„Cień Kwapry” opowiada dalsze dzieje Mikora, młodego króla niewielkiego państewka Kambriddów. Kraj ten, dotąd szczęśliwy i bogaty, zaczyna nagle być trapiony kataklizmami, które pochłaniają znaczną część i tak mikroskopijnej liczby ludności – najpierw wybucha i zapada się pod ziemię potężna góra będąca fundamentem religii. Niemal jednocześnie na drugim krańcu państwa szybko wzbierająca rzeka zalewa coraz to nowe rejony, niszcząc doszczętnie całe wsie i topiąc ludzi i inwentarz. Na dokładkę nadchodzi straszna susza zakończona ulewą z kwasu i niszczycielskimi nalotami ziejących ogniem stworów (dotąd nie ziały). Jakby tego było mało – pojawia się uzurpator i podburza ludność przeciw prawowitemu władcy.
Nawet cienia brak…
[Grzegorz Gortat „Cień Kwapry” - recenzja]
„Cień Kwapry” opowiada dalsze dzieje Mikora, młodego króla niewielkiego państewka Kambriddów. Kraj ten, dotąd szczęśliwy i bogaty, zaczyna nagle być trapiony kataklizmami, które pochłaniają znaczną część i tak mikroskopijnej liczby ludności – najpierw wybucha i zapada się pod ziemię potężna góra będąca fundamentem religii. Niemal jednocześnie na drugim krańcu państwa szybko wzbierająca rzeka zalewa coraz to nowe rejony, niszcząc doszczętnie całe wsie i topiąc ludzi i inwentarz. Na dokładkę nadchodzi straszna susza zakończona ulewą z kwasu i niszczycielskimi nalotami ziejących ogniem stworów (dotąd nie ziały). Jakby tego było mało – pojawia się uzurpator i podburza ludność przeciw prawowitemu władcy.
Grzegorz Gortat
‹Cień Kwapry›
Podczas przeglądania sieciowych księgarni i kafejek, gdzie czytelnicy mogą oceniać książki, znacznie pogorszył mi się humor. Odniosłem bowiem wrażenie, że w jakiś sposób jestem niedostosowany do rynku i gustów. Otóż okazało się, że jedna z nowszych książek Grzegorza Gortata, „Cień Kwapry”, będąca kontynuacją „Świtu Kambriddów”, ma tam dobre opinie, oscylujące w granicach piątki czy nawet szóstki z minusem (w uczelnianej skali ocen). Za co? Tego pewnie nigdy nie będzie dane mi się dowiedzieć, zwłaszcza że opinie są anonimowe. Wedle mojego gustu bowiem książka z paru przyczyn jest pomyłką. Ale może od początku.
„Cień Kwapry” opowiada dalsze dzieje Mikora, młodego króla niewielkiego państewka Kambriddów. Kraj ten, dotąd szczęśliwy i bogaty, zaczyna nagle być trapiony kataklizmami, które pochłaniają znaczną część i tak mikroskopijnej liczby ludności – najpierw wybucha i zapada się pod ziemię potężna góra będąca fundamentem religii. Niemal jednocześnie na drugim krańcu państwa szybko wzbierająca rzeka zalewa coraz to nowe rejony, niszcząc doszczętnie całe wsie i topiąc ludzi i inwentarz. Na dokładkę nadchodzi straszna susza zakończona ulewą z kwasu i niszczycielskimi nalotami ziejących ogniem stworów (dotąd nie ziały). Jakby tego było mało – pojawia się uzurpator i podburza ludność przeciw prawowitemu władcy. W sytuacji, gdy przy życiu zostało niewiele ponad tysiąc osób, Mikorowi objawia się bóg. Daje mu misję wyprowadzenia ludu z Egip… znaczy się, mieszkańców z krainy Kambriddów i poprowadzenia do ziemi obiecanej. Zgodnie ze wskazówkami Mikor bierze wszystkich, którzy chcą iść, i podąża w góry, goniony przez spienione wody rzeki (chyba). Odtąd, wiodąc życie wygnańców, lud Kabriddów podąża w kierunku morza i tajemniczej skały w kształcie głowy. Po drodze napotyka przeróżne trudności (w Biblii zwało się to bodaj próbami ;), w wyniku czego nad morze dociera ledwie garstka (trochę ponad sto osób).
Czy treść czegoś nie przypomina? W „Świcie Kambriddów” kwestie religii przynajmniej nie były tak jawne i istotne, choć przecież to „fałszywy kapłan” był tam obalany. W tym tomie jednak wpływy Biblii są bardzo silne. Objawienie, gniew boży, ziemia obiecana, próby, a nawet rozstąpienie się wód – wszystko to bezwstydnie zostało wrzucone do książki i zaadaptowane na potrzeby cieniutkiej historii, która powstała chyba tylko dlatego, że szkielet dramaturgiczny od paru tysięcy lat był gotowy i nie trzeba było przy nim dłubać. Natomiast jeśli chodzi o dopracowanie szczegółów, „Cień Kwapry” leży i kwiczy. Bo skąd takie ilości wody w górach? Ile wody potrzeba do zalania terenu o średnicy mniej więcej tysiąca kilometrów – i to na wysokość kilkudziesięciu metrów? W przeciągu bodaj jednego dnia? Ja wiem – interwencja boska, ale może nie przesadzajmy z jej wielkością… W dodatku ciągle w pobliżu Mikora jest bóg. Często i chętnie interweniujący w momentach, gdy autor nie jest już w stanie w sposób logiczny wyplątać bohatera z kłopotów. Dzięki temu z biegiem czasu zarówno poczynania Mikora, jak i ogólnie fabuła stają się coraz bardziej odrealnione i abstrakcyjne, wzbudzając tylko grymas niesmaku – co też dziwnego autor tym razem wymyśli. Generalnie – książka jest niepotrzebnie napisana i niepotrzebnie wydana. Szkoda drzew.
Siedmioróg sprzedaje tę książkę w kategorii „dla dzieci i młodzieży”. Nie jest to jednak najlepszy pomysł, nawet jeśli w zamyśle miało to być wprowadzenie młodszych osób w świat religii. Powieść bowiem nie jest ani słodka, ani miła. Jest tu sporo tortur, okrucieństwa i skomplikowanych intryg, w których niekiedy i starsi mają trudności z orientacją. Niedobre jest również podejście, że bycie dobrym to generalnie frajerstwo i nic pożytecznego z tego nie wynika. Dziwi też obojętność głównego bohatera wobec śmierci kolejnych setek jego poddanych (zwłaszcza jeśli posiada ich łącznie około tysiąca). No, chyba że normy moralne bardzo się zmieniły przez ostatnie kilka lat.
Z dobrych stron – zakup książki nie rujnuje. W Siedmiorogu to już chyba tradycja, że książki są tanie i dobrze wydane. Jednak nawet za te 12 złotych lepiej np. pójść do kina albo kupić sobie chipsy i colę. Będzie z tego większy pożytek…