Powieści fantasy, w których zwykły człowiek siłą przypadku staje się nagle bohaterem wpływającym na losy świata, stworzono pod dostatkiem. Co ciekawe, w „Wyprawie wojownika” Paul B. Thomson i Tonya C. Cook zdołali mimo sztampowego pomysłu zaprezentować całkiem zgrabnie napisaną historię. Dość przewidywalną, ale nadal ciekawą.
Od chłopa do bohatera
[Paul B. Thompson, Tonya C. Cook „Wyprawa wojownika” - recenzja]
Powieści fantasy, w których zwykły człowiek siłą przypadku staje się nagle bohaterem wpływającym na losy świata, stworzono pod dostatkiem. Co ciekawe, w „Wyprawie wojownika” Paul B. Thomson i Tonya C. Cook zdołali mimo sztampowego pomysłu zaprezentować całkiem zgrabnie napisaną historię. Dość przewidywalną, ale nadal ciekawą.
Paul B. Thompson, Tonya C. Cook
‹Wyprawa wojownika›
Głównego bohatera, chłopaka imieniem Tol, poznajemy na polu cebuli, gdzie drewnianą motyką przygotowuje ziemię pod sadzonki. Miłe złego początki, bo już po chwili zjawia się ranny dowódca armii, która została właśnie pokonana, a chłopak ratuje mu życie, ukrywając go przed pościgiem w stercie kompostu. W nagrodę zostaje zabrany przez rannego do zajmowanej przez nich umocnionej wioski. Służąc początkowo jako stajenny, Tol prędko awansuje na giermka. Równie prędko wpada na genialny pomysł, który demaskuje zdrajcę i zapewnia mu awans. Późniejsze pasmo stopniowego zdobywania coraz wyższych rang i przywilejów tylko potwierdza teorię, iż jest on kimś przeznaczonym przez autorów do wielkości i może nawet ratowania świata.
Choć powieść została oznaczona marką Smoczej Lancy, niewiele jest w niej z prawdziwego Krynnu. Nie spotkamy tu magów rzucających potężnymi czarami na lewo i prawo. Smoki także nie goszczą na kartach powieści, nie mówiąc już o wielkich bohaterach, bez których ten świat nie byłby sobą. Nie ma żadnych odniesień do straszliwiej bogini Thaksis, rozmaitych wojen toczonych między dobrem a złem czy wydarzeń, które ukształtowały Krynn. Zupełnie nic. Gdyby nie kenderzy, lokalna odmiana niziołków, rozmaite rasy elfów (Silvanesti, Kagonesti) i kilka innych smaczków, mógłbym stwierdzić, że mamy praktycznie do czynienia z klasyczną powieścią fantasy umiejscowioną w bliżej nieokreślonym nibylandzie. Prawda jest taka, że gdyby wyrzucić wszystkie elementy charakterystyczne dla Smoczej Lancy i zastąpić je autorskimi koncepcjami, żaden element fabuły by na tym nie ucierpiał. Mamy tutaj więc do czynienia z Krynnem, który nie jest tym, do czego przyzwyczaili nas autorzy innych powieści spod znaku DL.
Jak wspominałem, fabuła staje się przewidywalna już na samym początku. Jedynym większym zaskoczeniem, jakie mi zafundowała, był fakt, iż główny zły (jak początkowo sądziłem), poznany przez Tola na samym początku, ginie jeszcze w pierwszej połowie powieści. Kolejny wróg pojawia się na krótką chwilę, by później także zginąć z ręki mężnego wieśniaka. Nie dzieje się tak na szczęście zbyt często, ale za każdym razem, gdy mamy do czynienia z jakimś czarnym charakterem, jego żywot kończy się szybko i gwałtownie, a wszelkie jego machinacje, spiski i plany wychodzą na jaw. Ileż więcej kłopotów mógł sprawić Grane, posługując się swoją czarną magią, gdyby nie został brutalnie zgładzony! Naprawdę, szkoda mi go, bo spiskował z klasą. Ponadto główny bohater szczyci się nie lada umiejętnościami, skoro zazwyczaj samotnie stawia czoła przeważającym siłom wroga. Zwykle łut szczęścia (czyt. zamiary autorów) sprawia, że udaje mu się wyjść z tych potyczek cało, podczas gdy każdy inny wojownik niechybnie by poległ.
Skoro na fabułę i czarne charaktery nie możemy liczyć, to co nam pozostaje? W głównej mierze opisy, bohaterowie i – niekiedy – humor powieści. Z opisywaniem świata przedstawionego autorzy poradzili sobie wyjątkowo sprawnie, zarówno unikając niepotrzebnych dłużyzn, jak i nie tworząc jednozdaniowych charakterystyk każdego miejsca. Zwykle w jednym akapicie zawiera się wystarczająco dużo informacji, by czytelnik mógł w miarę dokładnie wyobrazić sobie daną okolicę. Bohaterowie w większości przypadków są ucieleśnieniem jakichś idei czy zachowań, bez większej głębi czy prawdziwych charakterów. Tol od początku do końca zachowuje się jak wyrwany z pola cebuli wieśniak, naiwnie wierzący w sprawiedliwość świata. Jego mentor, Egrin, uosabia żołnierskie przyzwyczajenie do wykonywania rozkazów. Przemykający gdzieś w tle Felryn, kapłan lub czarodziej (nie zostało to w powieści sprecyzowane), jest tajemniczym i małomównym figurantem, który pojawia się w odpowiednich momentach, gdy magia staje się potrzebna. Wyjątkowym urozmaiceniem są natomiast dwie siostry, Miya i Kiya, oficjalnie żony Tola. Jako wychowane w dziczy córki jednego z wodzów dzikich plemion wprowadzają na karty powieści całkiem sporo humoru. Ich zachowania, przepychanki i kłótnie stanowią wyjątkową odskocznię od całego patosu, który dominuje w powieści.
Jeśli macie ochotę na kawałek niezobowiązującego, lekkostrawnego fantasy, „Wyprawa wojownika” powinna zadowolić wasze gusta. Pomimo przewidywalnej fabuły, mało wyrazistych bohaterów i średnio ambitnego wykonania książka jest warta uwagi. Ci z was, którzy oczekiwaliby kolejnej wielowątkowej sagi o ratowaniu Krynnu przed złem, mogą być zawiedzeni. Ambitna fantastyka to z pewnością nie jest, ale prezentuje całkiem przyzwoity poziom, szczególnie na tle innych, podobnych jej wydań.
jedyne co mogłoby mnie zaskoczyć w książce, autor recenzji raczył mi zdradzić. To po co czytać powieść?
Takie przysłowie dedykuję recenzentowi: Nie potrafisz, nie pchaj się na afisz