Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Romuald Pawlak
‹Wody cierpienia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRomuald Pawlak
TytułWody cierpienia
OpisPierwsze z opowiadań o przygodach maga Rosselina, o którym opowiada książka „Czarem i smokiem”, zapowiadana przez Fabrykę Słów na czerwiec 2005.
Gatunekfantasy

Wody cierpienia

« 1 2 3 4 5 9 »

Romuald Pawlak

Wody cierpienia

Rosselin postanowił najpierw się napić, później zaś pośród przybyszy poszukać kogoś, kto potrzebowałby maga i przewodnika po Fercie w jednej osobie. Jeżeli to się nie uda, przyjdzie mu podkulić ogon i udać się po prośbie do aptekarza Farfinkelszta, u którego najmował się czasem jako goniec, kiedy nie miał już pieniędzy nawet na chleb, a nie był jeszcze tak zdesperowany, żeby kraść. Ale to była ostateczność – stary pigularz z pewnością zapyta, gdzie jego pięć złotych imperiałów.
Kiedy wkroczył w okolice nabrzeży, doszedł go charakterystyczny smród słonej wody z gnijącymi wodorostami. Westchnął. Nienawidził tej woni.
„Ech, praca – pomyślał. – Praca czyni sytym, ale czasem nos trzeba zatkać, a rozum wyłączyć…”.
Rozejrzał się po bulwarze, którym wędrował. Można tu było znaleźć cały przekrój społeczny Imperium: uczciwych kupców, żołnierzy i zwykłych obywateli, duchownych od Aarafiela w pomarańczowych szatach, kapłanów Draceny w białych, a wreszcie złodziei, prostytutki i oszustów.
Nikt z nich nie odważył się zaczepić maga, udawali, że nie istnieje, odwracając spojrzenia w bok. Wszyscy pamiętali jeszcze skandal sprzed miesiąca.
Z pozoru sprawa była banalna: jakiś rzezimieszek ukradł sakiewkę magowi ziemnemu drugiej kategorii, Spauerowi. Ten zorientował się w porę… i zamiast rzucić się w mało skuteczny pościg, pchnął za przestępcą szybką klątwę wiążącą.
Złodziej na oczach tłumu pośrodku ulicy zaczął zamieniać się w porcelanowy posąg. Zdążył wywrzeszczeć ledwie parę kłamstw na temat swojej niewinności, wreszcie po czubek głowy stał się powiększoną wersją jednego z tych bibelotów, którymi żony bogatych kupców zastawiały całe kredensy.
Zadowolony Spauer pewnie odzyskałby swoją własność, po czym uwolnił zbója, uznając skamienienie za właściwą lekcję wychowawczą. Naturę miał bowiem łagodną jak większość magów zajmujących się wybrykami gór, rzek, jezior i wulkanów. Nie zdążył jednak podejść i zdjąć czaru. Z bocznej uliczki wypadła karoca ze spieszącym się gdzieś arystokratą i… rozbiła rzezimieszka. Fatalna sprawa: roztrzaskał się na tak drobne kawałki, że nawet Pierwszy Mag nie zdołałby go posklejać.
Wędrował więc Rosselin niczym nie niepokojony, szukając odpowiedniej knajpy. I wreszcie taką znalazł. Na szyldzie wymalowana była morska mewa, a powyżej, dla tej niewielkiej części marynarzy, która posiadła (całkowicie zbędną) umiejętność czytania, widniał napis: „Pod Czterema Mewami”.
Jednak do wybrania tego lokalu najbardziej przekonała Rosselina młoda i bardzo ładna dziewka. Akurat kiedy z zainteresowaniem oglądał szyld, drzwi wejściowe otworzyły się z łomotem, a dziewczyna wykopała jakiegoś pijusa na bruk.
Kolano, które wyjrzało spod spódnicy, miało naprawdę miły dla oka kształt.
• • •
