Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 21 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Gdzie ci rockowcy z tamtych lat?

Esensja.pl
Esensja.pl
To pytanie cisnęło mi się natrętnie na usty, kiedy oglądałam występ naszych kandydatów na tegorocznym festiwalu w Sopocie. Występ nie najgorszy na tle reszty śpiewających, piosenka wpadająca w ucho, podrasowana fachowo słowiańską melancholią. Znaczy: przebój murowany, zwłaszcza że ciągle po radiach grają. Tylko jedna rzecz mi psuła całość – tajemnicza pani konferansjer wyjawiająca światu, że Pectus to prawdziwi rockowcy są.

Magda Jurowicz

Gdzie ci rockowcy z tamtych lat?

To pytanie cisnęło mi się natrętnie na usty, kiedy oglądałam występ naszych kandydatów na tegorocznym festiwalu w Sopocie. Występ nie najgorszy na tle reszty śpiewających, piosenka wpadająca w ucho, podrasowana fachowo słowiańską melancholią. Znaczy: przebój murowany, zwłaszcza że ciągle po radiach grają. Tylko jedna rzecz mi psuła całość – tajemnicza pani konferansjer wyjawiająca światu, że Pectus to prawdziwi rockowcy są.
O tę sympatyczną statuetkę Bursztynowego Słowika walczył m.in. Pectus. Fot. Wikipedia
O tę sympatyczną statuetkę Bursztynowego Słowika walczył m.in. Pectus. Fot. Wikipedia
Fafnasty festiwal w Sopocie, konkurs o figurkę bursztynowego ptaszka. Wieczorowa pora, światła elegancko rozproszone na scenie, publiczność czeka na występ naszych. Po starannie odmierzonej chwili, potrzebnej na zbudowanie klimatu i wzbudzenie ciekawości u publiki, tajemniczy głos niczym wróżka Semiczakrama z ezoterycznego kanału TV opowiada o naszych. Myśl przewodnia: „Panowie i panie (zwłaszcza panie) przed Państwem prawdziwi rockowcy!”. Dlaczego prawdziwi? Przynajmniej z trzech powodów.
Po pierwsze primo: nazwa zespołu. Nie uwierzycie, ale „pectus” po łacinie oznacza pierś kobiecą. Sodomia i Gomoria jak nic, Behemothy, Marilyn Mansony się chowają, a Rolling Stonesi ze łzami strumieniem płynącymi z ich ócz ogłaszają koniec kariery.
Po drugie primo: pasją zespołu jest muzyka, choć wykształcenie mają zgoła niemuzyczne. W ogóle to muzyką chłopaki żyją (to odkrycie na miarę Nobla). Dedukuję, że inni wokaliści muzyką zajmują się po godzinach, kiedy akurat nie odbierają dziecka z przedszkola, nie imprezują, nie ćpają czy nie jedzą rosołu u teściowej.
Po trzecie primo: drugą pasją zespołu – jak na prawdziwych rockowców przystało – są kobiety. A zwłaszcza – kobiety muzykalne. Tu pani konferansjerka z emocją w głosie zakończyła swoje exposé, przestrzegając: „Strzeżcie się więc, muzykalne dziewczyny!”. Myślę, że kiedy większość panien obecnych w Sopocie to usłyszała, czym prędzej wybiegła do domu budować barykady. Niestety, tego już telewizja nie pokazała, a szkoda.
Pectus. Fot. www.pectus.com.pl
Pectus. Fot. www.pectus.com.pl
A potem na scenę wkroczyli oni. Ubrani w stylową czerń. Miny nieponure, w końcu chłopaki przyjechały do Sopotu na światowy festiwal. Wokalista z włosem stylizowanym na lekko rozwiany, ale gładkim, bez żadnych rozdwojonych końcówek. Na szyi gustowny czarny szalik. Odzież schludna, żadnych tam dziur, plam czy nieświeżych skarpetek. Francja, elegancja. Rock XXI wieku.
Nie chcę obrażać chłopaków, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Tutaj zresztą zawinił raczej telewizyjny marketing rządzący się określonymi prawami i stara jak świat skłonność naszej (i nie tylko naszej) TV do wygładzania, lukrowania i wyrównywania tego, co nierówne jeszcze pozostało. Obejrzyjcie sobie jednak kiedyś stare teledyski Stonesów, Black Sabbath, Guns N′ Roses i innych tuzów rocka i porównajcie ich do naszych dzisiejszych rockowców. Hej, łza się w oku kręci.
Weźmy choćby takich Stonesów. W naszym kraju panowie w ich wieku grają przy ciepłej herbatce w szachy lub stresują się, oglądając przemówienia sejmowe. A oni hasają po scenie, jakby mieli naście lat i dobrze się przy tym bawią. Zaś śledząc choćby pobieżnie ich życiorysy, w tym legendarną już skłonność do kobiet (jedynie Charlie Watts od jakichś trzydziestu lat ma tę samą żonę), można powiedzieć, że chłopaki z Pectusa są przy nich niczym nieśmiałe pensjonarki. Może to właśnie ta wrodzona nieśmiałość sprawiła, że Pectus w Sopocie zachowywał się nad wyraz poprawnie. Nie było żadnego skandalu z odsłanianiem tego i owego, rzucania się w pozie klasycznego odrzutowca na tłum fanów pod sceną, a nawet ciskania w tenże tłum butelek czy innych utensyliów. Gitarzyści w furii nie zniszczyli nawet jednej struny w swych instrumentach, co tak dobrze swego czasu wychodziło Metallice. Nie mówię już nawet o zarzynaniu na scenie niewinnych zwierzątek czy pokazywaniu satanistycznych i nieobyczajnych gestów, bo tego na polskich festiwalach transmitowanych przez telewizję publiczną się nie praktykuje, wszak TV ma swoją Misję.
