WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Andrzej Pilipiuk |
Tytuł | Sprawa Filipowa |
Gatunek | historyczna, sensacja, SF |
Sprawa Filipowa, cz. 1Andrzej Pilipiuk
Andrzej PilipiukSprawa Filipowa, cz. 1Bomba odbiła się od dachu i poleciała w dół. Nim doleciała do ziemi, Nikifor z rewolwerem już biegł do góry po potrzaskanych dachówkach. Eksplozja zatrzęsła budynkiem. Rozległ się charakterystyczny odgłos pękających szyb. Podmuch obalił go na dachówki, ale nie ześlizgnął się. Potrząsnął głową i wspinał się dalej. W chwili, gdy dotarł do komina, padł pierwszy strzał. Kula wyłupała kawałek cegły. Ukrył się, przywierając plecami do muru. A potem wychylił się i wystrzelił trzy razy. Zobaczył, jak ścigany znika w klapie prowadzącej zapewne na strych sąsiedniego skrzydła domu. Wypalił kilkakrotnie, ale wróg już zniknął. Nawet się nie ostrzeliwał. Zaklął pod nosem i ruszył kłusem po spadzistym dachu w stronę klapy. Niespodziewanie zobaczył, jak dachówki falują. Chwilę później dach wybrzuszył się, a inspektor runął w wypełnioną ogniem i kawałkami desek czeluść. Zdążył jeszcze zabezpieczyć rewolwer. Gdy doszedł do siebie, leżał na podwórzu. Klęczał koło niego lekarz. – No, nareszcie - powiedział, a potem wstał i poszedł gdzieś. Susłow uniósł głowę. Tomasz podszedł do niego. – Co się stało? - zapytał ranny. – Coś wybuchło. Poraniło ludzi na ulicy. A potem wybuchło drugi raz i zniosło dwa ostatnie piętra tego skrzydła kamienicy. Pozostałe skrzydła nadają się do rozbiórki. – Ofiary w ludziach? – Jedenastu zabitych. Policja jest już w drodze. Ekipa poszukiwawcza też. Wezwałem. – Ranni? – Ponad trzydzieści osób. Jego twarz pozostała nieruchoma. Gdy mówił o zabitych i rannych nie odmalowało się na niej współczucie, emocja, nic… – Popełniłem błąd. Sawinkow wyszedł na dach. Ten zafajdany anarchista odwracał tylko uwagę. Na stole były dwa talerze. Przyganiałem ci, że nie umiesz patrzeć, a sam… Ech. Parszywe życie. Szkoda ludzi. – Ale co się stało? – Zachowałem się jak ostatni idiota. Wyszedłem na dach za Sawinkowem. Wtedy ta swołocz zdetonowała pierwszą bombę z brzegu. Znaleźliście ciało? – Tylko jakieś ochłapy. I strzęp kurtki. Z kieszeniami. Susłow walcząc z bólem, spróbował usiąść, ale lekarz oderwał się od oczyszczania rany jakiegoś chłopca leżącego obok i pchnął go na ziemię. – Proszę leżeć. Jest pan ranny w plecy. – Pokaż tę kurtkę - poprosił. Tomasz podał mu. – Wisiała na wiązaniu dachowym. Pomyślałem, że może coś w niej będzie. Dłonie rannego szefa zręcznie wybebeszyły kieszeń. Wydobył z niej kartkę papieru. Był na niej zamazany rysunek wykonany ołówkiem i dopisek. Potrzeba dwadzieścia kilo Antonow – Popełniliśmy właśnie kolejny błąd - powiedział. - Jak sądzisz, co robili ci dwaj spryciarze w chwili, gdy ich nakryliśmy? – No, szykowali bombę. Mieli takie różne w miskach. A jedna leżała koło stołu, no nie? – Nie. Oni rozbierali bomby. – Po co? – Sawinkow chce zrobić dziurę w czymś. Potrzeba mu do tego dwadzieścia kilo trotylu. I towarzysz Antonow, najlepszy spec od materiałów wybuchowych, jaki chodzi po naszej ziemi… – Sprawdzę, gdzie mieszka… – To pseudonim. Towarzysz Antonow. Tylko Sawinkow jest na tyle obłąkany, że pozwolił, abyśmy poznali jego prawdziwe nazwisko. Za