Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 7 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Powiedz, stary, gdzieś ty był?

Esensja.pl
Esensja.pl
Historia Mickeya Rourke’a to jedna z wielu, jakie przytrafiają się w Hollywood. Była gwiazda kina po latach aktorskiej zsyłki powraca w glorii chwały do filmowej branży, podobno mądrzejsza i pomna srogiej lekcji, jaką dało jej życie przez ostatnie piętnaście lat zawodowego piekła. Piekła, za którego wywołanie Rourke może winić tylko siebie.

Kamil Witek

Powiedz, stary, gdzieś ty był?

Historia Mickeya Rourke’a to jedna z wielu, jakie przytrafiają się w Hollywood. Była gwiazda kina po latach aktorskiej zsyłki powraca w glorii chwały do filmowej branży, podobno mądrzejsza i pomna srogiej lekcji, jaką dało jej życie przez ostatnie piętnaście lat zawodowego piekła. Piekła, za którego wywołanie Rourke może winić tylko siebie.
Jak spadać, to z wysokiego konia. Długotrwały proces, który dziś aktor nazywa „staczaniem się w ciemność”, rozpoczął się bowiem na początku lat 90., kiedy Rourke był u szczytu popularności. To wtedy oznajmił wszem wobec, że porzuca aktorstwo na rzecz profesjonalnej kariery… bokserskiej. Światek filmowy uznał to za kolejny wybryk krnąbrnego aktora, przyjmując jego oświadczenie z niedowierzaniem, ale także z pewną ulgą. Rourke należał wtedy do gwiazd ówczesnego kina – niestety, w pełnym tego słowa znaczeniu. Miał gdzieś reżyserów, notorycznie wykłócał się na planie, a scenariusze odrzucał, kiedy tylko miał na to ochotę, co tylko wzmagało niechęć jego ewentualnych pracodawców. Swój nieoczekiwany krok tłumaczył potrzebą załatwienia niedokończonych spraw (w młodości boksował amatorsko), twierdził również, że jego dalsza kariera w kinie i tak nie miałaby sensu, bo dawno stracił jakikolwiek szacunek dla zawodu aktora.
Sportowa kariera, na początku planowana jako roczny urlop od Hollywood, trwała prawie cztery lata. Co prawda w tym czasie Rourke nie przegrał żadnej ze stoczonych walk (sześć wygrał, dwie zremisował), ale nie było to dynamiczne wspinanie się ku najwyższym celom, na jakie z pewnością liczył. Poza tym był już wtedy pod czterdziestkę i jego organizm, po latach spędzonych w niezbyt przyjaznym dla zdrowia showbiznesie, znacznie gorzej znosił trudy profesjonalnej kariery i sportowego drylu niż dużo młodsza konkurencja. Liczne kontuzje przyplątywały się nader często, co w końcu zmusiło go do zawieszenia rękawic na kołku.
Powrót do aktorstwa okazał się jednak trudniejszy, niż Mickey mógł kiedykolwiek przypuszczać. Jeszcze przed jego odejściem reżyserzy narzekali na jego nieprzyjemne usposobienie i trudności, jakie lubił sprawiać na planie. Fama złego chłopca Fabryki Snów, mimo kilku lat przerwy, nadal towarzyszyła mu dość mocno, nic wiec dziwnego, że powrót do dawnych czasów, gdy rozkapryszony Rourke rozdawał karty na planie, nie leżał u szczytu marzeń nikogo w Hollywood. Okazało się również, że kilka lat poza rozrywkową branżą może być zabójstwem dla każdej, nawet udanej kariery. Tym bardziej że czteroletnia walka na ringu, jak i nieuchronne starzenie się, wywarły niekorzystny wpływ na jego wygląd. Nie był już charyzmatycznym bożyszczem kobiet i najbardziej pożądanym mężczyzną lat 80., a z rolami właśnie takich facetów Rourke kojarzył się do tej pory najlepiej. Złośliwi twierdzili nawet, że bez pociągającej i przykuwającej uwagę fizys Mickey wreszcie będzie musiał pokazać, czy ma choć odrobinę aktorskiego talentu.
Z początku brak pierwszoplanowych ofert przyjmował ze zrozumieniem, mając nadzieję, że pokazanie się kilka razy na drugim planie (m.in. w „Zaklinaczu deszczu” Coppoli) pozwoli mu szybko odbudować utraconą pozycję. Niestety, po zawodowej przerwie prócz statusu gwiazdy stracił także aktorskie wyczucie, bo filmy, na które się decydował, z reguły okazywały się niewypałami. Co gorsza, sam zaczął pisać scenariusze (pod pseudonimem „Sir” Eddie Cook), czego efektem był m.in. „Bullet” z raperem Tupakiem w roli głównej. Z braku lepszych propozycji Rourke zaczął grać w czym popadnie, rozpoczynając swój długotrwały proces rozmieniania się na drobne. Przyjmował role z pocałowaniem ręki wszędzie tam, gdzie mógł wystąpić dłużej niż kilka minut, bo chyba tylko tym i potrzebą łatwych pieniędzy można wytłumaczyć jego udział m.in. w „Ryzykantach”, gdzie stanął naprzeciw takim tuzom jak Jean Claude van Damme i Dennis Rodman, będący ówczesną gwiazdą koszykarskiej NBA…
