Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Romuald Pawlak
‹Wody cierpienia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRomuald Pawlak
TytułWody cierpienia
OpisPierwsze z opowiadań o przygodach maga Rosselina, o którym opowiada książka „Czarem i smokiem”, zapowiadana przez Fabrykę Słów na czerwiec 2005.
Gatunekfantasy

Wody cierpienia

« 1 2 3 4 9 »

Romuald Pawlak

Wody cierpienia

Z głębi jego gardła wydobyło się krótkie, urywane łkanie, choć może było to tylko dziwne chrząknięcie.
– A wiesz, co mi powiedziała Joanna? Że mój obraz ma rozświetlać mroki jednej z jej prywatnych komnat – ciągnął Astrogoniusz. W jego głosie pojawiły się naraz złowróżbne nuty.
– Patrz, panie, słońce przebija przez chmury – przerwał mu rozradowany Rosselin. Nie krył szczęścia: w końcu czar zadziałał.
Rzeczywiście, coś się zmieniło na lepsze. Jednak artysta spojrzał w niebo i bez przekonania pokręcił głową.
– Nie takie światło zamawiałem, magu. Zbyt wilgotne, rozsiane, krótko mówiąc: do dupy – mruknął z rozczarowaniem. – Ale będzie musiało wystarczyć…
Po chwili deszcz ustał i mogli z powrotem przenieść sprzęty Astrogoniusza na taras. Mag z westchnieniem ulgi pomógł ustawić sztalugi.
„Dzięki ci, Mistrzu” – pomyślał, wywołując w pamięci obraz starego, siwego mężczyzny o zezowatym, trochę okrutnym spojrzeniu.
Tak, czasami można liczyć na wsparcie cechu. „Joanna f’Imperte będzie miała swój przeklęty obraz – pokłonił się w duchu swemu patronowi. – A ja dostanę swoją zapłatę”.
Jakoś umknął mu fakt, że kto daje, może i odebrać…
II
Można poznać, z jakim nastawieniem stąpa człowiek, którego kroki właśnie się usłyszało. Jeżeli się skrada, prawdopodobnie ma złe zamiary. Gdy podąża swobodnie i energicznie, raczej nie zwiastuje to niczego złego.
Astrogoniusz pędził korytarzem niczym człek doprawdy szalony. Jego buty łomotały po mozaikowej posadzce w sposób, który w uszach maga zabrzmiał złowieszczym werblem.
Co gorsza, malarz zmierzał prosto do komnaty Rosselina!
Mag z ciężkim westchnieniem odłożył na stół w połowie obraną ze skórki licyjską pomarańczę o smaku jabłkowym i sięgnął po księgę leżącą przed nim na stole. Kichnął, otworzył ją na przypadkowej stronicy i zawiesił wzrok na obrazku przedstawiającym syczącego szyszkuna, jedno z najbardziej jadowitych stworzeń, jakie można spotkać na ziemiach Imperium Faraelickiego.
Drzwi niemal runęły do środka pchnięte ręką malarza. On sam wpadł za nimi – sinoczerwony, zdyszany. I wściekły jak jasna cholera.
– Ty wiesz, co ona mi powiedziała?! – krzyknął, oskarżycielsko kierując palec w stronę Rosselina. Drugą ręką szarpał koszulę, jakby go kołnierz dusił. – Że jak będzie chciała ciemność, to sobie palcem w tyłku pogrzebie!!! I nawet nie mogłem jej odpyskować, bo to cesarzowa przecież, a gwardziści trzymali łapy na mieczach! Uch!!!
Ilustracja: Oskar Huniak
Ilustracja: Oskar Huniak
Ruszył na pogodnika. Ten rozpaczliwym ruchem wyciągnął przed siebie książkę, zupełnie jakby obrazek straszliwego szyszkuna był w stanie powstrzymać jego chlebodawcę.
