Głównym motywem "Siostry Betty" są złudzenia, którymi wszyscy żyjemy w kontaktach z innymi ludźmi, a jak wiadomo, dziwna prawidłowość dotycząca złudzeń jest taka, że mówią zwykle więcej o postaciach je snujących, niż o samym ich obiekcie. W filmie LaBute′a złudzeniami kierują się wszyscy. Jedynym, co odróżnia poszczególnych bohaterów, jest stopień, do którego zdają sobie z tego sprawę.
Niech żyją złudzenia
[Neil LaBute „Siostra Betty” - recenzja]
Głównym motywem "Siostry Betty" są złudzenia, którymi wszyscy żyjemy w kontaktach z innymi ludźmi, a jak wiadomo, dziwna prawidłowość dotycząca złudzeń jest taka, że mówią zwykle więcej o postaciach je snujących, niż o samym ich obiekcie. W filmie LaBute′a złudzeniami kierują się wszyscy. Jedynym, co odróżnia poszczególnych bohaterów, jest stopień, do którego zdają sobie z tego sprawę.
Neil LaBute
‹Siostra Betty›
EKSTRAKT: | 70% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 80,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Siostra Betty |
Tytuł oryginalny | Nurse Betty |
Dystrybutor | Monolith |
Data premiery | 26 grudnia 2000 |
Reżyseria | Neil LaBute |
Zdjęcia | Jean-Yves Escoffier |
Scenariusz | John C. Richards, James Flamberg |
Obsada | Renée Zellweger, Morgan Freeman, Chris Rock, Greg Kinnear, Aaron Eckhart, Tia Texada, Crispin Glover, Pruitt Taylor Vince, Allison Janney, Sung Hi Lee |
Muzyka | Rolfe Kent |
Rok produkcji | 2000 |
Kraj produkcji | Niemcy, USA |
Czas trwania | 110 min |
WWW | Polska strona Strona |
Gatunek | komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
"Siostra Betty" jest pierwszym filmem Neila LaBute, w którym widać szczerą sympatię twórcy do ekranowych bohaterów. Interesujące podejście, biorąc pod uwagę, że bohaterami filmu jest dwóch morderców i tropiona przez nich ofiara - niezbyt rozgarnięta dziewczyna z małego amerykańskiego miasteczka. Motorem akcji jest wyprawa głównej bohaterki, kelnerki o imieniu Betty (Rene Zellweger), na drugi koniec kraju w celu poznania telewizyjnego idola z ulubionego serialu. Dziewczyna znajduje się w stanie szoku, spowodowanego przypadkowo zaobserwowanym brutalnym morderstwem dokonanym na osobie jej męża; wydarzenie wywołuje u niej wstrząs, w wyniku którego Betty zupełnie traci kontakt z rzeczywistością i uważa się za jedną z postaci ulubionego serialu, a sam serial za ciąg rzeczywistych zdarzeń. Niedługo później mordercy orientują się, że przy zbrodni mieli świadka i zaczynają tropić ofiarę. Od tej chwili film, który wcześniej toczył się jak zwyczajny kryminał, zaczyna odkrywać przed widzem zupełnie nowe oblicze.
Może nie całkiem tak - we wstępnej części filmu jest jednak scena, która z czasem nabiera nowego znaczenia i zdradza główną myśl reżysera. Mowa o pierwszej scenie, w której widz jest świadkiem operacji wykonywanej w bliżej nieznanym szpitalu. Z chwili na chwilę styl prezentacji coraz bardziej zmienia się z realistycznego w ...filmowy - póki kamera w zbliżeniu śledzi tylko skupiony wzrok lekarza, wszystko wydaje się prawdziwe, ale po opuszczeniu sali operacyjnej odkrywamy, że pielęgniarki są oszałamiającymi pięknościami z fryzurami prosto od mistrzów grzebienia, a główny lekarz szalenie przystojnym, szlachetnym i doskonale wychowanym mężczyzną (każda kobieta wie, że w rzeczywistości, w przypadku płci brzydkiej, te trzy elementy nigdy nie wstępują razem). Oglądamy oczywiście fragment serialu, który okaże się wielką fascynacją bohaterki. Początkowo scena wydawała mi się tylko sprytnym, choć nieszczególnie oryginalnym zagraniem stylistycznym. Z czasem okazało się, że niosła ze sobą dużo więcej - zdradzała centralny temat filmu.
