Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 8 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Wpływowi ludzie się starają, by moje wizje się zrealizowały

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 »

Wpływowi ludzie się starają, by moje wizje się zrealizowały

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Esensja: Przeczytałem „Wybrańców bogów” po raz pierwszy dopiero w zeszłym roku i mam takie ciekawe doświadczenie, bowiem powieść, która została napisana przed 1989 rokiem i jakby mocno osadzona w tamtych czasach, bo opowiada o totalitaryzmie chylącym się ku upadkowi. Natomiast kiedy czyta się ją obecnie, w mniejszym stopniu myśląc o tej dacie powstania, jest to jedna z rzeczy najbliższych klasycznej fantastyce, z tych, które napisałeś. Obca planeta, telepatia, obca cywilizacja, na zupełnie inny sposób można to odebrać.
RAZ: Taki był właśnie zamiar piszącego. Ja wtedy byłem bardzo pod urokiem Zajdla, Wnuka-Lipińskiego. Nie mogę powiedzieć, że nie jestem pod ich urokiem teraz, ale trochę już jesteśmy w innym miejscu. Nie uważam, że te powieści się jakoś zdezaktualizowały, ale dziś szukam już innych sposobów pisania. Wtedy byłem bardzo pod urokiem zwłaszcza dwóch rzeczy: „Cylindra Van Troffa” i „Wiru pamięci”, które, obok „Limes Inferior”, wydają mi się najciekawszymi dokonaniami polskiej fantastyki socjologicznej. Zwróć uwagę, wszystkie te trzy tytuły łączy, że są to przede wszystkim powieści science fiction. To znaczy, to wszystko co jest w nich krytyką polityczną, walką z podłym ustrojem i różnymi nawiązaniami, to jest jakby naddatek, nadbudowany na solidnej, fantastyczno – naukowej wizji. To był zresztą jeden z głównych wątków sporu między mną, całym naszym środowiskiem, a Parowskim. Parowski do dziś dorabia nam gębę, mówiąc że chcemy robić literaturę rozrywkową. Rzeczywiście, kiedyś używaliśmy takiego określenia „literatura rozrywkowa”, nie było to zręczne, ale jako przykłady tej literatury rozrywkowej podawaliśmy właśnie Wnuka i Zajdla. Uważaliśmy – i ja nadal tak uważam – że science fiction musi spełnić wymagania, jakie tradycyjnie stawia się przed science fiction, i dopiero na tym można coś nadbudować. Więc kiedy pisałem swoją powieść, zaczynając w 1985 r., to nie miałem wątpliwości żadnej, że trzeba wymyślić fabułę, która jest fabułą science fiction, i która się będzie bronić w oderwaniu od jakichkolwiek polskich realiów. Czy mi się udało, czy nie, nie mnie oceniać, w każdym razie takie było założenie – to miała być powieść o tym, żeZiemianie skolonizowali inne planety, i na tych planetach, podobnie, jak to miało miejsce w historii, koloniści uznawali czasem, że mają gdzieś metropolię, że więcej do niej dokładają, niż z niej zyskują i w związku z tym chcą się usamodzielnić. I jak w jednej z tych kolonii naukowcy socjolodzy, socjonicy, jak oni się tam nazwali, uznali się za władnych rządzić tym interesem bo uznali, że lepiej od przeciętnego człowieka wiedzą jak należy sterować społeczeństwem, i jak zamiast naukowo obmyślonego raju wyszedł w końcu chamski totalitaryzm, i jak ten system sobie teraz dalej egzystuje… i tak dalej. I to wszystko miało być tak napisane – uwaga – tak, jakby nie było żadnego peerelu i jakbym ja tutaj nie mieszkał, jakbym nie pisał