– Nazywam się Frodo Bagwalker – przedstawił się Frodo. – Potrzebujemy transportu do bazy Rivendell IV. Podobno jesteś szybki, a nam zależy na czasie.
– Szybki? – nieznajomy wyjął fajkę z ust i wypuścił w powietrze kółko dymu w kształcie godła Imperium. – Nie słyszeliście o Hanragornie? Zrobiłem trasę stąd do Rohanu w mniej niż trzy standardowe miesiące.
– Nazywam się Frodo Bagwalker – przedstawił się Frodo. – Potrzebujemy transportu do bazy Rivendell IV. Podobno jesteś szybki, a nam zależy na czasie.
– Szybki? – nieznajomy wyjął fajkę z ust i wypuścił w powietrze kółko dymu w kształcie godła Imperium. – Nie słyszeliście o Hanragornie? Zrobiłem trasę stąd do Rohanu w mniej niż trzy standardowe miesiące.
Agnieszka ‘Achika’ Szady
‹Powrót hobbita›
Trzeciego dnia wędrówki stanęli na pagórku, z którego rozciągał się widok na Mos Breeisley.
– To najgorsze gniazdo rozpusty i występku na wschód od Mrocznej Puszczy – powiedział Frodo Bagwalker do swoich towarzyszy. – Musimy być ostrożni.
Pokiwali głowami. Merry Christmas zacisnął dłoń na rękojeści sztyletu, Sam Gamgeetoo sprawdził, czy patelnia gładko wychodzi z pokrowca. Byli gotowi. Na wszystko.
Wnętrze gospody „Pod rozbrykanym sarlakkiem” było mroczne, tłoczne i zadymione. Przedstawiciele różnych ras popijali typowe dla siebie napoje, rozmawiali o polityce i opowiadali nieprzyzwoite dowcipy o elfkach. Frodo z towarzyszami z trudem przepchnęli się do kontuaru.
– Chcemy wynająć jakiegoś Strażnika, który przeprowadzi nas przez pustkowia – powiedział Frodo do barmana. – Kogo może nam pan polecić?
Właściciel gospody, Barliman Wuherbur, bez namysłu wskazał siedzącego w najdalszym i najciemniejszym kącie wysokiego mężczyznę. Nogi w wypolerowanych oficerkach trzymał nonszalancko na stole, skrytą pod kapturem twarz rozświetlał jedynie nikły płomyk fajki. Nasi czterej przyjaciele przysiedli się do niego.
– Nazywam się Frodo Bagwalker – przedstawił się Frodo. – Potrzebujemy transportu do bazy Rivendell IV. Podobno jesteś szybki, a nam zależy na czasie.
– Szybki? – nieznajomy wyjął fajkę z ust i wypuścił w powietrze kółko dymu w kształcie godła Imperium. – Nie słyszeliście o Hanragornie? Zrobiłem trasę stąd do Rohanu w mniej niż trzy standardowe miesiące.
– W takim razie nadasz się nam – Frodo w zarodku uciął dalsze przechwałki Strażnika.
– Jaki ładunek?
– Pasażerowie. Ja, mój służący – gestem dłoni wskazał Sama – chłopaki. I żadnych pytań.
Hanragorn w zamyśleniu pykał z fajeczki.
– Nie wiem, czy wszyscy zmieścicie się na mojego kucyka.
Trzeciego dnia wędrówki (trasa była tak dziwnie wytyczona, że we wszystkie ważniejsze miejsca docierało się zawsze trzeciego dnia) ujrzeli ruiny jakiejś dziwnej budowli.
– Tylko tyle zostało z Aldera Henu – powiedział smutno Strażnik. – Rozbijemy tu obóz. Prześpijcie się, a ja pójdę się rozejrzeć.