Zachwyt widza wyidealizowanym obrazem ekranowego idola jest tematem, który wielu twórców wałkowało już wcześniej, zatem w głównej części fabuły LaBute porusza się po utartej ścieżce. Na szczęście reżyser nie koncentruje się wyłącznie na postaci głównej bohaterki, ale zmusza widza do śledzenia losów szeregu innych postaci. Właśnie wśród pozostałych postaci odnalazłem najciekawsze motywy filmu. Głównym motywem "Siostry Betty" są złudzenia, którymi wszyscy żyjemy w kontaktach z innymi ludźmi, a jak wiadomo, dziwna prawidłowość dotycząca złudzeń jest taka, że mówią zwykle więcej o postaciach je snujących, niż o samym ich obiekcie. W filmie LaBute′a złudzeniami kierują się wszyscy. Jedynym, co odróżnia poszczególnych bohaterów, jest stopień, do którego zdają sobie z tego sprawę.
Oglądamy więc starszego przestępcę (Morgan Freeman), który w zachowaniu Betty dopatruje się ogromnego wyrafinowania. Betty jest dla niego symbolem wszystkich kobiet, których być może w życiu nie zdobył - postaci inteligentnych i wyrafinowanych, ale i wymagających jego męskiego ramienia i opieki. Przestępca oczywiście zakochuje się we własnym obrazie bohaterki. Oglądamy drugiego z przestępców (Chris Rock), znacznie młodszego i pozornie znacznie mocniej stąpającego po ziemi. Przez większość filmu oczywiste jest, że doskonale przejrzał Betty i nie daje się nabrać na żadne fantazje starszego towarzysza (kulisy ich relacji reżyser zdradza dopiero na końcu filmu). Z czasem jednak dowiemy się, że i on ma swoje własne złudzenia, których nie chce uśmiercać. Co zabawne, podobnie jak w przypadku Betty, o której wyraża się jak najgorzej, dotyczą one postaci telewizyjnych, w których wydaje się zakochany. Wreszcie, oglądamy postać być może najbardziej komiczną - telewizyjnego idola Betty (Greg Kinnear), który spędził na planie soap-opery tyle czasu, że kompletnie pozbawiona kontaktu z rzeczywistością Betty wydaje mu się ..."taka prawdziwa".
Po przydługiej, sennie wyreżyserowanej ekspozycji LaBute dużo zręczniej rozgrywa wszystkie te powiązania w drugiej części filmu. Robi to z satyrycznym zacięciem, choć bez niepotrzebnego mrugania do widza (w tym miejscu wielkie brawa dla Rene Zellweger za wiarygodne zagranie postaci Betty jako zupełnie szczerej dziewczyny, bez sugerujących interpretację przerysowań). Dzięki temu prezentowana historia ma wydawać się realistyczna, mimo że reżyser do jej rozegrania sprytnie wykorzystuje przetworzone motywy bajkowe (Betty to kopciuszek szukający swojego księcia). Ciekawe rozwiązanie - przez bajkowe odniesienia, strona formalna, podobnie jak warstwa fabularna filmu, również kryje rozważania na temat relacji między tym, co realne a tym, co złudne.