to używa lewych papierów. Na podwórze weszło kilku policjantów z wydziału dochodzeniowo - śledczego. Susłow podniósł rękę i pomachał na nich. – Będę składał zeznania - powiedział do swojego podkomendnego. - Ty tymczasem zajmij się dalej śledztwem. Zluzuj Akimowa. W kwiaciarni znajdziesz posłańca. Masz tu dziesięć rubli na koszta operacyjne. Będziesz wiedział, co robić? – Tak. Śladem Sawinkowa, jeśli ktoś go widział. Wszystkich stójkowych z okolicy mam przed kamienicą. Rozpytam. Ponadto redakcja. Z centrali zdobędę zdjęcie Antonowa. – Gdybyśmy mieli jego zdjęcie, to byłoby aż zbyt pięknie. Zabierz raczej aparat fotograficzny. Weź mój, Karl Zeiss. Jest najlepszy, nawet car takiego używa. Może uda ci się uzupełnić tę lukę. W drogę. Dotknął ręką czoła podwładnego, jakby mu błogosławił. Ledwie tamten poszedł, podeszli do niego mundurowi. Lekarz pomagał ładować rannych do konnego ambulansu, a on składał zeznania, leżąc na ziemi. Błoto pod jego plecami stawało się coraz bardziej czerwone od krwi, a potem lekarz mógł się nim wreszcie zająć i zaszył ranę. • • • 16:34 Akimow i Wilkowski szli gorącym śladem. Pół godziny temu, dwadzieścia minut temu Sawinkowa zapamiętano. Biegł w rozpiętym czarnym płaszczu. A potem się go pozbył. Gdy piętnaście minut przed ich nadejściem wsiadał do dorożki numer pięćdziesiąt sześć, nie miał już płaszcza. – No to jesteśmy w kropce - powiedział Akimow. - Dorożki nikt nie zapamiętuje. – Trzeba pomyśleć, co zrobiłby szef na naszym miejscu. Aha, już wiem. Jeden z nas pójdzie do najbliższego cyrkułu i sprawdzi, do kogo należała ta dorożka. Potem trzeba odnaleźć jej zwykły postój, poczekać, aż wróci, i wypytać. Możesz się tym zająć? – Dobrze. A ty? – Poszukam płaszcza. Musiał go gdzieś tu ukryć. – To jak szukanie igły w stogu siana. – No co ty. Szedł ulicą. Mógł zakręcić w najwyżej pół tuzina bram. W większości są szwajcarzy. Nie wpuściliby go, a przynajmniej zapamiętaliby jego wredną mordę. Musiał upchnąć go gdzie indziej. W załom muru. Gdziekolwiek. – Ciekawe, dlaczego w ogóle się go pozbył. – Dowiemy się, jeśli go znajdę. Prawdopodobnie chciał zmienić swój wygląd, aby utrudnić nam pościg. Ale mógł go na przykład czymś zachlapać. Tak czy siak, coś mógł w pośpiechu zostawić w kieszeni. – Dobrze. Ruszam do cyrkułu. Pobiegł, a Tomasz ruszył powoli z powrotem. Przypatrywał się mijanym śmietnikom i bramom. Niespodziewanie wypatrzył świeżo wybite okienko piwniczne. Zakręcił w bramę. Ten dom był nieco podrzędniejszej kategorii. W bramie stał tylko cieć. Tomasz błysnął odznaką. – Chciałbym rzucić okiem na wasze piwnice. – Ależ panie naczelniku - zaprotestował cieć. - Tu nie może być nic takiego. Pilnuję. Ale już wygrzebał klucz. Gwizdnął. Przybiegł jego syn. – Popilnuj - polecił mu, a sam z agentem ruszył do piwnic. Wilkowski bez wahania wybrał korytarz i niebawem znalazł się w sporej pralni. To jej okna wychodziły na ulicę. Jedno było wytłuczone. Płaszcz, zwinięty w kłębek, leżał na ziemi. Wyszedł z piwnicy, trzymając go pod pachą. Wyjął z kieszeni zegarek i popatrzył na niego uważnie. Doszedł do wniosku, że powinien zdążyć. Zamachał ręką na dorożkę. – Do cyrkułu - polecił. – Wedle rozkazu. Do którego? – Do najbliższego. • • • 16:53 Dotarł na czas. Josif Akimow właśnie wychodził. – I co się dowiedziałeś? - zapytał. – Nie wiedzą, jak się nazywa. Spis powinienem dostać w zarządzie gildii dorożkarzy. – To oni mają swoją gildię? -zdziwił się Tomasz. – Widać mają. Mam ich adres. Ale najczęściej zatrzymuje się na postoju dwie ulice stąd. – W drogę. – Widzę, że znalazłeś płaszcz? – Tak. To nie było trudne. Zaraz obejrzymy go dokładniej. Dorożka jeszcze nie wróciła z kursu. Postanowili na nią zaczekać. Siedli na ławce koło postoju i zaczęli bebeszyć kieszenie znaleziska. W kieszeniach były różności. Pomięte bilety z kinematografu i fotoplastikonu. Pobrudzona chustka do nosa, kawałek drutu oraz portfel. W portfelu były dwa tysiące rubli. – Cholera - powiedział Wilkowski. - Aż mam ochotę zdezerterować. – A ja raczej mam ochotę zostać rewolucjonistą. Jeśli taki może wyrzucić z kurtką tyle, ile zarobimy przez sześć lat… – Czekaj. Cholera, znowu daliśmy się wrobić. – Jak to? – Jak myślisz, dlaczego on to tam rzucił? – Nie wiem. – A ja sądzę, że to nie był przypadek. To są pieniądze dla kogoś. – Dlaczego nie wręczył osobiście? – Nie chciał naprowadzać policji na trop… Z bocznej kieszonki portfela wyłuskał kartkę papieru. Trotylu nie będzie. Melina spalona. Bezrodnyj nie żyje. Uruchom swoje kontakty. Spotkamy się o dwudziestej przy moście. B.S. – Jasna cholera - zaklął. – Zawaliliśmy sprawę - zmartwił się Josif. - A może by podrzucić to na miejsce? Tamten znajdzie i… Ilustracja: Katarzyna Oleska – Hmm, zdobędzie trotyl, coś wysadzą w powietrze. Zginą ludzie. Myślę, że wrócić tam trzeba tak czy siak. Zaczaić się na tego, co zejdzie to odebrać, a potem zapolować o dwudziestej przy moście na Sawinkowa. – A dorożka? – Popatrz, właśnie jedzie. Dorożkarz zatrzymał się na końcu ogonka i, zgramoliwszy się na dół, dał koniom owsa. Poklepywał je właśnie po szyjach i coś do nich gadał, gdy wyrósł mu tuż za plecami Wilkowski. – Można parę pytań? - zapytał błyskając odznaką. – Dlaczego by nie? Nie mam nic do ukrycia. Tomasz wyłowił z kieszeni zdjęcie. Zaczynało się już wycierać. – Poznajecie tego człowieka? - zapytał. – Musi co tak. Wiozłem go dziesięć minut nazad. – A dokąd? – Do takiego małego hotelu niedaleko - powiedział dorożkarz. – Jedź tam - polecił Wilkowski Josifowi. - Wezwij posiłki i zrób ścisłą rewizję całego budynku. Obsadźcie dachy. Uważajcie, może być uzbrojony. Ba, na pewno jest uzbrojony. A ja zajmę się tym cholernym portfelem w piwnicy. – Dobra. Jak się spotkamy? – Myślę, że skończysz pierwszy. Chociaż nie. Spotkajmy się po prostu tutaj. – Zgoda. Zawrócił do kamienicy, którą niedawno opuścił. Otworzył okienko do pralni i wykorzystując chwilę, gdy na ulicy nikogo nie było widać, wślizgnął się do środka. Rzucił płaszcz na ziemię i przyczaił się za drzwiami. Niklowana lufa rewolweru zalśniła ponuro. Z kieszeni wyjął maleńką książeczkę w języku rosyjskim. Wydrukowano ją na papierze cieńszym niż bibułka papierosowa. Książeczka miała pięćset stron i nosiła budujący tytuł: „Historia Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (Bolszewików), Tom I, 1883 - 2007”. Odszukał w indeksie, na których stronach wspomniano o Antonowie. Niebawem znalazł stosowny ustęp. „W latach 1902 - 1907 towarzysz Antonow ukrywał się w konspiracyjnym