WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Sebastian Chosiński |
Tytuł | Kolberg |
Opis | W poprzednim numerze Magazynu Esensja przedstawiliśmy „Pogromcę pierścienia”, krótką historię z życia Jakuba Wędrowycza, pomysłu Andrzeja Pilipiuka, pióra Sebastiana Chosińskiego. Obecnie publikujemy tegoż dłuższy, samodzielny tekst. |
Gatunek | historyczna, SF |
Kolberg, cz. 2Sebastian ChosińskiKolberg, cz. 2– A co mógłby mi pan powiedzieć o tym człowieku? - spytał, siadając na sofie obok Käutnera; trzymał zdjęcie tak, by on mógł je swobodnie obejrzeć. Reżyser nie odpowiedział od razu. Z wyrazu twarzy Norwich jednak od razu poznał, że nie jest mu ona obca. Jeśli powie, że widzi go po raz pierwszy - skłamie! Ale Käutner nie miał zamiaru kłamać, dlatego też jego odpowiedź zaskoczyła Norwicha: – Nie jestem pewien. – Czego nie jest pan pewien? – Czy się z nim kiedyś spotkałem… – Nie rozumiem. – Twarz wydaje mi się znajoma, ale coś mi tu nie pasuje. – Może mundur - podsunął Norwich. - Tu jest w cywilu, a pan… – Nie, to nie to. - Spojrzał błagalnie na amerykańskiego agenta w SS-mańskim uniformie, po czym niemal błagalnym tonem dodał: - Proszę mi jakoś pomóc. W jakiś sposób naprowadzić na ślad. - Brzmiało to tak żałośnie, że Norwich poczuł się nieswojo. Miał wrażenie, że Käutner odgrywa przed nim psychodramę, jakby chciał odwrócić uwagę od czegoś innego, znacznie dlań ważniejszego. – Nieważne - mruknął Norwich i schował zdjęcie z powrotem do kieszeni. – Jeśli sobie przypomnę, z chęcią pana o tym zawiadomię. – Nie sądzę, żeby było to konieczne - odpowiedział agent. - Ten człowiek w zasadzie nas nie interesuje - stwierdził. Teraz z kolei Käutner przestał rozumieć, jaką grę toczy z nim jego niespodziewany gość. – Proszę się nie denerwować - Norwich starał się uspokoić gospodarza. - To nie było formalne przesłuchanie i nigdy na takowe pana nie wezwę, jeśli… – Jeśli… - powtórzył reżyser. – Jeśli zechce mi pan pomóc. Naprawdę pomóc! – Staram się cały czas. – Zapomnijmy o naszej dotychczasowej rozmowie. – Proszę bardzo. Norwich podniósł się z sofy i, teraz stojąc, wyraźnie górował nad Niemcem. Tamten, przygarbiony, wydawał się jeszcze mniejszy, jeszcze bardziej niepozorny, jeszcze bardziej skłonny iść na współpracę. – Wciąż jest pan przyjacielem pani von Harbou, nieprawdaż? Käutner wyraźnie pobladł. Nagła zmiana tematu zdecydowanie nie była po jego myśli. Niewprawnym ruchem nalał koniak do kieliszka, przelał jednak i złocisty płyn wąską strużką popłynął po blacie stołu. – Nie chciałem pana zdenerwować - stwierdził agent. Niemiec podniósł nań spojrzenie i odparł: – Nie zdenerwował mnie pan. - Ale ton jego głosu wskazywał na całkiem odmienną reakcję. Norwich stanął za jego plecami, nachylił się i wyszeptał mu wprost do ucha. – Chcę, by napisał pan do niej list. List polecający. Przedstawi mnie pan w nim jako swego bardzo dobrego znajomego jeszcze sprzed wojny. Człowieka nader godnego zaufania. Prawda, że pan mi nie odmówi? – Nie - odparł w pierwszej chwili, po czym wyjaśnił szerzej: - Nie odmówię panu, chociaż kompletnie nie rozumiem, czego jeszcze możecie od niej chcieć… – To nasza sprawa, herr Käutner! Nie czekając na inicjatywę gospodarza, Norwich podszedł do, stojącego obok biblioteczki, biurka i sięgnął po czystą kartkę papieru i wieczne pióro. Położył je na stole, przed Niemcem. – Niech pan pisze, krótko i konkretnie! Käutner wziął do ręki pióro i zaczął pisać. – Jak mam pana przedstawić? – Nazywam się Lützke. Czyżby pan zapomniał? Pisał jeszcze przed kilkadziesiąt sekund, po czym przerwał i wykonał gest, jakby chciał podrzeć papier. Norwich jednak, przewidziawszy taką ewentualność, był szybszy. Wyrwał mu kartkę z rąk. Niemiec, zrezygnowany, opadł na sofę. – Nienawidzę was - mruknął pod nosem. - Nienawidzę wojny i wszystkich, którzy jej służą! - Jego oczy, choć wypalone, zapłonęły niecodziennym blaskiem. Za każde wypowiedziane teraz słowo należała mu się kula w łeb, bez sądu, apelacji i odwołań. Norwich stał obok i, z odrazą myśląc o sobie, spoglądał na sponiewieranego człowieka, w sercu którego odezwała się ostatnia może nuta szlachetności. Nie mógł jednak pozwolić sobie na wtajemniczenie go w swój plan, na uśmierzenie jego bólu. Być może do końca życia będzie musiał teraz żyć z piętnem zdrady, zdrady, o której nikt inny się nie dowie, bo przecież tak naprawdę Käutner w ogóle nie zdradził. Nie