Cóż zatem mówi nam LaBute o złudzeniach? Przede wszystkim to, że bez względu na głośne deklaracje, wszyscy je mamy. Dla niektórych kończą się one tragicznie, dla innych są przyczyną wstydu, ośmieszenia, również rozczarowania, ale mogą też być źródłem przyjemności, jeśli tylko będziemy w stanie podchodzić do nich z koniecznym dystansem. W tym reżyser mnie zaskoczył - wbrew pozorom, stwarzanym w pierwszej części seansu, film nie wyśmiewa samego faktu kierowania się złudzeniami. Ostrze satyry "Siostry Betty" jest skierowane raczej przeciwko tym, którzy nie chcą zdać sobie sprawy, że takie złudzenia na temat świata mają. W filmie, Betty jest pozornie najbardziej wyśmianą postacią, właśnie z powodu zachwytu nad sztucznie wykreowaną rzeczywistością. A jednak paradoksalnie, przy najróżniejszych okazjach to właśnie jej złudzenia okazują się przydatne (np. w jednej ze złudnie realistycznych scen, teoretycznie zafałszowana wiedza z serialu o lekarzach pozwala bohaterce w nagłej sytuacji uratować życie pacjenta), podczas gdy złudzenia pozostałych postaci, przekonanych o swojej nieomylności, prowadzą na manowce.
LaBute sugeruje, że większość osób w filmie kieruje się złudzeniami co najmniej równie mocno, co Betty. Tym zabawniejsze zatem, że Betty jako jedyna "budzi się" w końcu do rzeczywistości i zdaje sobie sprawę z niezręczności sytuacji, w jakiej się znalazła. Właśnie w tym spostrzeżeniu widzę najciekawszy element filmu. Nie odbieram "Siostry Betty" zgodnie z wyjaśnieniem narzucanym przez część krytyków - jako satyry na brak kontaktu z rzeczywistością widzów spędzających całe dnie przed telewizorem. To interpretacja zbyt powierzchowna. LaBute nie próbuje wprawdzie udowadniać, że telewizyjny eskapizm jest najlepszym sposobem na życie, ale sugeruje, że ci, którzy się od niego odcinają najprawdopodobniej nie są lepsi, a w każdym razie nie powinni używać argumentu o oderwaniu telewidzów od rzeczywistości. Ba, być może nawet przeświadczenie o własnym silnym kontakcie z rzeczywistością jest większym błędem niż oddanie się fascynacji życiem zmyślonych bohaterów?
Po zakończeniu filmu odniosłem wrażenie, że LaBute jednocześnie zadrwił z widzów i uspokajająco poklepał ich po ramieniu. Zadrwił, ponieważ satyra "Siostry Betty" jest po części skierowana właśnie przeciwko widzowi. To przecież nam Betty wydawała się przez większość filmu "oszołomem" kompletnie pozbawionym kontaktu z rzeczywistością. Dopiero pod koniec, gdy udało jej się otrząsnąć z oszołomienia okazało się, że w tzw. "rzeczywistości" jest otoczona tłumem innych oszołomów, którym otrząsnąć się będzie znacznie trudniej. Być może widzowie powinni również zadać sobie pytanie o własne złudzenia i szczerze przyznać, że nie ma się czego wstydzić, bo wszyscy je mamy. Grunt, żeby nie udawać inaczej i nie wpaść w pułapkę przekonania o własnym, niewypaczonym obrazie rzeczywistości.
Ale LaBute jednocześnie poklepał widzów uspokajająco po plecach - warto podawać się wykreowanym złudzeniom, warto fascynować się cudzymi historiami, czyli ...warto oglądać i wierzyć. Ostatecznie to przecież dzięki własnym złudzeniom Betty odnajduje prawdziwe szczęście w realnym świecie... na planie soap-opery kręconej taśmowo dla innych świadomych wielbicieli złudzeń. Zatem kopciuszek, który wyruszył szukać swojego królewicza, wbrew wszystkim, którzy nie wierzą w bajki, rzeczywiście swojego królewicza odnalazł (i to na filmowym planie innej bajki). Dla bohaterki świat wyimaginowany stał się rzeczywistością. Dla widza, film, który, wykorzystując motywy bajkowe, zdawał się początkowo wyśmiewać bajkowe założenia, ostatecznie zmienił się w wielką pochwałę bajkowej logiki. Kto w tej sytuacji będzie się upierać, że zamiast akceptacji własnych złudzeń lepsza dla nas miałaby być jakaś bliżej niesprecyzowana rzeczywistość?