Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sebastian Chosiński
‹Kolberg›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułKolberg
OpisW poprzednim numerze Magazynu Esensja przedstawiliśmy „Pogromcę pierścienia”, krótką historię z życia Jakuba Wędrowycza, pomysłu Andrzeja Pilipiuka, pióra Sebastiana Chosińskiego. Obecnie publikujemy tegoż dłuższy, samodzielny tekst.
Gatunekhistoryczna, SF

Kolberg, cz. 2

« 1 2 3 4 5 9 »

Sebastian Chosiński

Kolberg, cz. 2

– Jeśli pan chce, odejdę i nie będzie żadnego problemu.
– I co pan zrobi?
– Nie wiem - odparł nieznajomy z rozbrajającą szczerością.
– A więc nie mogę zostawić pana samego.
– I wlec mnie ze sobą też pan nie może…
– A jednak spróbujemy. Pod jednym warunkiem!
– Jakim?
– Natychmiast zaprowadzi mnie pan do pani von Harbou.
– Ale ona…
– Co?
– …ona nie mieszka w Berlinie!
6.
Albrecht Ganz okazał się być synem przyjaciela Käutnera jeszcze z czasów studenckich. Naprawdę nazywał się Wildstein; jego rodzice zginęli w Dachau. Uratował się tylko on, w czas zdobywając aryjskie papiery i przeprowadzając się na prowincję. U przyjaciela ojca mieszkał od roku 1940. Oficjalnie był jego siostrzeńcem; semicki wygląd Arona - takie było jego prawdziwe imię - powodował jednak, iż Käutner, ze względów bezpieczeństwa, niechętnie afiszował się swoją nową „rodziną”. Ganz był więc zmuszony całe dnie, od ponad czterech lat, spędzać w willi „brata” matki, nie opuszczając jej nawet po to, by kupić gazetę lub papierosy w najbliższym sklepie. Jedynym ryzykiem, na które, też jednak niechętnie, pozwalał mu gospodarz, było odbieranie pod jego nieobecność telefonów. Nic więc dziwnego, że Ganz dziwaczał, a jego semickie rysy twarzy, pozbawione blasku słońca, stawały się jeszcze bardziej wyraziste.
– Na świeże powietrze wychodziłem tylko w nocy. Łaziłem po ogrodzie, gapiąc się w gwiazdy - opowiadał Norwichowi, kiedy obaj, już bezpieczni, znaleźli się w rezerwowej „dziupli” agenta.
– I co z nich potrafiłeś wyczytać?
– My, Żydzi, nie bawimy się w astrologię. To zajęcie dobre dla gojów - odparł, ucinając rozmowę.
Mieszkanie, stanowiące kryjówkę Norwicha, z której korzystał jednak tylko w wyjątkowych sytuacjach, wynajęte zostało na nazwisko niejakiego Blofelda. Osoba, posługująca się jego dowodem, zatrudniona była - oczywiście na „lewo” - jako podrzędny urzędnik w berlińskim magistracie. To zapewniało agentowi (bądź też agentom, bowiem z mieszkania Blofelda korzystali także, w razie potrzeby, inni) pewne papiery. Stwarzało jednak tylko jeden problem: Norwich nie mógł pojawić się tam w mundurze sturmbahnführera SS, nie mógł też podjechać pod kamienicę swoim służbowym mercedesem.
Wóz pozostawili więc w jednej z bocznych uliczek na przedmieściach, wcześniej pozbawiając go wszelkich SS-mańskich emblematów. Gorzej było z ubiorem. Ale i z tym kłopotem agent uporał się nadzwyczaj szybko. A raczej zrobił to za niego Ganz, który korzystając z broni Norwicha zatrzymał w bramie jednej z kamienic wracającego do domu z drugiej zmiany robotnika i kazał mu się rozebrać do bielizny. Robotnik, choć wielce zdziwiony, oporu nie stawiał. W nieszczęściu swym dopatrzył się bowiem także i odrobiny szczęścia: niezbyt miła przygoda spotkała go zaledwie kilka kroków od mieszkania. Nie był zatem zmuszony paradować w gaciach ulicami Berlina.
Teraz Norwich przypominał, objuczonego plecakiem, robotnika wracającego z pracy. Ganz, dla bezpieczeństwa, szedł kilkanaście metrów za nim. Na widok nadchodzących z naprzeciwka patroli agent miał ostrzec Żyda, głośno gwiżdżąc melodię „Lili Marleen”. Nie było to jednak konieczne. Nikomu nie wpadło do głowy legitymować dwóch samotnych mężczyzn, uciekających do domu przed wieczornym jesiennym chłodem.
– Myśli pan, że Helmutowi mogło przydarzyć się coś złego? - spytał Ganz, kiedy zasiedli przy filiżance mocnej, doprawionej pięćdziesiątką białej wódki, herbaty.
– Zależy, co na niego mieli…
– A co mogli mieć? Chyba tylko mnie… Ale ja, z pańską i Bożą pomocą, uciekłem im!
– Nie ma się więc o co martwić - odpowiedział Norwich, chociaż w skrytości ducha nie podzielał optymizmu, zawartego we własnych słowach. - Zdarzały się już takie wizyty wcześniej.
Ganz zamyślił się na dłuższy czas, po czym odpowiedział:
– Miewał Helmut nieproszonych gości, ale nigdy nie byli oni tacy… powiedziałbym, natrętni.
