„Beowulf – pogromca ciemności” to film fantasy oparty luźno (nadzwyczaj) na starodawnym angielskim eposie „Beowulf”. Okiem laika, jest to po prostu typowy kiepski film fantasy z fatalną scenografią – pseudo-średniowiecze z elementami ekstremalnej niepraktyczności i gadżetami rodem ze steampunka.
Beowulf
[Graham Baker „Beowulf pogromca ciemności” - recenzja]
„Beowulf – pogromca ciemności” to film fantasy oparty luźno (nadzwyczaj) na starodawnym angielskim eposie „Beowulf”. Okiem laika, jest to po prostu typowy kiepski film fantasy z fatalną scenografią – pseudo-średniowiecze z elementami ekstremalnej niepraktyczności i gadżetami rodem ze steampunka.
Graham Baker
‹Beowulf pogromca ciemności›
EKSTRAKT: | 20% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Beowulf pogromca ciemności |
Tytuł oryginalny | Beowulf |
Data premiery | 1 kwietnia 1999 |
Reżyseria | Graham Baker |
Zdjęcia | Christopher Faloona |
Scenariusz | Anonymous, Mark Leahy, David Chappelle |
Obsada | Christopher Lambert, Rhona Mitra, Oliver Cotton, Götz Otto, Vincent Hammond, Charles Robinson, Brent Jefferson Lowe, Roger Sloman |
Muzyka | Jonathan David Sloate, Ben Watkins |
Rok produkcji | 1999 |
Kraj produkcji | USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 95 min |
Gatunek | akcja, fantasy, przygodowy |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Jeżeli jednak jest się osobą, która zna oryginalnego „Beowulfa” (który to utwór należy do obowiązkowego repertuaru dzieł katowanych na pierwszym roku Anglistyki UW), sprawa przedstawia się trochę inaczej. W świetle swoich nawiązań do oryginału film staje się bowiem jeszcze gorszy.
Aby uświadomić Czytelnikowi głębię przeżywanych przeze mnie podczas oglądania tego dzieła emocji, pozwolę sobie najpierw na krótkie streszczenie oryginalnego „Beowulfa”. Otóż był sobie król jednego z plemion Wikingów, Hrothgar. Rzeczony król wzniósł wspaniałą salę biesiadną, gdzie on i jego wojownicy mogli pić, jeść i radować się całymi wieczorami. Niestety, salę na żerowisko wybrał sobie Grendel, postać paskudna, spokrewniona z Kainem oraz faerie i gigantami, uosobienie zła. Ówże Grendel przychodził każdej nocy do sali biesiadnej, aby pobiesiadować sobie na biesiadnikach, a taki był potworny w swojej potworności, że nikt mu nie mógł dać rady. Aż pewnego dnia do brzegów kraju Hrothgara przybył ze swoim entourage potężny heros, Beowulf, paker straszliwy. co miał w łapie tężyznę trzydziestu chłopa. Usłyszał on bowiem o problemach Hrothgara i postanowił mu pomóc. Został mile przyjęty, po czym ułożył się z kompanami do snu – w nawiedzanej przez Grendela sali biesiadnej, oczywiście. Należy jeszcze dodać, że – ponieważ Grendel nie stosował ani zbroi, ani miecza – Beowulf postanowił uczynić tak samo i zmagać się z potworem mano a mano. Jak postanowił, tak się stało – Grendel przyszedł, zeżarł jednego ze śpiących towarzyszy Beowulfa, po czym dwóch siłaczy zaczęło zapasy. Na nieszczęście dla Grendela, Beowulf faktycznie miał w ręce te trzydzieści CM (chłopów mechanicznych), co pozwoliło mu urwać biednemu potworowi rękę razem z barkiem. Grendel uciekł skamląc i zdechł w swojej norze, a rękę zawieszono jako trofeum pod sufitem sali biesiadnej. Jednak nie był to koniec przygód Beowulfa – okazało się, że Grendel miał mamusię, osobę równie sympatyczną co on sam. Zejście synalka lekko ją poirytowało, więc tym razem ona wybrała się na wycieczkę do sali biesiad Hrothgara. Tam zatłukła kilku kolejnych Hrothgarowych, zabrała rękę synka ze sobą (zapewne na pamiątkę) i wróciła do swojego legowiska na dnie pobliskiego jeziora. Beowulf niewiele myśląc (jak zapewne uważny Czytelnik zdążył spostrzec, nasz heros nie zalicza się do myślicieli) podążył za nią. Popłynął na dno jeziora, co zajęło mu prawie dzień (no cóż, pływak był z niego naprawdę tęgi – do jednego z jego wcześniejszych wyczynów należało pływanie wpław po otwartym morzu, przez siedem dni, w kolczudze i z mieczem w ręku (sic!), podczas którego to pływania Beowulf, łącząc przyjemne z pożytecznym, zabił kilka potworów morskich) i tam spotkał się z matką. Ponieważ jego własny miecz go zawiódł, zabił ją znalezionym na miejscu magicznym mieczem wykutym przez gigantów. Następnie odciął głowę Grendelowi i wypłynął na powierzchnię.
