To nie wstyd wzorować się na dokonaniach artystów, którzy byli przed nami. Którzy w poszukiwaniu nowych środków wyrazu przetarli szlaki. Nawiązując do ich twórczości, oddaje im się także należny hołd. Tą drogą podążyły dwa polskie zespoły – olsztyński Traffic Junky i warszawska Archangelica – które na płytach „Desert Carnivale” i „Tomorrow Starts Today” zapędziły się w rejony stoner metalu (pierwszy) i rocka progresywnego (drugi).
Dwupak tematyczny: Czerpiąc pełnymi garściami…
[Traffic Junky „Desert Carnivale”, Archangelica „Tomorrow Starts Today” - recenzja]
To nie wstyd wzorować się na dokonaniach artystów, którzy byli przed nami. Którzy w poszukiwaniu nowych środków wyrazu przetarli szlaki. Nawiązując do ich twórczości, oddaje im się także należny hołd. Tą drogą podążyły dwa polskie zespoły – olsztyński Traffic Junky i warszawska Archangelica – które na płytach „Desert Carnivale” i „Tomorrow Starts Today” zapędziły się w rejony stoner metalu (pierwszy) i rocka progresywnego (drugi).
Pustynny nadwiślański rock
Traffic Junky
‹Desert Carnivale›
Utwory | |
CD1 | |
1) Man Behind the Sun | 09:06 |
2) The Once That We Want | 04:01 |
3) Dignity | 05:30 |
4) Desert Carnivale | 05:07 |
5) Life After Life | 06:07 |
6) Hercules | 05:03 |
7) Evil Woman | 06:10 |
8) In the City of Lost Souls | 05:25 |
9) Little Boy | 07:02 |
10) One Shot, One Kill | 06:29 |
11) Becky | 04:53 |
Po dwóch EP-kach przyszła pora na pełnowymiarowy debiut. I to najwyższa pora. Kwartet z Olsztyna sprawił sobie już tyle premierowego materiału, że w końcu musiał podzielić się nim ze słuchaczami. Na dodatek zrobił to za własne pieniądze, co dodatkowo zasługuje na pochwałę. Znaczy się – panowie wierzą w to, że ich działania artystyczne mają sens. A czy naprawdę mają? Owszem. Choć jeśli ktoś dwadzieścia pięć lat temu wsłuchiwał się w Kyuss i Monster Magnet, a i dzisiaj stara się być na bieżąco z dokonaniami takich formacji, jak Electric Wizard czy Karma to Burn – niczym specjalnym zaskoczony nie zostanie. Olsztynianie pełnymi garściami czerpią z dokonań klasyków gatunku, nie zapominając przy tym, że stoner rock rodził się tak naprawdę w latach 70. ubiegłego wieku.
Album „Desert Carnivale” jest więc przede wszystkim dla tych, którzy z uśmiechem radości na twarzy przyjmują obecną modę na hardrockowy vintage. Tym bardziej że olsztynianie wiedzą, jak korzystać z dorobku minionych pokoleń. W ich muzyce znajdziemy to wszystko, co wywoływało rumieńce u naszych ojców i matek (względnie dziadków i babć), czyli ekscytujące solówki gitarowe (tak! Paweł Rychta jest bez wątpienia najmocniejszym punktem zespołu), mocny głos wokalisty (Dariusz Krasowski ma jeszcze trochę pracy przed sobą, ale i jemu należą się pochwały), energetyczną sekcję rytmiczną, wreszcie odważne nawiązania do gatunków pokrewnych stylistycznie, a więc doom metalu („Life After Life”) i trącącego bluesową psychodelią desert rocka (utwór tytułowy, „Becky”), nie brakuje też czysto punkowej ekspresji („Hercules”).
