WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Organizator | ZKF „Ad Astra” |
Cykl | Polcon |
Miejsce | Zielona Góra |
Od | 19 sierpnia 2004 |
Do | 22 sierpnia 2004 |
WWW | Strona |
Polcon’04 czyli brawa dla gżdaczyAgnieszka ‘Achika’ SzadyPolcon’04 czyli brawa dla gżdaczyZająwszy w konkursie nawet jakieś punktowane miejsce udałam się na spotkanie autorskie z Andrzejem Pilipiukiem. „Wielki Grafoman” opowiadał między innymi o planach dotyczących dwóch kolejnych tomów przygód Katarzyny, Stanisławy i Moniki – bohaterek powieści „Kuzynki” i „Księżniczka”. Ze spotkania wyszłam kilka minut przed końcem, aby zdążyć przejść do sąsiedniego budynku i zająć dogodne miejsce w auli, gdzie miało odbyć się spotkanie ze Staszkiem „Szybki jest” Mąderkiem. Sala była nabita po brzegi, co jednak nie miało wpływu na panująca w niej temperaturę, gdyż dzięki włączonej na maksa klimatyzacji co poniektórzy autentycznie trzęśli się z zimna – szczególnie ci, którzy mieli pecha siedzieć pod nawiewem. Najpierw ponad pół godziny trwało podłączanie rzutnika komputerowego. Gdy operacja ta została uwieńczona sukcesem, Staszek opowiedział nam o swojej działalności przeszłej i obecnej. Oczywiście nie obyło się bez wyświetlenia „Stars in Black” – sam autor zdziwił się, że „nam się jeszcze chce to oglądać”, ale, jak by powiedział kabaret Potem, społeczeństwo się domagało. Przy okazji wyszło na jaw, że na sali są dwie osoby (a przynajmniej dwie się przyznały), które tego filmu jeszcze nie widziały, więc tym bardziej wszyscy nalegali na pokaz, aby naprawić to straszliwe niedopatrzenie. Seans został nagrodzony oklaskami. Potem Staszek pokazał inne filmiki: reklamę czegoś edukacyjnego dla młodzieży, z elementami zaczerpniętymi ze „Stars in Black” oraz primaaprilisowy dowcip wyemitowany w gdańskiej telewizji o tym, że Lucasfilm Ltd. buduje w Polsce dekoracje do kolejnego epizodu. Obejrzeliśmy też zajawkę-reklamę „Stars in Black”, wykonaną w celu zachęcenia sponsorów do sfinansowania wersji pełnometrażowej. Niestety, chwilowo brak widoków na tę inwestycję, więc nasz reżyser zajmuje się tworzeniem teledysków do muzyki hip-hopowej (hiphopolo, jak sam to określił). Zobaczyliśmy dwa z nich: jeden był parodią „Drużyny A” z członkami kapeli hiphopowej w rolach głównych, drugi opowiadał historię młodej wampirzycy, mszczącej się na księciu wampirów za śmierć swojego ukochanego. Scena zemsty zawierała dużo walk kung-fu oraz na katany, więc obejrzałam ją z upodobaniem. Muzyka jakoś mi nie przeszkadzała ;-). Pokazy zostały uzupełnione filmikami typu „Jak to nakręciliśmy”, sporą ilością szczegółow technicznych dotyczących m.in. sposobu kręcenia scen pościgu samochodowego, oraz garścią barwnych anegdot. Najbardziej podobała się wszystkim opowieść o tym, jak zespół hiphopowy po obejrzeniu teledysku zażądał zmniejszenia udziału striptizerki na korzyść ujęć przedstawiających członków zespołu w mercedesie. O godzinie 18.00 wyśliznęłam się z trwającego wciąż spotkania (było zaplanowane na 3 godziny), aby zdążyć na prelekcję Anny Studniarek „Małe warsztaty językotwórstwa”. Była ona bardzo interesująca, dowiedzieliśmy się np. o podziale języków na izolacyjne, aglutynacyjne, fleksyjne (polski), alternacyjne i pozycyjne; prelegentka zwracała też uwagę na różne zjawiska pomocne w tworzeniu wymyślonych języków na potrzeby gier lub powieści – a właściwie nie tyle języków, ile poszczególnych słów i wyrażeń, bo przecież nikt się nie będzie w Tolkiena bawił. Można na przykład założyć sobie, że w danym języku nie występują pewne głoski (jak w