o Polsce współczesnej, tylko o czymś, co może się zdarzyć teoretycznie kiedyś tam, za ileś tam lat, w kosmosie. Oczywiście, weszły do powieści gorące, rozmaite doświadczenia „rozwydrzonego wyrostka”, jak to się wtedy nazywało, bo są tam takie sceny, które wynikły z 3 Maja 1982 roku na warszawskich ulicach i rozmaite emocje, wtedy jeszcze bardzo silne dla mnie zresztą, ale starałem się, żeby to było nadbudowane na normalenj science fiction. I dlatego sobie pozwoliłem w 2000 roku tę powieść wznowić – bo uznałem, że ten zamysł się udał. Jak teraz czytam sobie „Limes Inferior” i „Cylinder Van Troffa”, zwłaszcza ten ostatni, gdy przeczytałem w roku 1998 r., był to szczyt histerii wokół przeludnienia Ziemi, a tam jest ten wątek bardzo ważny, czytałem to zupełnie inaczej, niż czytałem na początku lat 90-tych, bo okazało się, że cała warstwa nawiązująca do peerelu gdzieś zniknęła, wyparowała, i pozostała bardzo porządna powieść science fiction, pokazująca konsekwencje różnych głupich pomysłów na walkę z przeludnieniem Ziemi. Kiedyś napisałem nawet taki felieton do „Science Fiction”, wcześniej był on drukowany w „Miesięczniku”, że kiedy dzisiaj czytamy „Limes Inferior”, to mało komu przypominają się Pewexy i cinkciarze, natomiast bardziej wychodzi na wierzch ta warstwa chicagowska „Limes Inferior”. Czyli to, jak władza może cię kontrolować przez fakt posiadania przez ciebie karty kredytowej. Chociaż kiedy Zajdel to pisał, karta kredytowa w dzisiejszym pojęciu tego słowa jeszcze nie istniała, ale on trafnie przewidział, wymyślił to, że gliniarz będzie siadać przy wyciągach bankowych i śledzić krok po kroku twoje postępowanie, gdzie byłeś, co kupiłeś. I nie znikniesz mu z oczu, bo musisz wydawać pieniądze, żeby żyć, a kiedy wydajesz pieniądze, wszystko można, nawet po latach, wyciągnąć z zapisów twojego konta, nie będzie żadnej prywatności. Wydaje mi się, że jest to po prostu cecha dobrej science fiction: nie jest ona przyklejona nierozerwalnie do emocji swojego czasu. Jeśli je wyraża, to w taki sposób, żeby były one zrozumiałe i istotne i dla ludzi z innego kraju, i dla ludzi o pokolenie młodszych albo starszych.
Jak powiedziałem to była jedna z osi tej wojny z Parowskim, że on strasznie naciskał autorów, że mają mu zaświadczać o swych przeżyciach pokoleniowych, o Grudniach, Sierpniach czy Marcach, a nam w TRUŚCie to się od samego początku wydawało niemądre. I nadal się zresztą upieram: wielkość Dicka nie polega na tym, że przedstawił doświadczenie pokolenia, które walczyło w Wietnamie i tchórzyło przed walką w Wietnamie, te doświadczenia przedstawiali Amerykanie w zupełnie innego rodzaju literaturze. Gibson, czy Le Guin, czy inni autorzy, którzy z science fiction zdołali wejść w Ameryce w obręb głównego nurtu, zostali tam docenieni nie za to, że pisali o doświadczeniach swojego czasu. Przeciwnie, ni piszą o rzeczach innych, o ponadczasowych, o metafizycznych. Tutaj wydaje mi się, że racje ma Jęczmyk, kiedy mówi, że fantastyka jest literatura pionową, a nie poziomą – pionowa to jest ta, która mówi o stosunkach człowieka z absolutem, człowieka z Bogiem, a pozioma to ta, która mówi o sytuacjach człowieka z innymi ludźmi. Science fiction jest w moim przekonaniu literaturą pionową i powołaną do innych rzeczy niż pisanie o danym pokoleniu, o sprawach obyczajowych, od tego jest reportaż literacki i powieści rodzajowe, i na tym polu science fiction nigdy nie będzie lepsza od nich.