– Życie w ciągłym stresie nie nastraja życzliwie do obcych.
Wziął łyka herbaty i skrzywił się mocno: była za mocna i za gorąca. Chciał jednak, by postawiła go szybko na nogi. Tej nocy bowiem nie miał zamiaru kłaść się spać nazbyt wcześnie.
Kiedy opróżnił szklankę do końca, poderwał się z fotela, i zaczął pospiesznie ubierać.
– Pan wychodzi? - spytał z nieukrywanym niepokojem Ganz.
– Mam pewną sprawę do załatwienia.
– Zostawi mnie pan tutaj sam?
– Tu nic panu nie grozi!
– Ale… ja już mam dosyć samotności.
Jeszcze tylko tego było mi brak - rozeźlił się w myśli Norwich. - Żyd, ukrywający się w centrum Berlina, cierpiący na klaustrofobię!
– Może mógłbym panu w czymś pomóc? - powiedział Ganz, z trudem powstrzymując się od lamentu. - Słyszałem pańską rozmowę z Helmutem…
– I co w związku z tym?
– Wiem, gdzie mieszka pani von Harbou. Zapomniał pan?
– Nie zapomniałem. Właśnie chciałem pana o to spytać.
Na twarzy Ganza rozkwitł uśmiech. Zwietrzył swą szansę i pewien już był, że z rąk jej nie wypuści.
– Przeniosła się do willi odziedziczonej po ojcu.
– Gdzie to jest?
– W Poczdamie.
Lepszej wiadomości rzeczywiście oczekiwać nie mogłem! - jęknął w duchu i bezradnie padł na tapczan. - Jak ja się tam dostanę? Jako Lützke jestem spalony. Na dodatek ten Ganz, wyglądający jak sam, nie przymierzając, Mojżesz!
– Potrzebuję alibi - powiedział głośno.
– Jakiego rodzaju?
– Muszę dostać się do Poczdamu!
– Nic prostszego, wsiada pan w pociąg i…
Norwich popatrzył na Ganza jak na wariata.
– Nie mam żadnych papierów - przerwał mu. - I nie mogę paradować po Berlinie w stroju robotnika z dokumentami sturmbahnführera SS. Ta wyprawa staje się dla mnie zbyt ryzykowna.
Czyżbym właśnie dotarł do kresu drogi? - zastanawiał się, obserwując wielce zatroskanego całą sytuacją Ganza. - Postawiłem wszystko na jedną kartę i, najprawdopodobniej, przegrałem. Whitely musiał mieć mnie przez cały czas na widelcu. Stąd jego pojawienie się - bo to musiał być on! - u Käutnera. Ale - nagła myśl nie dała mu spokoju - jeżeli dotarł on za mną aż do willi reżysera, to znaczy, że zdrajca nie jest tam, gdzie się go spodziewamy, czyli w ekspozyturze londyńskiej. Zdradzić musiał ktoś w Nowym Jorku!
Dopiero po chwili dotarł doń sens wniosku, do jakiego doszedł.
Waxworth, Lang, Thea von Harbou - rzucenie podejrzenia na którąkolwiek z tych osób miało jedynie odwrócić moją uwagę od prawdziwego zdrajcy. Tymczasem wrogiej wtyczki należy szukać zupełnie gdzie indziej. Dosłownie: w innym czasie i innej przestrzeni. Podrzucenie wątku pani von Harbou miało im zaś jedynie dać czas na zastawienie pułapki.
Był już niemal w stu procentach pewien, że gdyby jutro dotarł do Poczdamu, czekałoby tam na niego gestapo wraz z Abwehrą. A z nimi razem - Whitely!
Norwich poderwał się z tapczanu i, ku jeszcze większemu zaskoczeniu Żyda, zrzucał z siebie rzeczy, które przed chwilą pospiesznie ubierał.
– Zmienił pan plany? - spytał Ganz.
– O sto osiemdziesiąt stopni.
– Nie wychodzi pan więc nigdzie?
– Nie. Idziemy spać. Obaj - powiedział władczym tonem. - Oczywiście, w oddzielnych pokojach - dodał po chwili, by rozwiać wszelkie wątpliwości.
• • •
Sen jednak nie dość, że nadszedł znacznie później, niż był oczekiwany, to na dodatek niewiele przyniósł z sobą spokoju i wypoczynku. Kiedy Norwich przebudził się tuż przed szóstą, zdawało mu się, że jest jeszcze bardziej zmęczony niż wczoraj wieczorem. Pewien był, że Ganz śpi jeszcze, i było mu to bardzo na rękę. Wolał bowiem opuścić mieszkanie jeszcze przed jego obudzeniem, co - jak sądził - pozwoliłoby mu uniknąć wielu dodatkowych kłopotów.
Jakże wielkie było jego zdziwienie, kiedy po chwili usłyszał delikatne pukanie do drzwi. Gdy nic nie odpowiedział - sięgnął tylko po skryty pod poduszką rewolwer - drzwi uchyliły się lekko i kątem oka dostrzegł w utworzonej szparze żydowskie oblicze Ganza.
– Śpi pan jeszcze?
– Nie, nie śpię.
« 1 2 3 4 5 9 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Kolberg, cz. 1
— Sebastian Chosiński

Tegoż twórcy

Hot 31
— Aleksander Krukowski

Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński

Metanoia
— Sebastian Chosiński

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
— Sebastian Chosiński

Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński

Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.