Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Trip-pop, czyli Alison i jej utopia

Esensja.pl
Esensja.pl
Podczas gdy Tricky odszedł w artystyczny niebyt, Massive Attack lubowali się w drastycznie długich przerwach między kolejnymi albumami, a Portishead sprawili, że samo nagranie trzeciej studyjnej płyty urosło do rangi wyczynu tej dekady, w świecie trip-hopu zajaśniała nowa gwiazda gatunku. Co więcej, od momentu debiutu przeszła ogromną metamorfozę, prowokując, zaskakując i wystawiając fanów na coraz to wymyślniejsze próby. Alison Goldfrapp, bo o tej pani mowa, niebawem po raz drugi zawita do Polski, tym razem w zupełnie odmienionym wydaniu. Jest to świetna okazja, aby prześledzić jej muzyczną wędrówkę, pełną niespodziewanych zwrotów akcji, którym zawsze towarzyszyła dobra muzyka.

Rafał Maćkowski

Trip-pop, czyli Alison i jej utopia

Podczas gdy Tricky odszedł w artystyczny niebyt, Massive Attack lubowali się w drastycznie długich przerwach między kolejnymi albumami, a Portishead sprawili, że samo nagranie trzeciej studyjnej płyty urosło do rangi wyczynu tej dekady, w świecie trip-hopu zajaśniała nowa gwiazda gatunku. Co więcej, od momentu debiutu przeszła ogromną metamorfozę, prowokując, zaskakując i wystawiając fanów na coraz to wymyślniejsze próby. Alison Goldfrapp, bo o tej pani mowa, niebawem po raz drugi zawita do Polski, tym razem w zupełnie odmienionym wydaniu. Jest to świetna okazja, aby prześledzić jej muzyczną wędrówkę, pełną niespodziewanych zwrotów akcji, którym zawsze towarzyszyła dobra muzyka.
A Trip To Felt Mountain
<br>Fot. www.brooklynvegan.com

Fot. www.brooklynvegan.com
Will Gregory i Alison Goldfrapp są jak yin i yang. On jest świetnym producentem, który woli pozostać w cieniu, z kolei ona to zdolna wokalistka stworzona po to by błyszczeć. W końcu jedna z ich płyt nosi tytuł „We Are Glitter”. Zanim jednak ten krążek ujrzał światło dzienne, duet przeszedł długą drogę, która rozpoczęła się u podnóża „Felt Mountain”. Debiutancki album Goldfrapp to dla wielu muzyczny absolut pozwalający odkryć trip-hop na nowo. Alison w roli niebezpiecznej uwodzicielki, Will tworzący fenomenalne aranżacje i pokaźne grono współpracowników, w tym A. Utley (bas w Portishead) – tak personalnie prezentuje się „Felt Mountain”. Co jeszcze decyduje o wyjątkowej atmosferze zawartych nań kompozycji? Po pierwsze: filmowe inspiracje. Will to miłośnik nut, które wyszły spod pióra Ennio Morricone, z kolei Alison zasiadła nad spisywaniem tajemniczych i nastrojowych historii pod wpływem filmu Romana Polańskiego „Matnia”. Po drugie: elektronika. Subtelne i chłodne dźwięki programatorów powinny usatysfakcjonować najbardziej wybrednych miłośników gatunku. Po trzecie: orkiestra. Dęciaki i smyczki ogrywają tu rolę nie mniej ważną od elektronicznych podkładów. Gdy to wszystko wymieszamy, otrzymamy takie perełki jak „Utopia” czy „Human”. „Felt Mountain” to jazda obowiązkowa dla poszukujących w trip-hopie czegoś niecodziennego i póki co, jedyna płyta Goldfrapp, która nie budzi kontrowersji.
Let′s Twist Again
Alison Goldfrapp<br>Fot. i.timeinc.net
Alison Goldfrapp
Fot. i.timeinc.net
W trakcie zbierania materiału na „Black Cherry” Alison zdecydowała się na wykonanie salto mortale. I to w dodatku przy dźwiękach „Twista”. W trakcie tego popisu wrzuca na siebie czarne kozaki, lateksową spódniczkę i mimo, że ląduje na materacu z napisem electro-pop, to udaje jej się zebrać falę oklasków. Przy okazji drugiej płyty Goldfrapp wypływa bowiem jedna z największych zalet duetu: „Gramy tylko to, na co mamy ochotę”. Nie bacząc na oczekiwania i peany pod adresem „Felt Mountain”, postanowiła udać się na podbój nieco bardziej przystępnych muzycznych obszarów. Tych o wiele bardziej syntetycznych, przebojowych i seksownych. To z tego zestawu pochodzi numer, bez którego nie obejdzie się już żaden koncert Goldfrapp, czyli „Strict Machine”. W gruncie rzeczy „Black Cherry” tylko przy pierwszej styczności może okazać się szokiem termicznym dla fanów czekających na godnych następców „Lovely Head”. Wystarczy obejrzeć koncertowe DVD z Somerset, aby przekonać się, że utwory z pierwszej i drugiej płyty nie najgorzej ze sobą korespondują. Nawet takie piosenki jak elektroniczny do bólu „Tiptoe” zwalniają w pewnym momencie i pozwalają wkraść się romantycznym partiom smyczków. Jednym z b-side′ów towarzyszących temu wydawnictwu jest cover „Yes Sir, I Can Boogie” zespołu Baccara. Dopiero w tej wersji w stu procentach wiadomo, o co tak naprawdę w tej piosence chodzi…
Honky tonk i biały rumak
Pierwszy poważny zwrot w twórczości Alison został odnotowany. Co prawda nie udało się ponownie wnieść na wyżyny, ale przynajmniej piosenkarka częściej mogła usłyszeć swoje piosenki w radiu. Podatny na muzyczne zachcianki swojej współpracowniczki Will ostatecznie usunął się w cień i pozwolił zabłysnąć Alison. Ona zaś w połowie dekady nie myślała o porzuceniu lekko kiczowatej, electropopowej stylistyki. Dowodem na to jest „Supernature”, czyli jednoznaczna kontynuacja tanecznych i szalonych rytmów. Jak na Goldfrapp taki manewr okazał się stosunkowo małą niespodzianką. Stanowił przede wszystkim jawny sygnał, że na powtórkę z „Felt Mountain” nie ma co liczyć. Wtedy też bardziej ortodoksyjni wielbiciele talentu Alison postanowili podziękować jej za współpracę. Wokalistka pewnie tego nie odczuła, bo jej trzecia płyta okazała się prawdziwym sukcesem, do którego zaprowadziła ją prawdziwa bomba – nominowany do Grammy singiel „Ooh La La”. O ile „Black Cherry” stanowiło pomost pomiędzy trip-hopem a muzyką taneczną, tak w przypadku „Supernature” nie ma mowy o kompromisach. To ukierunkowanie na disco i pop zaowocowało kilkoma kompozycjami, które Alison raczej nie przystoją i sprowadziły na nią jedynie falę porównań do Kylie Minogue. To, dzięki czemu krążek jest w stanie się obronić to lekko kabaretowa oprawa, m.in. w „Satin Chic” z motywem honky tonk, oraz spory koncertowy potencjał. To właśnie występy na żywo z tancerkami przebranymi za konie zmysłowo podrygującymi do takich przebojów jak „Ride A White Horse” sprawiły, że Goldfrapp (mimo dużo słabszego materiału) udało się wyjść obronną ręką. Wkrótce po trasie koncertowej ukazał się album z remiksami utworów z „Supernature”, który zamknął kolejny rozdział muzycznej aktywności brytyjskiego duetu. Niebawem dało o sobie znać zmęczenie materiału. Sama Alison nie kryła w wywiadach, że porzuca tą electro-clashową otoczkę i ma zamiar spędzić trochę czasu w odległym od londyńskiego zgiełku miejscu.
A&W
<br>Fot. mechaniczna.redblog.nowiny24.pl