hawajskim), każda sylaba musi kończyć się samogłoską (jak w japońskim), nie istnieją pewne formy gramatyczne lub przeciwnie – jest ich więcej. Wywiązała się dyskusja, w trakcie której z rozważań lingwistycznych płynnie przeszliśmy do kulturowych, mówiąc o słowach tabu, „językach dla teściowej” i innych tego typu zadziwiających zjawiskach. W podsumowaniu wyszło nam, że język służy do kulturowego określania się: wystarczy powiedzieć „sepulka” i wszyscy grokują. :-) Ostatnim punktem programu przed oficjalnym zakończeniem był konkurs „Alicja w Krainie Czarów” Klaudii Heintze, zwanej popularnie Foką. Maciek Olczak nie umiał odpowiedzieć na pytanie o grzyb, którego jedna strona powodowała rośnięcie, a druga malenie – próbowałam mu podpowiedzieć, nucąc melodię znanej piosenki o słowach „No i przez te grzybki…”, ale nie pomogło. Na oficjalnym zakończeniu, oprócz wręczenia Nagrody im. Zajdla oraz nagród za pierwsze miejsca w konkursach, odbyła się też prezentacja krótkiego skeczu o Legolasie podrywającym dziewczynę w parku. Jak na Zieloną Górę przystało, było on nieco zainspirowany twórczością kabaretu Potem, nie na tyle jednak, żeby mogło to wzbudzić czyjeś zastrzeżenia. Po zakończeniu zakończenia wszyscy udali się do pubów lub akademików, na tradycyjne zajęcia w podgrupach. W niedzielę tych spośród polconowiczów, którzy bohatersko zerwali się o 10.00 rano, aby przybyć na prelekcję Wita Szostaka „Żywioł magii obrzędowej” powitała kartka na drzwiach, że ten punkt programu został przesunięty o dwie godziny. Planowo natomiast odbyła się prelekcja Andrzeja Pilipiuka o alchemii – w dużej mierze był to po prostu pokaz slajdów przedstawiających rozmaite alchemiczne ryciny, ale było interesująco. Później można było wybierać spomiędzy panelu konwentorobów, kolejnej prelekcji Andrzeja, tym razem o magii obrzędowej oczami archeologa, warsztatów kaligrafii japońskiej i konkursu kalamburów, prowadzonego przez Klaudię Heintze. Mnie nie udało się porządnie uczestniczyć w żadnym z tych punktów programu, ponieważ chciałam wystartować w Wiedźmińskim Konkursie Sprawnościowym, który został przesunięty o niesprecyzowaną ilość kwadransów, więc co jakiś czas musiałam wybiegać przed budynek i sprawdzać, czy przybyli już organizatorzy. W każdym razie zdążyłam być świadkiem, jak któraś drużyna nie odgadła hasła „Piknik na skraju drogi”, które zgadli bodajże wszyscy pozostali obecni na sali, jak Sławek Graczyk imitował krojenie własnego pośladka, aby pokazać świnię z „Folwarku zwierzęcego”, a także jak Piotrek „Neratin” Florek naprowadzał swoją drużynę na nazwisko autora, posługując się skojarzeniami obcojęzycznymi. Autorem owym był Philip K. Dick, a osoby znające angielski niech się domyślą, co Piotrek mógł pokazywać… Konkurs na wiedźmina odbywał się na trawniku przed budynkiem, gdzie należało wykazać się znajomością potworologii oraz cytatów z sagi, bez zmrużenia oka wypić dwa eliksiry (najohydniejsza była kawa z solą i przyprawami – bueee…) i przebiec po równoważni ścinając mieczem dwa ziemniaki i plastikowy kanister występujące w roli potworów. Po zejściu z równoważni trzeba było jeszcze zdjąć hełm, wykonać 10 obrotów z głową pochyloną nad kamieniem, pobiec dalej i trafić mieczem w oko styropianowego potwora. Zawodnicy chwiejący się jak pijani i biegający zygzakiem dostarczyli sobie i widzom wiele radości. Ostatnim etapem rozgrywek była walka na kije z mistrzem miecza. Konkurs był świetnie przygotowany i dostarczył wszystkim uczestnikom wiele rozrywki i emocji. To był ostatni punkt programu. Teren konwentu z wolna