A problemy z narkotykami, które także należały do stylu życia każdego szanującego się rockowca? Kiedyś gdzieś przeczytałam, że Keith Richards co pół roku funduje sobie transfuzję krwi, bo już ma tak przeżarty prochami organizm. Nie pochwalam tego typu używek, które zresztą wykończyły już niejednego dobrego artystę, ale z drugiej strony – czy Dżem stałby się legendą, gdyby nie problemy Ryśka i jego przedwczesna śmierć, a zwłaszcza piosenki, w których opisywał swoją (przegraną) walkę z narkotykami? Zresztą inne dzisiejsze gwiazdy też.
Z nadmiernym korzystaniem z uroków życia wiąże się też to, jak prawdziwi rockowcy wyglądają. A raczej jak nie wyglądają, bo po tylu latach intensywnego dbania o swój image przypominają często bohaterów „Świtu żywych trupów”.
Tomek Szczepanik, jeden z nielicznych wokalistów rockowych, których bez stresu można zaprosić na rodzinny obiad. Fot. www.pectus.com.pl
Tomek Szczepanik, jeden z nielicznych wokalistów rockowych, których bez stresu można zaprosić na rodzinny obiad. Fot. www.pectus.com.pl
Porównując zaś na przykład wygląd wokalisty Pectusa Tomasza Szczepanika i czołowego Stonesa Micka Jaggera (nawet tego z czasów młodości), powiedzmy sobie szczerze, że Tomka można by spokojnie przedstawić jako swojego narzeczonego babci na rodzinnym obiedzie i nie narazić się na komentarz: „Dziecko kochane, czy ty wiesz, co robisz?”.
Dziś na topie są wegetarianizm, zielona herbata i absolutny zakaz palenia papierosów, nie mówiąc już o innych używkach. Na fali powszechnych rozwodów bardziej szokuje fakt, że ktoś przeżył życie z jedną i tą samą osobą niż to, że na jego pogrzebie zjawiło się czterdzieści osiem byłych kochanek/kochanków. Wbrew temu, co myślimy, poprawiły nam się zdecydowanie warunki życiowe, a naciski polityczne na życie zwykłych obywateli zelżały. Raz jeszcze powiem: to bardzo dobrze. Z muzycznej jednak strony nie powstaną już takie utwory, jak „Kryzysowa narzeczona” Lady Pank, „Ale wkoło jest wesoło”, „Chcemy być sobą” Perfectu czy „Hej, czy nie wiecie” Kultu. Chociaż Kazik i Kult nawet w dzisiejszym świecie dobrze sobie radzą, co świadczy o ich klasie muzycznej.
Co nam zatem zostało z tamtych rockowych lat? Chyba już tylko jeden temat, podobno najpiękniejsze uczucie między mężczyzną i kobietą (choć dziś i ta konfiguracja dopuszcza rozmaite wyjątki), czyli miłość. Muzycy wykorzystują to wzniosłe uczucie skwapliwie i nie ma już dziś chyba żadnego utworu, który by o tym nie traktował. Co najgorsze jednak – gdyby prześledzić choć pobieżnie pojawiające się w mediach utwory, okaże się, że wszystkie są do siebie niesamowicie podobne i zazwyczaj wykorzystują ograne schematy („ja cię kocham, ty mnie nie, oł jejeeje” i vice versa). To powoduje, że po godzinie słuchania radia pojawiają się we mnie uczucia zgoła niepiękne, skierowane w stronę przedstawicieli świata muzycznego.
Piosenka Pectusa „To, co chciałbym Ci dać” obiektywnie rzecz biorąc, jest niezła. Mamy w niej zakochany podmiot liryczny śpiewający niezwykle czysto, bez żadnej chrypy czy gubienia słów na kacu. Mamy rzewną melodię, wzruszające słowa i na dobicie klimatyczny teledysk z zachodem słońca i piękną kobietą malującą sobie farbkami obrazek przy kiepskim oświetleniu, za to boso i na plaży. Teledysk widać, że profesjonalny, bo ręka operatorowi ani drgnęła, jak to ma miejsce zwykle przy chałupniczej produkcji. Po obejrzeniu całości w głowie kołacze mi się tylko pytanie: gdzie tu, do cholery, jest ten rock? Ale może jestem już stara i nie rozumiem, przez co dzisiejsi artyści muszą przejść, by w ogóle ktoś o nich usłyszał.
Na szczęście są jeszcze stare płyty czy kanały telewizyjne ze starą muzyką, które ratują przed popadnięciem w całkowity obłęd. Ciekawe, czy któryś ze starych rockowców, pisząc kiedyś swoje piosenki w buncie przeciwko zakłamanej rzeczywistości, a później użerając się nierzadko z cenzurą i rodzicami nastoletnich fanek, pomyślał kiedykolwiek, że za jakieś dwadzieścia lat te same utwory będą wspominane z rozrzewnieniem i podawane jako przykład dobrej muzyki nieletnim? Tego nie wymyśliłby nawet sam Alfred Hitchcock.
Parafrazując nieco piosenkę Danuty Rinn, można podsumować całą tę festiwalowo-muzyczną sytuację następująco: „Gdzie ci rockowcy, prawdziwi tacy / mmm... orły, sokoły, herosy?!/ Gdzie ci rockowcy na miarę czasów, / Gdzie, no gdzie??? Oł jeeee...”.
koniec
25 sierpnia 2008