Można siedzieć w knajpie samemu – i magom taki los jest dobrze znany. Mało kto ma odwagę się przysiąść, chyba że też jest czarodziejem. Rosselinowi samotność wcale nie przeszkadzała. Przynajmniej, zamiast gnieść się z moczymordami przy innych stołach, miał cały blat dla siebie.
Niedbale rzucił płaszcz i sakwę na drugi stołek, wyjął ze środka notatnik, szczelnie zakorkowany kałamarz i zaostrzone pióro. Jakoś wcześniej nie znalazł w sobie dosyć siły i motywacji, aby zrelacjonować magiczne aspekty pracy u Astrogoniusza. Co roku musiał jednak przedstawić raport akademikom, jeżeli chciał zachować licencję. Można to było uważać za niesprawiedliwy przymus, nawet szykanę, ale w tej sprawie Rada Magów miała pogląd niezmienny od wieków: czarodziej pozbawiony kontroli staje się niebezpieczny.
Zamówił miarkę cienkusza i zaczął już gryźć w namyśle pióro, gdy naraz usłyszał nad sobą szorstki, ostry głos:
– Można? – Po czym, nie czekając na pozwolenie, do ławy przysunął swój stołek szpakowaty, niski mężczyzna w marynarskich ciuchach i śmiesznym kapeluszu przypominającym pieróg. – Tortinatus – przedstawił się. – Szyper na „Aqurze”.
Nim minęła godzina, byli już w najlepszej komitywie. Rosselin sam, z własnej i nieprzymuszonej woli, opowiedział nowemu przyjacielowi, jakim to bydlęciem jest Astrogoniusz. Jak nie docenił jego skromnych – tu zebrało się magowi na czknięcie – umiejętności pogodowych. Skromnych, ale bez przesady – poprawił się zaraz. W końcu, dostał dyplom ukończenia Akademii Magicznej, a to jest coś więcej niż tylko skromne osiągnięcie, prawda?
Tortinatus kiwał głową. Wyjaśnił, że właśnie powrócił z rejsu do Garandyny. Było to dosyć bogate miasto poszukiwaczy pereł.
– A nie przywiozłeś jakiegoś frajera, który by potrzebował maga, żeby nie zginąć w stolicy? – Rosselin spojrzał na niego z nadzieją. – Szukam zajęcia. Trzeba by na chleb jakoś zarobić…
Szyper pokręcił głową. I zamiast wina zamówił znacznie mocniejszą palonkę.
Po kolejnej godzinie magiczne moce trzeźwości zaczęły opuszczać Rosselina. Minęła następna i zwierzył się kapitanowi, że jego największym marzeniem jest ugotować Astrogoniusza we wrzącym oleju, posypując wonnym tymiankiem. Jeszcze trochę, a wyznałby, co jest prawdziwą przyczyną owej nienawiści, na szczęście (lub kto wie – może właśnie na nieszczęście) język całkiem odmówił mu posłuszeństwa.
Ilustracja: Oskar Huniak
Ilustracja: Oskar Huniak
Wtedy Tortinatus wyciągnął z zanadrza jakiś wyszmacony papier.
– A nie zerknąłbyś tu, magu? Słabo czytam, a to pismo trudne… – poprosił.
Rosselin życzliwie spojrzał na podetknięty dokument. Jednak litery zaczęły mu tańczyć przed oczyma… i co robiło pióro w jego dłoni, która nagle stała się jakby drewniana i kanciasta?
• • •
Kołysało. Kołysało i falowało, a nawet miotało. Odczuwał to całym ciałem.
„Trzeba przyhamować z tym piciem!” – postanowił Rosselin, mętną myślą powracając do świata żywych i skacowanych. Ostatnim, co zapamiętał, był toast wzniesiony przez Tortinatusa na pohybel pacykarzowi Astrogoniuszowi oraz jego przeklętym obrazom. I własna gorliwość w wypiciu toastu co do ostatniej kropelki, aż do dna.