pustoszał, choć i tak spora część uczestników spotkała się w pociągu pośpiesznym do Warszawy. Został on przez kogoś ochrzczony „pociągiem relacji Polcon 2004 – Polcon 2005”. Zajęliśmy aż sześć przedziałów w jednym wagonie, a na ich drzwiach chłopcy wywiesili karteczki: „Organizatorzy Polconu 2005 i 2006”, „Warsaw Team (zapraszamy gości)”, „Przedział M: TG”, „Przedział gżdaczy”, „Tolkieniści i starwarsowcy” oraz „Yaoi mówimy TAK”. Ten ostatni napis szczególnie wszystkich frapował, jako, że „yaoi” po japońsku oznacza mangowe romanse męsko-męskie, a w ich przedziale nie było żadnej kobiety… Po pewnym czasie ktoś przyniósł wiadomość, że mieszkańcy przedziału zamknęli się i zaciągnęli zasłonki, co Tadeusz Olszański skomentował: „Ćwiczą dezorientację seksualną”. W pierwszej chwili wzięliśmy to za celną aluzję do treści napisu, ale okazało się, że Tadeusz nie wiedział, co znaczy „yaoi”. Aż do samej Warszawy trwały dyskusje, komentowanie Polconu, opowiadanie dowcipów, a nawet śpiewy (Maciek Olczak wsławił się wykonaniem piosenki kabaretu OTTO o tym, jak zginęli Stirlitz i Kloss). W podsumowaniu należy powiedzieć, że – mimo drobnych niedociągnięć – Polcon 2004 był konwentem udanym. Wprawdzie liczne przesunięcia w programie były nieco kłopotliwe, ale organizatorzy zadbali o wywieszanie aktualnych zmian na doskonale widocznej tablicy ogłoszeń. Nieco brakowało mi kartek z programem poszczególnych sal wiszących na ich drzwiach – za każdym razem trzeba było sprawdzać w programie, czy się dobrze trafiło. Przy większych aulach posadzono gżdaczy, którzy informowali, co się w danej sali aktualnie dzieje i pilnowali cichego zamykania drzwi. W ogóle instytucja gżdacza rozkwitła na zielonogórskim Polconie – śmiem zauważyć, że bez tej armii pełnych zaangażowania młodych ludzi impreza toczyłaby się znacznie mniej gładko. Przejęci swoim zadaniem gżdacze błyskawicznie zdobywali informacje, gdzie jest zaginiony organizator lub prelegent, w okamgnieniu przynosili rekwizyty potrzebne do konkursów i wprost wychodzili z siebie, żeby udzielić każdej żądanej odpowiedzi. Gdybyż jeszcze z takim uporem nie zwracali się do mnie per „pani”… Jednym słowem, konwent gżdaczem stoi, co na Polconie 2004 udowodnione zostało w całej rozciągłości. Z kapowniczka Achiki (podziękowania dla Szymona, Miszy, Igora, Basi, Druzili i pozostałych osób, które donosiły mi co smaczniejsze kąski) Wieczorem: EwaP: Jednym z mitów nauki jest stwierdzenie, że człowiek wykorzystuje tylko 10% swojego mózgu, chociaż po pewnym treningu mógłby cały. EwaP: U astronomów jeżeli coś się zgadza o rząd wielkości, to już jest genialnie. Piotr Staniewski (matematyk) wdał się w dyskusję ze Zbigniewem Dworakiem, na koniec której powiedział, że chętnie wziąłby udział w spotkaniu z przedstawicielem obcej cywilizacji. Dorota Guttfeld (na prelekcji o magii słowa): Zaklęcie brzmiało mniej więcej tak: „Oby chroniona była jego potylica, kark, czoło, nos, oczy, wargi, język…” Ewik: Nasze wydawnictwo nazywa się „Czerwony słoń” i to ludzi myli – przysyłają nam bajki, a my drukujemy książki o buddyzmie i o zdrowym żywieniu. Niedawno ktoś nam przysłał balladę o kaczuszce. Staszekszybkijest (o mistrzu rajdowym): Samochód był fiuuu!