Frodo wyciągnął się na kamienistym podłożu, ale nie mógł zasnąć. Cały czas myślał o tym, jak odpowiedzialne zadanie na nich spoczywa. Musieli dostarczyć do bazy rebelianckiej plany Góry Przeznaczenia – najstraszliwszej broni Nieprzyjaciela. To z powodu tych planów zginęli jego wuj Bilbo i ciotka Lobelia, zamordowani przez szturm-orków Tamtego. I jeszcze ten dziwny pierścień, który dał mu Obi-Gan Dalf, mówiąc, że należał kiedyś do jego ojca… Podejrzana sprawa. Ojciec Froda był prostym hobbitem z Tatoo Endu i na pewno nie było go stać na złotą biżuterię.
Przewracał się z boku na bok, pogrążony w myślach, kiedy do jego uszu dobiegł głos Meriadoka (a może Pippina, Frodo wciąż miał trudności z rozróżnianiem tych dwóch łebków):
– Pękł mi pomidor! No tak, teraz muszę go wyrzucić, a taki był dobry!
– Co robicie, głupcy!! – Frodo zerwał się ze swojego miejsca, lecz za późno: jego młodszy kolega wziął potężny zamach i cisnął pomidorem poza skalną półkę, na której siedzieli. Z dołu dobiegło mokre plaśnięcie i przekleństwo w jakimś nieznanym języku. Hobbici wychylili się, by spojrzeć w ślad za warzywem i ku swojemu przerażeniu ujrzeli pięć czarnych, zakapturzonych sylwetek przybliżających się do ich kryjówki. Jedna z nich wycierała sobie z płaszcza miąższ pomidorowy.
– Na górę! – krzyknął Frodo, popełniając błąd typowy dla wszystkich bohaterów horrorów. Przepychając się w panice hobbici wbiegli po wąskich, poobtłukiwanych schodach na szczyt wieży. Czarni Jeźdźcy znaleźli się tam w chwilę po nich, w dodatku nie korzystając ze schodów, lecz efekciarsko pojawiając się w pustych oczodołach okien.
– To ten! – zasyczał ich przywódca, wskazując na Froda. – Ustawcie na ogłuszanie!
Upiory jednakowym ruchem wyciągnęły miotacze spod płaszczy, jednakowym ruchem wycelowały i wystrzeliły. Trafiony błękitnym promieniem Frodo z krzykiem upadł na ziemię.
– Miało być na ogłuszanie! – Główny Upiór palnął w głowę Upiora Numer Trzy, aż tamtemu kaptur spadł jeszcze bardziej na oczy. – Za niesłuchanie rozkazów zostaniesz…
Nikt nigdy nie dowiedział się, co stanie się z Upiorem Numer Trzy za niesłuchanie rozkazów, gdyż w tej sekundzie na szczyt wieży wpadł Hanragorn z mieczem w jednej i miotaczem płomieni w drugiej ręce. Bezlitośnie sieczone i podpalane Upiory umknęły, wydając piski przypominające sprzężenie w mikrofonie. Hanragorn dopadł Froda.
– Wytrzymaj, stary, wszystko będzie dobrze! – krzyknął, co przeraziło pozostałych hobbitów, gdyż dobrze wiedzieli, że takie teksty mówi się w momencie, gdy ranny bohater już umiera.
Bagwalker widział ich jak przez mgłę. Nagle wszystko dziwnie pojaśniało i ujrzał, jak zbliża się do niego cudnej urody niewiasta w białej sukni. Włosy miała splecione przy uszach na kształt obwarzanków.
– Jestem księżniczka Arweia, przyszłam cię uratować.
Frodo zmrużył oczy w bijącym od niej blasku.
– Nie jesteś za niska jak na elfa?
W bazie Rivendell IV naszego bohatera wsadzono do płynu bacta, którego wyrób i zastosowanie lecznicze z dawien dawna stanowiły tajemnicę elfów z gór. Gdy wyzdrowiał, wezwano go na naradę Rebelii, której przewodniczył admirał Elrond oraz czarodziej Obi-Gan Dalf.