Chwilę oddechu zapewnia natomiast „In the City of Lost Souls”, który z braku innych kompozycji ocierających się o rockowy romantyzm, można uznać za balladę. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze utrzymana w konwencji okładka. A łyżka dziegciu? Może nie tyle łyżka, co łyżeczka. Na dłuższą metę „Desert Carnivale” jest odrobinę nużący. Przydałoby się więc – z myślą o przyszłości Traffic Junky – albo odchudzenie płyty, albo zadbanie o większą różnorodność muzyczną i aranżacyjną. W każdym razie – jest dobrze, a może być jeszcze lepiej. Warto dodać jeszcze, że – poza Krasowskim i Rychtą – skład olsztyńskiej formacji dopełniają: basista Dominik Piechowski i perkusista Filip Zawadzki.
Archangelica
‹Tomorrow Starts Today›
Utwory | |
CD1 | |
1) Tomorrow Starts Today [Opening] | 00:40 |
2) Yazid’s Song | 07:20 |
3) A Trip to Mars | 09:01 |
4) Sirens on White Shore | 04:00 |
5) Voice from Behind the Wall of Silence | 08:08 |
6) Narrow Gravel Path | 06:34 |
7) Prayer | 01:08 |
8) Enter My Garden | 09:56 |
9) Endless Chapter | 06:22 |
10) Dark Formation on the Sky | 07:32 |
11) Tomorrow Starts Today – Valley Behind the Door | 03:40 |
Jeśli ktoś nie przepada za rockiem progresywnym, album warszawskiego kwintetu Archangelica utwierdzi go w przekonaniu, że ma słuszność. Kto natomiast taką muzykę lubi, przesłucha płytę (bez zgrzytania zębami), a potem najprawdopodobniej odłoży ją na półkę, by wrócić do niej za… kilka miesięcy, a może nawet kilka lat. W każdym razie kiedy już zapomni, co kryło się za tą raczej mało oryginalną nazwą i podejmie próbę odkrycia zawartości albumu na nowo. Grupa istnieje od prawie trzynastu lat, ale na koncie ma dopiero dwa pełnowymiarowe wydawnictwa. Ubiegłoroczne „Tomorrow Starts Today” to właśnie drugie z nich. Należy jednak podkreślić, że debiutancki album „Like a Drug” nagrany został w zupełnie innym składzie, z którego do dzisiaj pozostał jedynie gitarzysta Maciej Engel.
Słucha się tej muzyki bez większego bólu, lecz niewiele też z niej pozostaje po dotarciu do końca. Takich formacji są w światku progresywnym dziesiątki, jeśli nie setki. Ba! nawet w Polsce – od czasów pierwszego Quidamu (z Emilią Derkowską) czy Albionu – posiadanie żeńskiego głosu w zespole – w tym przypadku pod postacią Patrycji Mizerskiej – nie jest żadnym wyróżnikiem. Na jedenaście kompozycji żadna nie wstrząsa, nie powoduje efektu „wow”, nie przyspiesza bicia serca z emocji. Z drugiej strony trzeba warszawiakom oddać, że nie obrażają inteligencji słuchacza. W ich muzyce wszystko jest poprawne, nastrój całkiem przyjemny, kilka melodii może się nawet, zanim wypadną z pamięci, spodobać – vide gitarowe pasaże w „Voice from Behind the Wall of Silence” i „Tomorrow Starts Today – Valley Behind the Door”.
Ale cóż… to wszystko. Jak na zespół progresywny przystało, panie (bo są aż dwie, poza wokalistką również basistka Joanna Przybysz) i panowie (poza Engelem drugi gitarzysta Mariusz Jasiak i perkusista Robert Kubajek) z Archangeliki mają tendencje do tworzenia rozbudowanych kompozycji. Zupełnie niepotrzebnie. W „Enter My Garden”, „Endless Chapter” czy „Dark Formation on the Sky” nie ma nic, co by usprawiedliwiało ich czas trwania. Swoją drogą, ciekawe – a może był to zamierzony ruch? – że najsłabsze utwory muzycy umieścili na końcu. Może mieli nadzieję, że do tego momentu niewielu dotrwa…