Komentarze

23 I 2010   17:28:13

Pani autorka tego tekstu chyba przeleżała pod lodem pół wieku? A przecież każde dziecko wie, że odmian rocka są dziś dziesiątki czy setki i że w każdej z tych odmian rocka inaczej wygląda image muzyków, że nie wszyscy muszą być spoconymi przepitymi jaggerami i innymi takimi typami... Oj gdzie się podziali ci dobrzy dziennikarze, no gdzie, oł jeeeee...

29 XII 2010   12:54:58

Lubię Pectus fajnie śpiewa super.

21 II 2011   18:44:55

Grupa Pectus to wspaniała grupa rockowa oni są boscy :*

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf, sechs, sieben…
Sebastian Chosiński

20 V 2024

Gdybym w połowie lat 70. ubiegłego wieku mieszkał w Republice Federalnej Niemiec i był fanem krautrocka, nie omieszkałbym wybrać się na koncert Can. Może nawet pojechałbym (i częściowo popłynął promem) do Brighton, choć pewnie nie byłoby to tanie. Po występnie musiałbym jednak uznać, że opłacało się. „Live in Brighton 1975” to najlepszy koncertowy zapis, jaki pozostawił po sobie zespół z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Płyń, Pavel, płyń!
Sebastian Chosiński

18 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay, tym razem wydany w RFN, na którym Orkiestra Gustava Broma wykonuje utwory Pavla Blatnego.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.