mieszkaniu”. Poniżej był adres. Nazwa ulicy i numer domu zgadzały się. Wilkowski poczuł, jak strużka potu spływa mu po plecach. „Zabije mnie tutaj - pomyślał. - I nadal będzie tu mieszkał. Akimow też zginie. On wiedział. Chyba, że historia jest płynna. Wówczas…” • • • 17:17 Dwudziestu policjantów otoczyło hotel. Trzech przyczaiło się na dachach okolicznych domów. Mieli w razie czego strzelać do tych, którzy spróbują ucieczki górą. Akimow wraz z dziesięcioma policjantami wpadł do środka. Nikt nie stawiał oporu. – Gdzie zatrzymał się ten człowiek? - agent pokazał fotkę recepcjoniście. Ten obrzucił ją uważnym spojrzeniem. – Pokój dwadzieścia trzy - powiedział spokojnie. - Czy mogę zobaczyć nakaz? Akimow pokazał mu figę lewą ręką (w prawej trzymał rewolwer). Ruszyli biegiem po schodkach. Pod drzwiami numeru byli po chwili. – Pukać? - zapytał jeden z policjantów. – Wywalamy od razu. W razie czego strzelać. Drzwi wypadły dopiero po którymś z kolei uderzeniu. Wpadli do środka. Był pusty. Josif zaklął. W pokoju najwyraźniej dopiero co ktoś przebywał. Na łóżku leżała świeża gazeta, otwarta na stronie z ogłoszeniami. Na krześle zrudziała czapka. Spod poduszki wydobyli nabity rewolwer. Jednak mieszkańca nie było. I tylko nieład w pomieszczeniu wskazywał, że ptaszek wyfrunął z klatki w strasznym pośpiechu, zostawiając nawet jeden kapeć. – I co dalej? - zapytał jeden z gliniarzy. – Ścisła rewizja! Nie mógł przecież opuścić budynku. Sprawdzić kible, piwnice i wszystkie pomieszczenia. Rewizja trwała kilkanaście minut. Nie znaleziono nikogo, kto odpowiadałby rysopisowi poszukiwanego. Akimow nie krył rozczarowania. – Musiał spostrzec nas przez okno i uciec od tyłu. Szukaj wiatru w polu. Trudno, jesteście panowie wolni. Wyszedł z hotelu i ruszył na postój dorożek. • • • Sawinkow odetchnął z ulgą i rozluźnił uchwyt. Walizka z dynamitem ugniatała go w kark. Zsunął się przewodem kominowym i po chwili wylazł z kominka. Wydobył walizkę. Założył kapeć na tę nogę, która była bosa. – Partacze - powiedział pod adresem nieobecnej już ekipy. Zauważył, że zabrali gazetę i prawie wszystkie jego rzeczy. Zaklął pod nosem. Nie miał czasu czyścić ubrania z sadzy. Przeszedł na drugą stronę korytarza i wytrychem otworzył drzwi od sąsiedniego numeru. Mieszkańca pokoju nie było akurat w domu. Przywłaszczył sobie jego koszulę i marynarkę. Spodnie okazały się być trochę przykuse. Wymknął się od tyłu. • • • |
Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.
więcej »Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Sprawa Filipowa, cz. 2
— Andrzej Pilipiuk
Zbierając okruchy przeszłości
— Wojciech Gołąbowski
O pożytkach ze zdrowych zębów oraz powrót do Liszkowa
— Wojciech Gołąbowski
Ani śmieszno, ani straszno
— Wojciech Gołąbowski
Krótko o książkach: Nie jedzcie bajkowych kucyków
— Wojciech Gołąbowski
Dwupak tematyczny: Bez trzymanki
— Wojciech Gołąbowski
Kram z pomysłami
— Agnieszka Szady
Esensja czyta: Wrzesień 2012
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Agnieszka Szady
Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski
Mała Esensja: Dziennik, czyli co zjadłem dziś na śniadanie i dlaczego podrapałem się za lewym uchem
— Jakub Gałka
Wyższe stadia stanu podgorączkowego
— Michał Kubalski