Gdy Rourke zdał sobie sprawę, że w Hollywood nikt nie traktuje go poważnie na tyle, by powierzyć mu pierwszoplanową rolę, zwrócił się w stronę niskobudżetowych produkcji klasy B, z których większość omijała kina, trafiając od razu na rynek wideo. Zaowocowało to pasmem nieudanych filmów (kto słyszał kiedykolwiek o „Spotkaniu ze śmiercią”, „Out in Fifty”, „W ciemnych okularach” czy… „Zabójczych karaluchach”?), o których Rourke wolałby teraz jak najszybciej zapomnieć. Niewiele pomógł także powrót do roli, która kiedyś przyniosły mu sławę, bo kontynuacja erotycznego „9 i pół tygodnia” okazała się totalną klapą. Jednocześnie uparcie starał się o sobie przypominać w Hollywood, występując na dalszym planie, choć i tu nie opuszczał go pech. Nawet gdy zagrał epizod w nominowanej do Oscara „Cienkiej czerwonej linii”, to scenę z jego udziałem zdecydowano się wyciąć w trakcie montażu.
Nie wiodło mu się też na stopie prywatnej. Coraz częściej media donosiły o aresztowaniach po pijackich awanturach, w międzyczasie rozstał się z żoną, na domiar złego zaczął uzależniać się od notorycznych operacji plastycznych mających poprawić jego coraz bardziej psujący się zewnętrzny wizerunek. Niestety, tylko dzięki takim ekscesom był w stanie choć na chwilę zwrócić na siebie uwagę mediów i widzów. Poczucie bezradności prowadziło go do na skraj rozrzutności i lekkomyślności. Potrafił jednej nocy kupić kilka ekskluzywnych cadillaków, by następnie rozdać je znajomym. Stracił dom, a ogromna góra pieniędzy zarobiona na filmach zaczęła coraz szybciej topnieć.
Branża, na początku niechętna Rourke’owi, coraz częściej szemrała o potrzebie wyciągnięcia pomocnej dłoni do zsuwającego się w niebyt eksgwiazdora. Wpierw odezwał się Robert Rodriguez, sprawdzając jego aktorską kondycję w „Pewnego razu w Meksyku”. Aktor spodobał się mu na tyle, że zaryzykował i obsadził go w roli osiłkowatego Marva w kultowym „Sin City”, co okazało się strzałem w dziesiątkę i rzuciło na karierę aktora trochę jaśniejszego światła. Nie na długo, bo po filmie Rodrigueza i udziale w nieudanym „Domino” Tony’ego Scotta słuch ponownie o nim zaginął.
Kto wie, czy gdyby nie większa determinacja Quentina Tarantino, to właśnie jemu, a nie Darrenowi Aronofsky’emu Rourke dziękowałby za powrót do branży. Reżyser „Pulp Fiction” (w którym zresztą Rourke swego czasu rolę odrzucił) z myślą o nim napisał bowiem rolę kaskadera Mike’a w grindhousowym „Death Proof”. Jednak po „Sin City” uznał, że aktor na tyle zebrał się do kupy, iż poradzi sobie bez jego pomocy.
Gdy znowu wydawało się, że Rourke jest skazany na aktorską niełaskę, na jego wyboistej drodze pojawił się „Zapaśnik”. Rourke nie był pierwszym kandydatem do roli fikcyjnego wrestlera Randy’ego „The Rama” Robinsona – przed nim rolę odrzucił Nicolas Cage. Gdy Aronofsky spotkał Rourke’a, od razu postawił klika warunków, bez których nie widział możliwości ewentualnej współpracy: aktor będzie mu całkowicie posłuszny, nie będzie obrażał go przy ekipie i – co najważniejsze – zagra za darmo. Rourke był tak zdesperowany, by pracować z Aronofskym, że nie zastanawiał się długo, tym bardziej iż świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest w pozycji, która umożliwia mu dyktowanie jakichkolwiek warunków.
Poświęcenie się opłaciło. Osobista kreacja Rourke’a od zeszłorocznego festiwalu w Wenecji obsypywana jest niezliczonymi nagrodami. Wyróżnienia krytyków, Złoty Glob, brytyjska BAFTA… dobra passa skończyła się dopiero na Oscarach, gdzie musiał ustąpić pola Seanowi Pennowi. Choć i tu nie zapomniano o jego fenomenalnej roli z „Zapaśnika”, bowiem Penn w swojej mowie złożył hołd Rourke’owi, ogłaszając, że ten podniósł się ponownie.
Rourke, korzystając z pięciu minut na topie, dmucha na zimne i przyjmuje oferty na kilka najbliższych lat. Już zapowiedział się w najnowszym projekcie Sylvestra Stallone „The Expandables”, zagra również w drugiej części „Iron Mana”, a także w remake’u francuskiego filmu „13 Tzameti”. Sam aktor twierdzi, że tym razem będzie inaczej i nie da się ponownie zepchnąć na hollywoodzką bocznicę. Czas pokaże, czy tym razem będzie miał rację.
koniec
20 marca 2009

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Wehrmacht kontra SS
Sebastian Chosiński

7 V 2024

Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.

więcej »

Z filmu wyjęte: Latająca rybka
Jarosław Loretz

6 V 2024

W chińskich filmach nawet latające ryby są trochę… duże.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Rosjan – nawet zdrajców – zabijać nie można
Sebastian Chosiński

30 IV 2024

Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.

więcej »

Polecamy

Latająca rybka

Z filmu wyjęte:

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.