Na tym nie kończą się przygody dobrego wojaka Beowulfa, ale dalsza część, kiedy to nasz bohater starzeje się i musi stawić czoła smokowi nie została już przedstawiona w filmie (może to i dobrze?) – pozwolę więc ją sobie pominąć.
Znając taki to interesujący tekst zabrałem się do oglądania filmu. Już tytuł: „Beowulf – the conqueror of darkness” natchnął mnie pewnymi obawami co do jakości. I faktycznie, już pierwsze ujęcia ujawniły, że słusznie się obawiałem. We wstępie widzimy bowiem zamek Hrothgara, nazwany nie wiadomo dlaczego Placówką (Outpost) oraz, co gorsza, przypominający skrzyżowanie średniowiecznego kasztelu z platformą do wydobywania ropy naftowej – zameczek bowiem pełen jest dziwnych, prawie że steampunkowych urządzeń, a na jego szczycie zamiast flagi powiewa jęzor palonego gazu (serio – przez chwilę poczułem się jak na polach naftowych Baku!). Poznajemy również niedobrego Grendela, potwora wyglądającego jak skrzyżowanie Gigerowskiego Aliena z Predatorem, u którego zamiast pola niewidzialności występuje obecny w praktycznie każdym programie graficznym efekt ’blur’. W tym momencie naszły mnie niejasne podejrzenia, czy aby efekty specjalne nie są przypadkiem dziełem siostrzeńca reżysera posługującego się Photoshopem, ale później stwierdziłem, że niesłusznie szkaluję producenta – efekty specjalne są na poziomie co najmniej trzech siostrzeńców Kaczora Donalda oraz niezłego programu graficznego.
Wreszcie spotykamy główne osoby dramatu (poza Beowulfem), czyli króla Hrothgara, ubranego w ekstremalnie niepraktyczną zbroję z hełmem projektowanym najwyraźniej przez tę samą osobę, która projektowała hełmy Szturmowców Imperium w Gwiezdnych Wojnach, będącą na dodatek pod wpływem substancji odurzających – Szturmowcy przynajmniej groźnie wyglądają. Całości obrazu dopełnia wielki, długi i niewygodny, ząbkowany blaszany miecz Hrothgara przypominający, jako żywo, cierpiący na gigantyzm nóż do ryb.
Kolejni bohaterowie filmu to Roland, nieustraszony dowódca straży pałacowej Hrothgara, jego prawa ręka i niesamowity wojownik (tak przynajmniej usiłują pokazać go nam twórcy filmu, co jednak nie bardzo im wychodzi), oraz obiekt jego uczuć, Kyra. Oczywiście, film ze Stanów nie może obejść się bez pięknej postaci kobiecej (całe szczęście, że Jackson kręci Władcę Pierścieni w Nowej Zelandii – i piękna Arwena najprawdopodobniej nie będzie dzielną wojowniczką ;)). Właśnie tę rolę pełni Kyra – córka (sic!) Hrothgara, która jest nie dość, że piękna, to jeszcze wojownicza. I nie, nie ma na imię Xena… :)
Teraz brakuje ostatniego z bohaterów głównych, siwowłosego Wiedźmina, tfu, chciałem napisać Beowulfa – czyli Christopherem Lamberta. Aby go wprowadzić autorzy posługują się postacią drugoplanową – dziewczyną, która ucieka z zamku przerażona tym, co się w środku dzieje. I w tym momencie dowiadujemy się czegoś nowego. Otóż zamek Hrothgara jest oblężony, a nawet, można powiedzieć, podlega kwarantannie. Oblegająca go armia nie chce bowiem, aby z zamku wydostało się ZłoTM, i w związku z tym zabija wszystkich, którzy z niego wyjdą. Zabicie odbywa się w dość efektowny sposób, a mianowicie za pomocą przegubowo zamontowanej nad drewnianym stołem gigantycznej brzytwy (hej, mówiłem że scenografia pełna jest nadzwyczaj niepraktycznych wynalazków, prawda?), która przecina ofiarę na pół w okolicy pasa. No i oczywiście w momencie, w którym dziewczyna już znajduje się na stole nadjeżdża samotny białowłosy jeździec, Beowulf, który chropawym głosem nakazuje zostawić dziewczynę w spokoju. Zgodnie z oczekiwaniami widza następne pięć minut to rzeź żołnierzy przeprowadzana w ramach demonstracji siły przez Beowulfa, istny chodzący arsenał wyposażony w kusze, haki do rzucania, dziwaczne sztylety oraz wielki, kretyński miecz przewieszony przez plecy. Dowódca oblegających daje się przekonać tak skutecznej perswazji i przepuszcza Beowulfa do zamku (dziewczyna nie chce wrócić, więc wyrywa się swemu, ahem, wybawcy i wbiega między żołnierzy, którzy pakują jej ćwierć stopy zimnej stali pod żebro).