– Ależ Astrogoniuszu – zaczął mag z rozpaczą – pogoda jest nieprzewidywalna… Zaś obraz można z pewnością poprawić…
Malarz tylko prychnął przez nos.
– Płacę ci za słońce, jak mam malować słońce, a za tęczę, jak chcę tęczę… Guzik mnie obchodzi, co wy w tej waszej cholernej Akademii robicie i jakie teorie wyznajecie. Płacę, zamawiam, dostaję, rozumiesz?!!!
Ostatnie słowa zamieniły się w dziki ryk. Z gniewem pokonał ostatnią linię obrony, wytrącając ofierze księgę, i silnymi dłońmi uchwycił ją za szyję.
– To jakiś zawistnik wywołał tę burzę – jęknął Rosselin ostatkiem sił, wyrywając się nieco z rąk Astrogoniusza.
Ten pomimo szaleństwa usłyszał jego słowa. Nadstawił ucha, jednocześnie nieco zwalniając chwyt.
– Ktoś chce cię pogrążyć – skrzeknął mag, czepiając się wątłej nici nadziei. – Pomyśl, jak bardzo musi cię nienawidzić, skoro wydał złoto, żeby zepsuć ci pogodę! Musiał użyć pogodnika pierwszej kategorii! Albo nawet bojowego czarnucha!
Przez chwilę wydawało się, że artysta połknie to zręczne kłamstwo. Rosselin już czuł się wolny, a nawet zabrzęczały mu w kieszeni złote imperiały, jakimi malarz płacić będzie za wyszukiwanie antyzaklęć… Opowieści o czarnych magach mógł mu wyprodukować dobrych parę setek. Mnóstwo ich krążyło po komnatach Akademii – a co jedna, to bardziej nieprawdopodobna. Wszystkie brały się stąd, że tamci uczyli się na wydziale, do którego nikt inny nie miał dostępu, później zaś krążyli po Imperium w sobie tylko wiadomych celach. Czasem, może raz na stulecie, wyruszali na zagadkowe wyprawy nazywane wojnami czarnych magów…
I nagle cały ten misterny plan oplątania malarza kłamstwem, półprawdą i szczyptą banalnych oczywistości legł w gruzach.
– Wiesz, kto to? – Astrogoniusz przeszedł do konkretów.
Pogodnik z trudem pokręcił głową, nadal trzymany jak w imadle. Malarz miał zaskakująco silne dłonie. Pewnie furia dodała mu sił. A może nie furia, tylko obawa przed blamażem na dworze.
– Nie – zachrypiał Rosselin. – Ale mogę się dowiedzieć… Są też zaklęcia kontrujące…
Malarz ze wstrętem odepchnął go od siebie.
– Znaczy, że nic nie wiesz. A jak nie wiesz, to i się nie dowiesz – podsumował sytuację. Znów zrobił dwa kroki w przód. Mag zasłonił się rękoma, krzyknął, ale Astrogoniusz tylko boleśnie wbił mu palec w pierś i rzekł:
– Nie, nie zabiję, bo po co mi awantury z twoim cechem. Ale wynocha z mojego pałacu i z miasta. Spróbuj pokazać mi się na oczy, zanim złość nie przejdzie, to posiekam żywcem. Albo zagruntuję tobą płótno.
– Panie, ja… – zaczął nieśmiało nieszczęsny pogodnik.
– Ty… Ty jesteś zwolniony! – warknął artysta, wskazując mu drzwi swym długim, wyprostowanym jak strzała paluchem.
III
Słońce zachodziło nad pałacem Astrogoniusza, kiedy Rosselin ruszył w stronę miejskich murów, aby tam szukać szczęścia.
Wciąż był w szoku. Nikt nigdy nie zwolnił go w tak okropny sposób. Nikt nigdy nie zwolnił go w ogóle. To była przecież jego pierwsza praca…
Pomimo gróźb malarza zamierzał szukać zajęcia tutaj, w stolicy świata. Choć urodził się na prowincji, jednak wychował się w Fercie – i nie zamierzał opuszczać miasta.