Esensja: Jeszcze jedna myśl mi przychodziła do głowy podczas czytania „Wybrańców Bogów” – jak Terea mogłaby wyglądać 13 lat po upadku reżimu Bloma, czy Quentina?
RAZ: To jest bardzo dobre pytanie! Muszę ci powiedzieć, że też się nad tym zastanawiałem i oczywiście pokusa napisania sequela była, ale zbyt dużo czasu upłynęło. Jak czytam dziś „Wybrańców bogów”, to nadal lubię tę powieść, niektóre kawałki mi się podobają – a niektóre, to też trzeba powiedzieć, aż mnie dziś odrzucają, i mogę sobie tylko powiedzieć, no trudno, tak wtedy pisałem. Ale nawet przy tych najlepszych fragmentach mam wrażenie, że to pisał zupełnie ktoś inny. Nie byłbym w stanie tego dziś kontynuować. Musiałbym wleźć w ten świat jak w świat wymyślony przez kogoś innego, poza tym boję się, żebym się nie ustrzegł pokusy, żeby pisać o tych trzymastu latach III Rzeczypospolitej, a nie o trzynastu latach Terei, a wydaje mi się, że to nie miałoby sensu. Ja nie wykluczam, że napisze jak wyglada Polska po 13 latach przemiany ustrojowej, ale raczej to będzie ksiązka publicystyczna, niż literacka, a jeśli powieść, to współczesna. Też mnie ciekawiło, to co tam się, na Terei, dalej działo po wydarzeniach opisanych w powieści, ale wolę się jednak poświęcić nowym projektom niż dusić stare. Z tego samego powodu dałem sobie spokój z dalszym ciągiem „Pieprzonego losu kataryniarza”, który też mi chodził po głowie. W ogóle, lepiej jest dalszych ciągów nie pisać. Tak mi się wydaje.
Esensja: „Pieprzony los kataryniarza” jest chyba twoją najmocniej osadzoną w danej sytuacji społeczno-politycznej książką, zarówno poprzez dobór postaci, jak również odniesienia. Czy teraz, z perspektywy kilku lat coś zmieniłbyś w tej książce?
RAZ: Nie. Nic bym nie zmieniał, tak jak nie zmieniłem nic w „Wybrańcach bogów”, poza jedną zasadniczą zmianą stylistyczną, którą – nie wiem, czy to można tak nazwać, czy mogą ludzie czytać takie słowa – ale ja nazwałem „dekurwizacją”. W porównaniu z pierwszym wydaniem zniknęło tam trzy czwarte „jobów”; wtedy pisałem takim strasznie plugawym językiem, bo mi się wydawało, jak każdemu młodemu chłopcu, że jak się użyje słowa „kurwa” to jest się bardziej dorosłym. Teraz już jestem dorosły, przeszło mi to i postanowiłem te wszystkie „kurwy” pousuwać z tekstu, bo one przecież szkodzą tekstowi. Jak w tekście jest „kurew” za dużo, to ta jedna, która powinna zabrzmieć jest jak w starym dowcipie o bosmanie, który opowiada, że idzie, k…, ulicą, k…, i widzi, k…, pod latarnią – jak to się nazywa – prostytutkę. Więc to była jedyna zmiana jakiej dokonałem, dlatego, że parę lat minęło, odsunąłem się od tego tekstu i już nie mogłem do tego wrócić. Uważam, że autor nie powinien w tym momencie tekstu poprawiać. Nie tak jak Ernst Juenger, który „W stalowych burzach” przerabiał chyba osiem czy dziesięć razy i przez całe życie wydawał nowe wersje swojej pierwszej książki, zupełnie od siebie różne. Pierwsza wersja od ósmej różni się tak jak różnił się 22-letni Ernst Juenger od 80-letniego. Wydaje mi się, że to nie ma sensu. Lepiej jest pisać nowe teksty niż grzebać w starych. Tak