Dalej jest jeszcze zdziwniej i zdziwniej. Poznajemy zbrojmistrza (’weaponmaster’), kreatora gadżetów, w które uzbrojona jest straż pałacowa (na przykład malutkich pił tarczowych na końcu długaśnej tyczki – nie ma to jak postmodernizm! :)) oraz jego nieudacznika siostrzeńca, widzimy jak rozwija się wątek miłosny między Beowulfem a Kyrą, który jest oczywiście nie w smak Rolandowi, na dodatek widzimy wizje z przeszłości króla Hrothgara, którego żona zeskoczyła z wieży zamkowej oraz towarzyszymy nawiedzającej go we śnie pięknej (w założeniu twórców, zapewne), uwodzicielskiej kobiecie. Dowiadujemy się również, że Beowulf jest jeszcze lepszym wojownikiem od Rolanda, w tajemniczy sposób wyczuwa obecność Grendela oraz że na jego przeszłości ciąży jakaś mroczna tajemnica.
Oczywiście okazuje się, że Beowulf walczy z Grendelem dlatego, że sam jest pół-demonem, że Grendel to syn Hrothgara i demonicznej kobiety nawiedzającej króla po nocach (który to succub był przyczyną samobójstwa żony Hrothgara). Na koniec Grendel masakruje mieszkańców zamku, ale Beowulf po efektownej walce wręcz a’la Mortal Kombat wyciąga zrobiony przez nieudolnego siostrzeńca zmarłego w międzyczasie weaponmastera gadżet – potężną, zębatą mechaniczną rękawicę, przy pomocy której urywa Grendelowi rękę i wiesza ją na murach zamku. I było wiele radości.
Niestety, jak to zwykle w życiu bywa, hepi end okazuje się być nieprawdziwym, do zamku przychodzi mamusia Grendela wraz ze swoim synkiem, który nadal żyje, zabija wszystkich z wyjątkiem Hrothgara, Kyry i Beowulfa po czym wyznaje im prawdę o niecnych czynach króla i zmienia się w potężną ośmiornico-kobietę. Beowulf zabija ją i Grendela, Hrothgar ginie w trakcie starcia, Beowulf i Kyra uciekają z zamku, który rozpada się w płomieniach, niczym w starym filmie z Hrabią Vladem Tepesem, a szczęśliwa dwójka bohaterów odjeżdża w kierunku zachodzącego słońca (i, w domyśle, żyją długo i szczęśliwie).
Zi end (tym razem naprawdę).
Straszne, nieprawdaż? Jednak muszę stwierdzić, że film nie jest totalnie i zupełnie fatalny. Jego dwa plusy to muzyka – Massive Attack, agresywna, szybka i nieźle dopasowana do akcji filmu oraz Wiedźmin, znaczy, Lambert.
Podsumowując: „Beowulf – pogromca ciemności” to klasyczny Dobry Zły Film, nie dorównujący wprawdzie kiczowatą fatalnością kultowemu ’Plan 9 from Outer Space’ (uwierzcie mi, w porównaniu z „Plan 9” Beowulf jest całkiem fajny), ale na swój sposób zabawny (chociaż „Evil Dead 3: The Army of Darkness” jest znacznie zabawniejszym, a ogólnie utrzymanym w podobnych klimatach dziełem). Jeżeli ktoś lubi kiczowate filmy – zachęcam, w innym przypadku należy omijać szerokim łukiem i w miarę możliwości pod wiatr.