Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Między pasją a lansem - Off Festival 2008

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
Święto muzyki czy ogólnonarodowy spęd użytkowników Last.fm i MySpace′a? Nasza relacja z zakończonego przed tygodniem mysłowickiego Off Festivalu.

Jacek Sobczyński

Między pasją a lansem - Off Festival 2008

Święto muzyki czy ogólnonarodowy spęd użytkowników Last.fm i MySpace′a? Nasza relacja z zakończonego przed tygodniem mysłowickiego Off Festivalu.
British Sea Power<br>Fot. Gosia Lewandowska
British Sea Power
Fot. Gosia Lewandowska
Najfajniejszy festiwal lata (nielubiany przeze mnie przymiotnik „fajny” wydaje się pasować tu jak ulał) za nami. Trudno pisać o wydarzeniach dla niżej podpisanego w dużej mierze składających się na esencję wakacji 2008, liczę zatem na to, że wybaczycie Państwo moje uszeregowanie najważniejszych elementów Offa w swoistą drabinkę. Jej szczebelkami będą kolejne podpunkty ocenione wzorem tetrycznej skali kolegów i koleżanek z działu filmowego. Niech w ten sposób stanie się to zapowiedzią przebąkiwanego w kuluarach od paru miesięcy… Albo nie, nic nie mówię, bo redaktor Franczak zbombarduje jobami mój profil na laście. Miłego czytania, a kto nie był, ten gapa.
1
Twardość podłoża przy wbijaniu śledzi na polu namiotowym Poważnie, przez dłuższy czas zachodziłem w głowę, czy aby nie staram się wybić dziury w kasku jakiegoś górnika. Summa summarum śledzie zostały wbite do połowy i chyba tylko świętej Barbarze większość campingowiczów podziękować może za to, że podczas nocnych powiewów śląskiego zefirku ich namioty nie odleciały hen, do Zabrza czy innych Świętochłowic. Wypada wspomnieć też o nierównościach terenu tworzących podczas deszczu miniaturowe jeziora, no, ale nie jestem Andrzejem Budą, żeby w relacji z festiwalu zwalać winę na organizatorów za deszcz i ukształtowanie terenu.
2
Gastronomia W porównaniu z ubiegłym rokiem to nawet nie krok, lecz trójskok do tyłu. Czym bowiem należy tłumaczyć to, że na polu namiotowym nie było żadnego stoiska z piwem, natomiast jedyny punkt żywieniowy pełnił funkcję objazdowo, rozstawiając się około ósmej rano (kiedy większość z nas dopiero od trzech godzin spoczywała w objęciach Morfeusza) i zwijając manele parę godzin później? Dla przypomnienia – rok temu piwo i kanapkę dostać można było na polu o każdej porze dnia i nocy, co więcej, rankiem pomiędzy namiotami kursowała sympatyczna sprzedawczyni drożdżówek i herbaty, oferująca dostawę niemal prosto do śpiwora. Niewiele lepiej było na terenie festiwalowym. Miejsce straganów oferujących zróżnicowaną i tanią kuchnię zajęły identyczne stoiska jednej firmy, serwujące skromne menu w horrendalnych wprost cenach (miseczka ryżu z kurczakiem za 15 złotych – przy takich kosztach nie mogłem nie zacząć szukać w środku czarnucha od Marsellusa Wallace′a). I do tego kolejki jak – nie przymierzając – po Bobofruty za późnej komuny. Takich numerów nam pan, panie Rojek, nie odstawiaj.
3
Repertuarowa posucha w dziedzinie hip hopu, minimalu tudzież dubstepu Rozumiem, że gitary czy awangardowa elektronika to jedno, jednak wyżej wymienione gatunki to mocny odłam współczesnej sceny alternatywnej. Na tyle mocny, że na Offie znaleźć się powinien bezwzględnie. Szkoda, zwłaszcza że takie Nowe Horyzonty potrafiły zaskoczyć dźwiękowym eklektyzmem…
4