– Dzięki planom Góry Przeznaczenia, które dostarczyli nasi dzielni hobbici – admirał Elrond skinął głową w stronę Froda, który odpowiedział uśmiechem – wiemy, że najlepiej byłoby wrzucić Pierścień Władzy do szybu wentylacyjnego, który prowadzi do głównego reaktora. To spowoduje reakcję łańcuchową i w rezultacie zniszczenie Góry.
– Ale ten szyb ma tylko dwa metry! – zaoponował jakiś krasnolud. – Jak mamy wrzucić pierścień do czegoś tak małego? To niemożliwe!
– To możliwe – spokojnie zaoponował Frodo. – W domu często zabawiałem się rzucaniem zgniłymi jabłkami w tyłek żony młynarza. Ma nie więcej niż dwa metry.
Urwał, zdając sobie sprawę, że wszyscy zebrani patrzą na niego. Ale było już za późno. Zanim zdążył powiedzieć słówko, drużyna była już skompletowana. Oprócz Obi-Gana i Hanragorna w jej skład wchodzili elf Legoland, krasnolud Gimbus oraz wysoki, elegancki człowiek, który na początku narady przedstawił się jako Boromir Gondorissian, zarządca Minas Bespin, zwanego także Miastem Chmur. Dołączono do niej także Sama, Meriadoka i Pippina, ponieważ nikt nie miał pomysłu, co właściwie z nimi zrobić.
Trzeciego dnia wędrówki dotarli na przełęcz Hoth, ale ciągłe lawiny (Obi-Gan przyznał później, że nie powinni byli porozumiewać się za pomocą głośnych wrzasków) zmusiły ich do pójścia przez podziemia Morii. Czarodziej załomotał kosturem w ogromne, kamienne drzwi.
– Niestety, są zabezpieczone magnetycznie – oznajmił. Pozostali członkowie Drużyny nerwowo rozglądali się po nieprzyjemnym otoczeniu. Frodo pośliznął się na kamieniach i wpadł jedną nogą do wody. Wyjął ją czym prędzej i otrząsnął z obrzydzeniem.
– Tu jest coś żywego!
– Tak, twoja wyobraźnia – mruknął Hanragorn.
– Pewnie, że tu jest coś żywego: my – powiedział Pippin z miną, jakby dokonał wielkiego odkrycia.
– To pewnie Gollum – machnął ręką Obi-Gan. – Nie przejmujcie się nim, będzie ważny dopiero w następnym epizodzie.
– Coś dotknęło mnie w nogę – młody Bagwalker był coraz bardziej zaniepokojony.
– Mam złe przeczucia – powiedział Legoland ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń.
– Mówię wam, że…. aaa!!! – oślizgła macka wystrzeliła z wody, owinęła się wokół kostek Froda i zaczęła nim wymachiwać w powietrzu jak lalką.
– Och nie, to Sarlacthulhu, Wielki Przedwieczny z głębin! – zawołał przerażony Gimbus. – Trawi swoje ofiary przez tysiąc lat.
– To potworne – wstrząsnął się Merry. – Siedzieć w żołądku jakiejś poczwary przez tysiąc lat? Nawet dwustu bym nie wytrzymał!
– Strzelaj!!! – wrzeszczał Frodo do Legolanda.
– W co?
– W cokolwiek!!!
Boromirowi udało się chwycić Froda za ręce i rozpoczął z Wielkim Przedwiecznym konkurs przeciągania, w którym młody hobbit był równocześnie liną i nagrodą [to zdanie bezczelnie ukradłam Jamesowi Kahnowi – przyp. aut.]. Legoland od niechcenia wyciągnął z kołczana jedną strzałę i strzelił, niemal nie celując. Trafiony w gardziel Sarlacthulhu wydał przerażający wrzask, brzmiący jak ryk szarżującego słonia puszczony od tyłu, i wycofał się w głąb jeziorka, puszczając swoją ofiarę.