więc, przerabiać, tam bym nic nie przerabiał, natomiast kiedy pisałem o Pani Prezydent w roku 2010, to miałem na myśli coś w rodzaju Suchockiej, bo to był ten okres kiedy była mania, ach! – zachwycania się, że premier jest kobietą. Premier był beznadziejny, była Suchocka najgorszym premierem do tego czasu jaki się Polsce niepodległej trafił, ale wszyscy się zachwycali, że nieważne co ona umie, czego nie umie, ale jest kobietą. Więc wtedy myślałem o niej, ale dzisiaj się okazuje, że to pasuje do zachwytów nad Jolantą Kwaśniewską, którą niektórzy rzeczywiście chcieliby widzieć na stolcu prezydenckim, jeśli tak to można określić. Jakieś inne osoby miałem na myśli, ale mechanizmy, okazuje się, że działają. Nie trafiłem z jedną rzeczą w tej powieści, nie przewidziałem, że Wałęsa się tak wygłupi i będzie chciał Kwaśniewskiemu nogę podawać publicznie, i że przegra drugą kadencję. Wyobrażałem sobie wtedy tak, że on te dwie kadencje posiedzi i dopiero po drugiej kadencji poleci. To się wszystko przyspieszyło, ale nie mogłem tego przewidzieć. Każdy kto śledził te sprawy wie, że do momentu tego idiotycznego, chamskiego zachowania w studiu telewizyjnym on wygrywał wybory. To nie ma znaczenia, że on teraz twierdzi, że go sprowokował Kwaśniewski. Jeśli go sprowokował, to znaczy, że on był głupkiem, a Kwaśniewski był lepszy od niego. Polityk nie daje się sprowokować, zwłaszcza przed kamerą, kiedy miliony ludzi go ogladają. W momencie, gdy powiedział, że noge mu poda i wygłosił, że „ani me, ani be, ani kukuryku”, w tym momencie przeskoczyła wajcha na drugą pozycję, Polacy stwierdzili, że naprawdę mają tego głąba i chama dosyć i wolą komunistę zamiast niego. Tego nie przewidziałem. Ale poza tym mam wrażenie, że ta książka, której dzisiaj nie napisałbym w ten sposób, bo się trochę zmieniłem, ale mam wrażenie, że ta książka pasuje cały czas do rzeczywistości. Chyba się nawet nie zdezaktualizowała. Mam wrażenie, że ludzie bardzo wpływowi się starają, żeby ta moja wizja się zrealizowała gdzieś tam około 2010 – 2015 roku.
Tak długo mówiłem, że zapomniałem jakie było pytanie…
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami
Tomasz Kołodziejczak

21 III 2024

O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch

więcej »

Wracać wciąż do domu
Ursula K. Le Guin, Michał Hernes

24 I 2018

Cztery lata temu opublikowaliśmy krótki wywiad z Ursulą K. Le Guin.

więcej »

Jak zrobić „Indianę Jonesa” lepszego od „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”?
Menno Meyjes

23 XI 2014

Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Dookoła mnie kłębi się mgławica pomysłów
— Rafał A. Ziemkiewicz

Bez kultury popularnej nie będzie kultury wysokiej
— Rafał A. Ziemkiewicz

Cała kupa cytatów
— Wojciech Gołąbowski

Wszyscy przegrywają
— Konrad Wągrowski

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Esej o realizmie
— Miłosz Cybowski

Seks, Smoleńsk i kryzys wieku średniego
— Mieszko B. Wandowicz

Za mało na powieść
— Artur Chruściel

Pryzmat
— Wojciech Gołąbowski

Szare ognie
— Eryk Remiezowicz

Ciało do bólu współczesne
— Wojciech Gołąbowski

Polaków portret podły
— Marcin Łuczyński

Tysiąc wierszy o sadzeniu grochu
— Wojciech Gołąbowski

Rój lemingów
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.