Frekwencja festiwalowa Całkiem niezła (ponoć ok. 10 000 osób), szkoda tylko, że na imprezie, w której gwiazdami są tak wyśmienite firmy, jak Mogwai czy Of Montreal, największe żniwo wśród widzów zebrały Hey i Lao Che. Nie żebym cokolwiek do nich miał (może oprócz tego, że szczerze nie znoszę twórczości tych drugich), ale widząc pustki na tyłach publiki British Sea Power, bardzo szybko wypełniające się podczas następującego po nich koncertu Lao Che, z fanami pokrzykującymi „Nie bę-dę do pa-na te-le-fo-no-wał”, zrobiło mi się zwyczajnie głupio.
Kolejki do sceny eksperymentalnej Z jednej strony cieszy fakt, że na twórców, do których koncertów z reguły trzeba dopłacać, podczas Offa pchają się setki widzów, z drugiej zaś, hm… No, nie ma co ukrywać, naprawdę czekałem na Kammerflimmer Kollektief, na który, żeby wejść, musiałbym czekać mniej więcej pół godziny przed wejściem. A myślałem, że to tylko na wrocławskiej retrospektywie twórczości Terence′a Daviesa mogą odchodzić takie numery.
Caribou<br>Fot. Gosia Lewandowska
Caribou
Fot. Gosia Lewandowska
5
Hałasy z namiotów w nocy Nie ukrywam, że nastoletnie indie-cholery dały się mnie i moim towarzyszom ostro we znaki. Lecz zanim zasłonę złości zastąpiliśmy kurtyną przemocy, by uzbrojeni w zabłocone obuwie wyjść z namiotu i pogonić gówniarzerię, gdzie pieprz rośnie, okazało się, że pijana młodzież może być na swój sposób zabawna. Niektórzy wykrzykiwali na głos swoje adresy MySpace i Last.fm. Z kolei podczas drugiej nocy z namiotu obok dochodziły głośne rozważania dotyczące jakiegoś misia (a może bałwanka) latającego balonem. Proszę sobie wyobrazić pierwsze słowa, jakie usłyszałem ładnych parę godzin później, zaraz po przebudzeniu się. „Ej, Łukasz, może ty wiesz, jak miał ten bałwanek, co popylał balonem”. Dociekliwość zaiste bywa gorsza niż faszyzm.
Czesław Śpiewa Nie wierzę, że istnieje na świecie jakakolwiek kobieta, która byłaby w stanie oprzeć się Czesławowemu imidżowi przesympatycznej ciapy. Jednak uśmiech i miłe usposobienie to jedno, muzyka natomiast to drugie. A z tym nie było na Offie tak różowo. Doskonale wiem, że piosenki chwytliwe – takiego „Mieszka i Dobrawę” – można nawet bez obciachu zanucić w tramwaju. Niestety, oprócz skromnego instrumentarium w oczy i uszy rzucało się jedno. Czechu, kurde, nie potrafi dobrze śpiewać. No nijak mu to nie wychodzi. Pierwszy album Czesława był wydarzeniem głównie dzięki cudownej bezpretensjonalności płynącej z każdego dźwięku, jednak, szczerze mówiąc, nie widzę sposobu na zachowanie oryginalności przy nagrywaniu przez muzyka kolejnych płyt. Mimo wszystko będę trzymał kciuki – oprócz świdrującego wokalu Czechu to naprawdę równy gość.
British Sea Power Fenomen popularności tej kapeli jest dla mnie po dziś dzień nieodgadniony. Proste, rockowe, nierzadko siermiężne granie, a ludziom i tak się podoba. Na przyozdobionej gałęziami scenie najlepiej zaprezentowali się skrzypaczka i trębacz, co nie zmienia tego, że stężenie patosu na jej centymetr kwadratowy było podczas występu Anglików zdecydowanie zbyt duże.
Mogwai Gdyby ktokolwiek tydzień przed festiwalem powiedział mi, że będę chciał wyjść z ich koncertu, szczerze bym go wyśmiał. A tymczasem to prawda, choć wina muzyków w tym tylko częściowa. Bo faktycznie to nie był dobry koncert – Szkoci rozkręcali się zbyt długo, ściany hałasu zbyt silnie kontrastowały z momentami przestoju, zupełnie jakby artyści nie potrafili poprawnie ułożyć kolejności utworów. Rzecz jasna poleciały „Mogwai Fear Satan” czy „Hunted By a Freak”, wplótł się też w setlistę, o ile pamiętam, całkiem nowy kawałek. Jednak klasycy post-rocka przegrali w Mysłowicach z dzwonkami komórek, odgłosami zgniatanych plastikowych kubków po piwie i zbyt głośnymi rozmowami jakichś debili. Nie to miejsce, nie ten czas.