Fot. mechaniczna.redblog.nowiny24.pl
Jakiś czas przed wydaniem „Seventh Tree” ptaszki zaczęły ćwierkać, iż Goldfrapp szykują nam powrót do klimatów z pierwszej płyty. Ma być błogo, spokojnie, kojąco i o wiele bardziej klasycznie. Jednak informacje tego ptasiego radia nie do końca pokrywały się z rzeczywistością. Ostatni album Alison i Will′a zrywa nie tylko ze stylistyką „Supernature” (odejście od elektroniki z pazurem), ale niewiele ma również wspólnego z chłodem i tajemniczością „Felt Mountain”. „Seventh Tree” to piekielnie odważne posunięcie, ale niestety niezbyt udane. Oszczędność i sielankowość albumu szybko przeradzają się w nudę i jednostajność. W zasadzie poza utworami singlowymi (a tak naprawdę poza „Happiness”) i otwierającym stawkę „Clowns” nie dostajemy nic poza zestawem folkowych ballad. Takich, co to jednym uchem wlecą, a drugim wylecą. Mimo to płyta radzi sobie zaskakująco dobrze, zwłaszcza wśród słuchaczy doceniających nawiązania do brzmień lat siedemdziesiątych, ostatnio bardzo modnych wśród trip-hopowych „wyjadaczy”.
To, co zasługuje na ogromne uznanie dla Goldfrapp to ogromna muzyczna wrażliwość, która nawet w najbardziej komercyjnych momentach muzycznej przygody Alison nigdy jej nie opuszczała. Dodatkowym atutem wokalistki (chyba w mniejszym stopniu Will′a) jest permanentna skłonność do grania va banque. Duet nie zawsze wychodzi dzięki temu obronną ręką (zwłaszcza w kontekście premiery „Seventh Tree”), ale, jak to się mówi: jest ryzyko, jest zabawa. Alison z pewnością jeszcze nie raz podbije stawkę i wykona kolejną woltę stylistyczną. Przecież w jednej ze swoich piosenek śpiewa „It′s Not Over Yet”.
koniec
24 czerwca 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Tegoż autora

Podsumowanie muzyczne roku 2008 (3)
— Rafał Maćkowski, Jacek Sobczyński

Na Zachodzie bez zmian
— Rafał Maćkowski

Islandia kontratakuje
— Rafał Maćkowski

Ope(ne)racja: Gdynia
— Rafał Maćkowski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.