Znów wszystko wokół Rosselina niebezpiecznie się zakołysało. Oczy wciąż miał zamknięte. Obawiał się, że jak rozewrze powieki, to gałki oczne wypadną i zamieni się w ślepca. A ślepy mag pogodowy… cóż, musiałby szybko wyhodować sobie lepszy węch. Jakoś jednak Rosselin nie miał przekonania do tak radykalnej zmiany. Wolał pozostać przy dotychczasowym zestawie zmysłów.
Leżał na brzuchu z dłońmi niebezpiecznie wciśniętymi w krocze. Gdy to sobie uświadomił, ze wstydem odsunął ręce. Wtedy prawy łokieć trafił w ścianę. Mag jęknął z bólu, otworzył oczy… i krzyknął z przerażenia!
To nie jego przepalone wnętrzności falowały w brzuchu ani fałdy mózgu usiłowały się wyprostować jak na porządną tkaninę przystało. Nie, to cały świat wokół maga kołysał się miarowo, jednostajnie, niezmiennie…
Łóżko nie było wcale solidnym meblem w izbie zajazdu, tylko wąską koją w okrętowej kajucie. Zmęczony wzrok maga trafił prosto w bulaj. Za którym miarowo kołysały się chmury…
Płynęli! Psiakrew, znajdowali się na wodzie!
– Na kości Starucha, co ja tu robię?! – jęknął głośno. – Od kiedy to oberże pływają?!
Chciał wstać, zanim zawartość żołądka wyrwie się na wolność i zapaskudzi łóżko. Zleciał z koi, ale szybko poderwał się na równe nogi, rozpaczliwie pragnąc jak najszybciej znaleźć się na świeżym powietrzu. Błędnym spojrzeniem odnalazł drzwi i skierował nogi w ich stronę. Zatkał usta i co sił pobiegł wąskim korytarzem w stronę światła.
Był biały dzień, południe, sądząc po słońcu wysoko stojącym na niebie. A wokół rozpościerał się rozfalowany, ciemnobłękitny ocean. Statek płynął po otwartych wodach!
– A, witamy pana maga, witamy – powiedział przyjaźnie Tortinatus, robiąc krok w jego stronę. – Witamy na pokładzie i w pracy – poklepał nieprzytomnego pogodnika po ramieniu.
Rosselin dzikim spojrzeniem potoczył po pokładzie. Łajba rzeczywiście była sporych rozmiarów. Gdzieś we łbie tliło mu się, co przy winie opowiadał szyper: trzy maszty, płócien setka, statek szybki jak wściekły Krakern. No i Tortinatus wiele nie przesadził: kadłub miał z pięćdziesiąt kroków długości i śmiało pruł fale.
Ale dlaczego kapitan teraz mówił o pracy?
– Czemu ja jestem tu, a nie na… – pogodnik powiódł spojrzeniem po widnokręgu, znów nie odnalazł brzegu, zrobił się zielony na twarzy i dokończył szeptem: – … na lądzie?
Tortinatus podszedł do niego.
– Co, nie pamiętasz, że się wczoraj na statek zaciągnąłeś? No, widać nie nawykłeś do picia, brachu! – Z rozmachem klepnął maga w ramię. – Ale bez obaw, zdążysz wytrzeźwieć. Na razie nie masz nic do roboty. Dopiero jak wiatr przyjdzie łapać, żebyśmy do przodu płynęli, zamiast do tyłu….
Rosselin jeszcze bardziej zzieleniał na twarzy i chyłkiem pomknął w stronę burty, żeby nakarmić ryby. Potem już spokojniejszym, a może tylko bardziej zrezygnowanym krokiem ruszył do swojej kajuty.
• • •
« 1 2 3 4 5 9 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Groch z kapustą
— Michał Foerster

Zrobieni w balona
— Michał Foerster

Mało fantasy, jeszcze mniej historii
— Jakub Gałka

Rozczarowaniem i niesmakiem
— Agnieszka Szady

Igraszki z babcią Prawdą Historyczną
— Eryk Remiezowicz

Hidalgos de putas
— Paweł Pluta

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.