Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Can
‹Soon Over Babaluma›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSoon Over Babaluma
Wykonawca / KompozytorCan
Data wydanialistopad 1974
Wydawca United Artists Records
NośnikWinyl
Czas trwania38:50
Gatunekambient, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay, Jaki Liebezeit
Utwory
Winyl1
1) Dizzy Dizzy05:41
2) Come sta, La Luna05:43
3) Splash07:46
4) Chain Reaction11:09
5) Quantum Physics08:31
Wyszukaj / Kup

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu

Esensja.pl
Esensja.pl
Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

Sebastian Chosiński

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

Can
‹Soon Over Babaluma›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSoon Over Babaluma
Wykonawca / KompozytorCan
Data wydanialistopad 1974
Wydawca United Artists Records
NośnikWinyl
Czas trwania38:50
Gatunekambient, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay, Jaki Liebezeit
Utwory
Winyl1
1) Dizzy Dizzy05:41
2) Come sta, La Luna05:43
3) Splash07:46
4) Chain Reaction11:09
5) Quantum Physics08:31
Wyszukaj / Kup
Współpraca wokalisty Damo Suzukiego z formacją Can była krótka, ale za to intensywna. Zapoczątkował ją składankowy longplay (na którym Japończyka można usłyszeć jedynie w kilku utworach) „Soundtracks” (1970), po którym powstały jeszcze trzy klasyczne, definiujące pojęcie krautrocka albumy: „Tago Mago” (1971), „Ege Bamyasi” (1972) oraz „Future Days” (1973). Po wielu latach doszedł jeszcze krążek „Live in Paris 1973” (2024), dokumentujący jeden z ostatnich występów zachodnioniemieckiego zespołu z Suzukim w składzie. W każdym razie w 1973 roku Damo przystał do Świadków Jehowy i na ponad dekadę wycofał się z życia artystycznego.
Pozostali członkowie Can nie mogli jednak pozwolić sobie na zbyt długą żałobę po przyjacielu. Trzeba było kuć żelazo, póki pozostawało gorące. Skoro wciąż jeszcze trwał popyt na eksperymentalną muzykę rockową z Republiki Federalnej Niemiec, należało dbać o tych, którzy wydawali ciężko zarobione pieniądze na płyty i koncerty. W efekcie czterej pozostali muzycy w sierpniu 1974 roku zamknęli się w studiu Inner Space w podkolońskim Weilerswist (tak, ostatecznie stara nazwa została przeniesiona na nowe miejsce), czego efektem stał się piąty regularny longplay grupy – „Soon Over Babaluma”. Rolę wokalisty przejął tym razem gitarzysta (i okazjonalnie skrzypek) Michael Karoli; Irmin Schmidt tradycyjnie zagrał na klawiszach (w jednym tylko utworze wykorzystał perkusję elektroniczną), natomiast Holger Czukay na gitarze basowej, a Jaki Liebezeit na perkusji i instrumentach perkusyjnych.
Przyznam, że nigdy nie byłem wielkim admiratorem wokalnych dokonań Damo Suzukiego, ale na tle próbującego śpiewać na „Soon Over Babaluma” Michaela Karolego Japończyk prezentował się całkiem przyzwoicie. Żal, że tym razem do zabrakło. Płytę otwiera niespełna sześciominutowy numer „Dizzy Dizzy”, w którym Niemcy wykorzystali tekst Duncana Fallowella (rocznik 1948) – brytyjskiego dziennikarza, prozaika, krytyka i autora książek podróżniczych. Dlaczego w ogóle zwrócili na niego uwagę? Prawdopodobnie z tego powodu, że należał on do zwolenników substancji psychodelicznych, z których przecież nadzwyczaj chętnie Michael, Irmin, Holger i Jaki korzystali w procesie twórczym. Ciekawe więc, jak postanowili muzycznie „oprawić” spostrzeżenia Wyspiarza. Na pewno zaskakująco, bo w rytmie… reggae, któremu Czukay i Liebezeit pozostają wierni od pierwszych sekund aż do końca utworu. Choć po drodze rozbrzmiewają również i nieco folkowe skrzypce, i psychodeliczne mruczando Karolego, które z czasem przechodzi w melodeklamację.
Znacznie bardziej w klimacie starego Can (czytaj: w składzie z Suzukim) utrzymany jest utwór numer dwa na liście, czyli „Come sta, La Luna”, mogący kojarzyć się ze znakomitym „Vitamin C” z albumu „Ege Bamyasi”. Sporo się w nim dzieje. Stylistycznie sprawia on wrażenie mieszanki ambitnego popu z piosenką poetycką, chociaż podkład muzyczny (monotonny rytm, improwizacja fortepianowa, wsamplowane głosy z radia) jest bezsprzecznie krautrockowy. Po raz kolejny zaskakuje też partia skrzypiec, która tym razem nawiązuje do tradycji romskiej. Zamykający stronę A „Splash” na tle poprzedników wypada bardzo energetycznie, głównie za sprawą rozbieganych, transowych perkusjonaliów, które mogą kojarzyć się z muzyką latynoamerykańską. Ale jest tu też całkiem sporo rocka progresywnego (vide solówka gitarowa Karolego) oraz ambientu (syntezatory Schmidta).
Na stronę B składają się jedynie dwie, za to powiązane ze sobą kompozycje – „Chain Reaction” i „Quantum Physics”. Pierwsza ma charakter złożonej z kilku części suity, której ton nadają przede wszystkim bas i perkusja. To one głównie decydują o tym, czy w danym momencie zespół zabrzmi bardziej przejmująco, czy też optymistycznie. Karoli i Schmidt podporządkowują się kolegom, w odpowiednich miejscach grając solówki gitarowe bądź skrzypcowe, ewentualnie organowe bądź syntezatorowe. „Quantum Physics” to z kolei ponad ośmiominutowa opowieść, w której po monotonnym wstępie sekcji rytmicznej na plan pierwszy wybijają się klawisze, przede wszystkim organy i syntezator. O ile te pierwsze Schmidt wykorzystuje do wprowadzania wątków melodycznych, drugi instrument służy mu do budowania nastroju. Z czasem przeradza się to w coraz bardziej minimalistyczny ambient – i tak jest do ostatniego dźwięku.
„Soon Over Babaluma” wciąż jeszcze wyrasta z korzeni krautrockowych, ale pozwala również dostrzec dokonującą się powoli, lecz konsekwentnie zmianę stylistyczną. Inaczej jednak być nie mogło, skoro w połowie lat 70. muzyka – także ta rockowa – dążyła do uproszczenia przekazu, co przekładało się na sukces komercyjny. Do lamusa odchodziły rozbudowane kompozycje, wyrastające z doświadczeń awangardowych, freejazzowych i „trzecionurtowych”. Także Can, jeżeli chciało utrzymać się na rynku, musiało stać się zrozumiałe dla coraz mniej wyrobionych słuchaczy.
koniec
6 maja 2024
Skład:
Michael Karoli – śpiew (1,4,5), chórek, gitara elektryczna, gitara akustyczna, skrzypce, skrzypce elektryczne
Irmin Schmidt – śpiew (2), organy, syntezator, fortepian elektryczny (1,3-5), fortepian (2), elektroniczna perkusja (2)
Holger Czukay – gitara basowa
Jaki Liebezeit – perkusja, instrumenty perkusyjne

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: Płyń, Pavel, płyń!
Sebastian Chosiński

18 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay, tym razem wydany w RFN, na którym Orkiestra Gustava Broma wykonuje utwory Pavla Blatnego.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.