6
Prysznice na polu namiotowym Czysto, dużo i z ciepłą wodą. Całkiem spoko.
Renton Solidne, college-rockowe granie. Dobra atmosfera i bardzo żywiołowo reagująca publika. Ze zdumieniem zauważyłem podczas koncertu, że pomimo tylko dwóch przesłuchań kojarzę wszystkie kawałki z ich debiutanckiego krążka „Take-Off”. To dowód na to, że przebojowy potencjał chłopaki mają. A przecież porządne przeboje są w tej chwili w Polsce towarem deficytowym, prawda?
Clinic Po upływie czasu coraz bardziej przekonuję się do ich koncertu. Trochę nudzili, ale jednocześnie zaprezentowali nam coś w miarę świeżego i oryginalnego. Parę dni temu pisałem dla innego periodyku kulturalnego, że Clinic urzekli swoją introwertyczną bajką i słowa nie zmienię. Całkiem OK.
Czesław Mozil<br>Fot. Gosia Lewandowska
Czesław Mozil
Fot. Gosia Lewandowska
Jacaszek Kawałki z udanych „Trenów” odegrane niemal w całości tak, jak na płycie, chociaż miło popatrzeć na sceniczną kolaborację wiolonczelisty, skrzypaczki i faceta plumkającego na laptopie. O ile oczywiście dało się cokolwiek zauważyć, bowiem osób w sali eksperymentalnej było na koncercie torunianina zdecydowanie zbyt dużo. Wyjątkowo oszczędna konferansjerka Jacaszka sugerowała, że nie jest on zwierzęciem scenicznym, no, ale ambientowcom takie rzeczy się wybacza.
7
Felix Kubin Nie widziałem w całości, ale pierwsza część koncertu naprawdę dobra. Ubrany w cokolwiek groteskowy garnitur Kubin rozpoczął szaleństwo przetworzonym wokalnie przez komputer dialogiem o Mikołaju Koperniku, a potem się zaczęło. Jakiś mały geniusz napisał w książeczce festiwalowej, że „Kubin z uporem maniaka dekonstruuje popowe przeboje”, wyjmując mi w ten sposób z ust próbę jakiegokolwiek scharakteryzowania twórczości Niemca. Dodam tylko, że artysta jak dziecko cieszył się z pozytywnej reakcji publiki, my z kolei cieszyliśmy się z tego, co Felix prezentował nam na scenie. Dobry deal.
James Chance Też widziałem tylko fragmencik. Ale ci, którzy byli na całości, mówili, że genialne.
Homo Twist Zaraz po pierwszym wejściu na teren festiwalowy spod sceny głównej usłyszałem odbijający się od okolicznych drzew potężny głos Macieja M. To była tylko próba, na której Homo Twist i tak zjedli z kosteczkami 95% młodej polskiej sceny indie, zaś sam koncert tylko to potwierdził. Mnie najbardziej ucieszyły muzyczne powroty do „Moniti Revan” i „Homo Twista” („Syf” i „Arkadiusz”, tak, tak!), choć nie zabrakło dudniących hiciorów z „Matematyka” oraz „Demonologic”. Poza tym wokalnie Maleńczuk wciąż nie ma sobie w Polsce równych.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Tegoż autora

Podsumowanie muzyczne roku 2008 (3)
— Rafał Maćkowski, Jacek Sobczyński

Do nieba, do piekła
— Jacek Sobczyński

40 najlepszych soundtracków wszech czasów
— Sebastian Chosiński, Paweł Franczak, Wojciech Gołąbowski, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Sobczyński, Konrad Wągrowski

Najgłupsze okładki płyt 2007
— Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Sobczyński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.