zdradził ani swej przyjaciółki pani von Harbou, ani jej nieobecnego w Niemczech męża; zdradził własne sumienie i z tym pewnie już nigdy się nie pogodzi. Norwich odczekał, aż atrament wyschnie i złożył papier na czworo, po czym go schował. Chciał powiedzieć cokolwiek, co podniosłoby Käutnera na duchu, ale nie znajdował ani jednego słowa, którym mógłby podzielić się z Niemcem. Lecz nawet gdyby je znalazł, nie zdążyłby nic wyjaśnić, nic wytłumaczyć. Gdy rozległo się złowieszcze łomotanie do drzwi, obaj byli równie mocno zaskoczeni. – To pańscy ludzie? - spytał Niemiec. Norwich zaprzeczył ruchem głowy. – Ktokolwiek to jest, nie może mnie u pana zastać. Proszę wskazać mi inne wyjście - poprosił. – Jeżeli go nie obstawili, może pan się przedostać przez ogród na równoległą ulicę. – Którędy? – Do piwnicy i korytarzem do końca. – Dziękuję - odparł Norwich i ruszył w kierunku wskazanym przez gospodarza. Käutner spoglądał za nim z wcale nie mniejszym niepokojem; potęgowało go coraz bardziej złowrogie walenie do drzwi. – Kim pan jest? - spytał tylko. Agent nie odpowiedział. – Proszę otworzyć. I zapomnieć o tym, że kiedykolwiek mnie pan widział. Nim wybiegł, cofnął się jeszcze w głąb pokoju, by sięgnąć po stojący na stole kieliszek po koniaku. Mocno trzymając go w dłoni, wybiegł z pokoju i, zgodnie z instrukcją Käutnera, odszukał drzwi do piwnicy. Nie zapalał światła. Poruszał się wzdłuż ściany, co rusz potykając się o jakieś skrzynie. Przewrócił się, ale natychmiast wstał i szedł dalej. Na końcu korytarza, odniósł wrażenie, zamajaczyła przed nim jakaś postać. Instynktownie sięgnął po broń. – Proszę nie strzelać - usłyszał męski szept. - Co się stało na górze? – Nie wiem. Może gestapo. – Pan ucieka? – Powiedzmy! Chciał minąć nieznajomego, ale ten chwycił go za rękaw i nie puszczał. Jego dłonie były delikatne, ale silne. Próbował wyrwać się, ale mu się to nie udało. – Co z Helmutem? - spytał nieznajomy. – Nie wiem. - Starał się nie mówić zbyt głośno. Gestapowcy, jeśli to oni, mogli już przeszukiwać mieszkanie. – Idę z panem - powiedział mężczyzna. Nie było czasu do namysłu. Ani żadnego dylematu. Mogli wpaść obaj albo też obaj się uratować. Kimkolwiek był nieznajomy, mógł mu pomóc. – Niech więc pan prowadzi! Mężczyzna delikatnie uchylił drzwi piwnicy prowadzące do ogrodu i natychmiast poczuli na twarzach zimne, nieprzyjazne smagnięcia wiatru. Z wnętrza domu dobiegały głośne krzyki, na szczęście jednak nikt nie rzucił się w pogoń za nimi. Przedzierali się między krzewami porzeczek i drzewami jabłoni. Do płotu oddzielającego ogród od następnej ulicy było kilkadziesiąt metrów, pokonali je najszybciej jak potrafili. Przeskoczyli przez zamkniętą od lat, zardzewiałą furtkę i znaleźli się w zupełnie innym świecie. Dopiero teraz nieznajomy, w świetle ulicznej latarni, przyjrzał się Norwichowi. Na widok jego munduru zamarł. – Niech pan się nie boi - starał się uspokoić go agent. Znacznie bardziej jednak przestraszył się on sam na widok mężczyzny. Jego twarz wyraźnie bowiem zdradzały cechy semickie. – SS-man i Żyd, ciekawa para - wymruczał. – Pan chyba jednak nie jest SS-manem - stwierdził nieznajomy. – Ale za to pan na pewno jest Żydem! Szli wolno, by nie zwracać uwagi niezbyt licznych, na szczęście, o tej porze przechodniów. Nieznajomy podniósł kołnierz płaszcza, by jak najbardziej ukryć swoją twarz. Nie odzywali się do siebie przez dłuższy czas; w końcu jednak Norwich przerwał milczenie. – Pan nie może iść ze mną - stwierdził. – Wrócić też nie mogę. Przynajmniej dzisiaj - odparł nieznajomy. – To zbyt duże ryzyko, abyśmy… - Norwich chciał wytłumaczyć mu swoje obawy, ale ten przerwał mu natychmiast: |
Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.
więcej »Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Kolberg, cz. 1
— Sebastian Chosiński
Hot 31
— Aleksander Krukowski
Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński
Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
— Sebastian Chosiński
Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński
Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński
Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński
Metanoia
— Sebastian Chosiński
Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
— Sebastian Chosiński
Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński
Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński