Początku”, bezsprzecznie im się to należy.
Interdyscyplinarny charakter jest zresztą chyba największą zaletą tej książki – znajdą w niej coś dla siebie nie tylko osoby interesujące się fizyką i astronomią, ale także chemią i biologią. Bo to właśnie dzięki powiązaniu różnych nauk udało się znaleźć satysfakcjonujące cały akademicki świat odpowiedzi na najważniejsze pytania dotyczące powstania Wszechświata i pojawienia się istot rozumnych. Luki w dotychczasowej wiedzy można było skutecznie wypełnić, sięgając po arsenał hipotez podsuniętych przez specjalistów z innych dziedzin. Tyson i Goldsmith potrafili natomiast twórczo je spożytkować, przenosząc na grunt badań nad kosmosem. Dzięki owej otwartości umysłu zdołali prześledzić i obrazowo dla czytelnika wyjaśnić cały skomplikowany proces, który doprowadził do ukształtowania się galaktyk, narodzin gwiazd i planet, a w końcu – już całkiem niedawno – do powstania życia. Aż trudno uwierzyć, że to ostatnie było w dużej mierze dziełem… przypadku i tak naprawdę niewiele brakowało, aby nigdy do tego nie doszło. Jeśli zatem uznamy, że za Wielkim Wybuchem i dalszą ewolucją rzeczywiście stał Bóg, powinniśmy od razu okrzyknąć go najgenialniejszym matematykiem i fizykiem w dziejach. Plan, który ułożył, a który – jak sądzimy – zakładał pojawienie się w przyszłości rasy ludzkiej, musiał być bowiem obliczony co do ułamka sekundy, ponieważ nawet minimalne opóźnienie w jego realizacji doprowadziłoby do spektakularnej katastrofy. I nie byłoby Ziemi, ludzi i zapewne wiary w boską kreację.
Można – oczywiście z pewnym przymrużeniem oka – przyznać, że fizycy piszący o Wielkim Wybuchu są w wyjątkowo szczęśliwym położeniu. Jak by nie kombinowali, muszą zastosować się do wielokrotnie sprawdzonej metody mistrza suspensu Alfreda Hitchcocka, który twierdził, że dobry kryminał (czy też thriller) powinien zacząć się od trzęsienia ziemi, a następnie napięcie powinno rosnąć. Bardziej efektownego początku niż Big Bang wymyślić raczej się nie da – problem autorów jedynie w tym, aby w kolejnych partiach książki napięcie to utrzymać. „Wielki Początek” zaczyna się od fragmentu, który potrafi zelektryzować: „Mniej więcej 14 miliardów lat temu, u początku czasu, cała przestrzeń i cała materia, a także cała energia naszego Wszechświata, zawierały się w objętości o rozmiarach główki od szpilki. Wszechświat był wtedy tak gorący, że fundamentalne oddziaływania fizyczne występowały jako jedna, zunifikowana siła”. Zdawałoby się więc – idealny chaos, z którego jednak w ciągu następnych milionów lat powstał, jak się wydaje, niezwykle trwały i nienaruszalny Wszechświat. Tyson i Goldsmith podejmują – uwieńczony sukcesem – trud wyjaśnienia czytelnikowi tego fenomenu. Uzmysławiają nam przy tym dobitnie, że i my sami jesteśmy nieodłączną cząstką Wszechświata, a nasze istnienie stało się możliwe dzięki odwiecznemu procesowi umierania i narodzin nowych gwiazd. Cieszyć się z tego czy nie – to zależy od punktu widzenia, ale nie zmienia faktu, że jesteśmy „tylko” lub „aż” kolejną inkarnacją gaimanowskiego „gwiezdnego pyłu”.
W kolejnych partiach książki amerykańscy astronomowie w bardzo przystępny sposób opisują, jak narodziły się galaktyki, gwiazdy i planety oraz jak doszło do tego, że na jednej z nich pojawiły się najpierw bardzo prymitywne organizmy żywe, które następnie wyewoluowały w istoty jak najbardziej rozumne. Nie unikają też tematów, które niezbyt chętnie podejmowane są przez naukowców, ale za to są niezwykle atrakcyjne dla czytelników, zaprzątają bowiem umysły ludzi od najdawniejszych czasów. Czy jesteśmy sami w kosmosie? Jakie jest prawdopodobieństwo spotkania z inną inteligentną cywilizacją we Wszechświecie? Ewentualnie: co może stanąć temu kontaktowi na przeszkodzie? Bo co do tego, że gdzieś istnieją planety, na których panują warunki sprzyjające powstaniu jakichś form życia, panowie Tyson i Goldsmith wątpliwości nie mają. Notabene swoje przekonanie wyrażają w bardzo specyficzny i optymistyczny sposób, pisząc: „(…) chatka trzech niedźwiadków wcale nie musi być szczególnym miejscem w krainie bajek. W każdym domostwie, nawet w domku trzech małych świnek, może znaleźć się talerz odpowiednio ciepłej owsianki. (…) życie wcale nie musi być rzadkim i drogocennym dobrem – niewykluczone, że jest równie powszechne jak same planety. A nam pozostaje tylko je znaleźć”.
Ta krotochwilna miejscami forma wykładu nie powinna nas jednak zmylić – „Wielki Początek” to książka bardzo poważna, bo też o bardzo poważnych, bez wątpienia fundamentalnych dla ludzkości zagadnieniach traktuje. Liczne dygresje, anegdoty, żarciki czy też przymrużenia oka mają jedynie rozładować napięcie, dać czytelnikowi czas na oddech, by wygramolił się spod ciężaru hipotez, definicji i pojęć. Przyswojenie treści ułatwia również dodany na zakończenie „Słowniczek wybranych terminów”. Nie bez znaczenia jest także fakt, że w książce zamieszczono ponad trzydzieści kolorowych fotografii ciał niebieskich, niekiedy oddalonych od Drogi Mlecznej nawet o… 10 miliardów lat świetlnych. Jaka to odległość? Prosto obliczyć. Wystarczy 9,5 biliona kilometrów (bo tyle w przybliżeniu mierzy 1 rok świetlny) pomnożyć razy 10 miliardów. Gdzieś w tej przestrzeni musi przecież znajdować się jeszcze jakieś życie…