Groźby Astrogoniusza nie były dla niego straszniejsze niż widmo spędzenia reszty życia na leczeniu kurzajek babom z Dambasu, Chrypasty czy innych zapadłych dziur Imperium. Przecież nie miał pojęcia o znachorstwie… A z kolei cóż miał pogodnik do roboty na prowincji, gdzie lud zarówno deszcz jak i spiekotę przyjmował z taką samą fatalistyczną biernością?
No owszem, mógłby tam siedzieć bezczynnie i sącząc wino, doprowadzać się do stanu, w jakim znajdował się wiecznie pijany wuj Rosselina, Falistern, który trzeźwiał tylko po to, aby stwierdzić, ile jeszcze może w siebie wlać, zanim padnie na twarz. „Kontloruję się” – mawiał przy tym z dumą.
Mag miał większe ambicje. Można by rzec za Sarturusem, największym filozofem w dziejach cesarstwa, że plany miał imperialne, choć umiejętności żadne.
• • •
Najtańsze wino – czyli akurat takie, na jakie Rosselin mógł sobie pozwolić – można było znaleźć jedynie w dzielnicy portowej, pośród doków. By tam dotrzeć, musiał wzdłuż morskiego brzegu przebrnąć cało przez kwartały miejskiej biedoty. A jeszcze wcześniej pokonać pieszo całe ćwierć mili z pałacu Astrogoniusza do najbliższej miejskiej bramy.
Zbliżając się do niej, poprawił swój błękitny płaszcz oznaczający maga pogodowego, mocniej ujął w dłoń sakwę z kilkoma drobiazgami, odpisami ksiąg z uczelnianej biblioteki oraz stustronicowym notatnikiem, w którym miał prowadzić raporty dla Akademii. „Cóż – pomyślał z żalem – jakoś nie udało się wzbogacić na służbie u malarza…”.
Strażnicy popatrzyli tylko na jego cechowy strój i przepuścili bez pobrania opłaty, odwracając wzrok na wypadek, gdyby chciał rzucić na nich urok czy jakąś inną klątwę. Nie żeby Rosselin był w takich sprawach dobry – jak się człowiek specjalizuje w pogodzie, to nie w głowie mu takie drobiazgi jak kurzajki, pryszcze albo mokry kaszel nocą. Pokiwał jednak głową w podzięce za zaoszczędzonego imperiała i przekroczył bramę wykutą w solidnym kamiennym murze sięgającym trzydziestu stóp wysokości i na dziesięć stóp grubym.
Za fortyfikacjami rozciągała się stolica świata. Astrogoniusz mógł sobie posiadać artystyczną fanaberię zamieszkiwania w podmiejskiej dziczy (uzasadniał swój kaprys mówiąc, iż mieszczuchy kradną mu zbyt wiele światła). Lecz dla każdego normalnego człowieka liczył się tylko Fert, i to wyłącznie Fert leżący wewnątrz murów. Tu znajdowały się rezydencje arystokratów, tu leżało Wewnętrzne Miasto cesarskie, dzielnice kupców, rzemieślników i port, przez który wszelkie bogactwa imperium wpadały do Fertu jak do skarbonki. Cała reszta, dzielnice pospólstwa i biedoty, wylały się po drugiej, wschodniej stronie murów, gdzie ląd łagodnie opadał w stronę Zatoki Finnea.
« 1 2 3 4 9 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Groch z kapustą
— Michał Foerster

Zrobieni w balona
— Michał Foerster

Mało fantasy, jeszcze mniej historii
— Jakub Gałka

Rozczarowaniem i niesmakiem
— Agnieszka Szady

Igraszki z babcią Prawdą Historyczną
— Eryk Remiezowicz

Hidalgos de putas
— Paweł Pluta

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.