… (robi gest wyrzucania), ale on się tym nie przejął, na drugi dzień jeździł już takim czarnym, dużym… nie wiem, co to było… W holu: Andrzej Pilipiuk: W V wieku p.n.e. w Atenach grasuje filozof Empedokles. Andrzej Pilipiuk (opowiada o oku Ozyrysa): …zbuntowało się, uciekło i nie chciało wrócić. Andrzej Pilipiuk: Koran zabrania picia wina i piwa. Koran nic nie wspomina o wódce i spirytusie z daktyli. Gdzieś w ósmym wieku się zorientowali i dopisali. Andrzej Pilipiuk: Ulubioną rozrywką alchemików było bicie własnych monet i twierdzenie, że są wykonane z alchemicznych kruszców. Piotr Staniewski (właściciel rannego kota znalezionego na ulicy): Kot składany samemu kosztuje drożej od kota rasowego z gwarancją na dwa lata. Foka: …moje przypadki z Legolasem… tfu, z Przewodasem!… Anonimowy Dawca Cytatu: Yaoi mówimy tak! I to przez duże N! Pociąg rusza z kolejnej stacji. Cytat z sesji RPG (by Lveehal): Czarny kamień lśni w słońcu księżyca. Neratin: Ja jeszcze dwa lata temu byłem przekonany, że Duda nie istnieje. |
Czy Magda Kozak była pierwszą Polką w stanie nieważkości? Ilu mężów zabiła Lukrecja Borgia? Kto pomógł bojownikom Bundu w starciu z carską policją? I wreszcie zdjęcie jakiego tajemniczego przedmiotu pokazywał Andrzej Pilipiuk? Tego wszystkiego dowiecie się z poniższej relacji z lubelskiego konwentu StarFest.
więcej »Długie kolejki, brak podstawowych towarów, sklepowe pustki oraz ograniczone dostawy produktów. Taki obraz PRL-u pojawia się najczęściej w narracjach dotyczących tamtych czasów. Jednak obywatele Polski Ludowej jakoś sobie radzą. Co tydzień w Teleranku Pan „Zrób to sam” pokazuje, że z niczego można stworzyć coś nowego i użytecznego. W roku 1976 startuje rubryka „Praktycznej Pani”. A o tym, od czego ona się zaczęła i co w tym wszystkim zmalował Tadeusz Baranowski, dowiecie się z poniższego tekstu.
więcej »34. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi odbywał się w kompleksie sportowym zwanym Atlas Arena, w dwóch budynkach: w jednym targi i program, w drugim gry planszowe, zaś pomiędzy nimi kilkanaście żarciowozów z bardzo smacznym, aczkolwiek nieco drogim pożywieniem. Program był interesujący, a wystawców tylu, że na obejrzenie wszystkich stoisk należało poświęcić co najmniej dwie godziny.
więcej »GSB – Etap 21: Stożek - Ustroń
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 20: Węgierska Górka – Stożek
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 19: Hala Miziowa – Węgierska Górka
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 18: Markowe Szczawiny – Hala Miziowa
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 17: Hala Krupowa – Markowe Szczawiny
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 16: Skawa – Hala Krupowa
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 15: Turbacz – Skawa
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 14: Krościenko nad Dunajcem - Turbacz
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 13: Przehyba – Krościenko nad Dunajcem
— Marcin Grabiński
GSB – Etap 12: Hala Łabowska - Przehyba
— Marcin Grabiński
I gwiazdka z nieba nie pomoże, kiedy brak natchnienia
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Tajemnica beczki z solą
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Serializacja MCU
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Od Lukrecji Borgii do bitew kosmicznych
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Półelfi łotrzyk w kanale burzowym
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Zwariowane studentki znów atakują
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Transformersy w krainie kucyków?
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Płomykówki i gadzinówki
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Jedyna nadzieja w lisiczce?
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Ken odkrywa patriarchat, czyli bunt postaci drugoplanowych
— Agnieszka ‘Achika’ Szady