Komedia romantyczna powstała, aby być źródłem dobrego humoru dla masowego widza. Piękni bohaterowie, którzy radzą sobie z wszelkimi przeszkodami stawianymi przez los, ładne otoczenie, odrobina wzruszeń, trochę śmiechu i obowiązkowy happy end. W “Hitchu” łatwo znaleźć to wszystko, ale także więcej niż można się spodziewać, co nie jest częstym zjawiskiem wśród komedii.
Bajka z pierwszych stron gazet
[Andy Tennant „Hitch: Najlepszy doradca przeciętnego faceta” - recenzja]
Komedia romantyczna powstała, aby być źródłem dobrego humoru dla masowego widza. Piękni bohaterowie, którzy radzą sobie z wszelkimi przeszkodami stawianymi przez los, ładne otoczenie, odrobina wzruszeń, trochę śmiechu i obowiązkowy happy end. W “Hitchu” łatwo znaleźć to wszystko, ale także więcej niż można się spodziewać, co nie jest częstym zjawiskiem wśród komedii.
Andy Tennant
‹Hitch: Najlepszy doradca przeciętnego faceta›
Film Andy’ego Tennanta obfituje w zabawne sytuacje, ale oferowany humor ma klasę i intelekt. Bohaterowie miłosnej historii zdobywają sympatię widza przede wszystkim dzięki innej drodze ich sportretowania. Konieczność bycia z wymarzoną osobą nie jest nachalnie sprowadzona do głównego problemu wyznaczającego oś fabuły. Poznajemy kilka postaci pierwszego i drugiego planu, włącznie z tytułowym bohaterem, po czym dajemy się wciągnąć w bezpretensjonalną zabawę. Oczywiście, wszystko to jest proste, a nawet naiwne, ale nie odstrasza niesmacznymi gagami lub oklepanymi, tanimi zwrotami.
O dobrym odbiorze filmu decydują w dużej mierze aktorzy. Will Smith jako słynny w Nowym Jorku Doktor Randka kreuje swoją postać z naturalnością i autentycznością. Romantyczno-humorystyczne perypetie okazują się dla niego o wiele lepszym tłem niż wizja świata, który trzeba po raz któryś z rzędu uratować. Z początku łatwo wyczuć ambiwalencję głównego bohatera, ale później autorzy szybko próbują wycofać się z takiego rysunku postaci. W końcu to komedia romantyczna, która ma bawić, a nie analizować złożoność czyjegoś charakteru. Jednak zrezygnowanie z klarownego podziału na czarne i białe dodaje filmowi świeżości i uroku. Idealizowania prawie wszystkich na ekranie nie da się uniknąć, ale łatwiej je zaakceptować, traktując podobną taktykę reżysera jako element tradycyjnej konwencji gatunku.
Partnerką Willa Smitha jest Eva Mendez, wcielająca się w nieco cyniczną dziennikarkę bloku plotek w gazecie “Standard”, Sarę Melas. Panna Melas to już klasyczna postać filmowa: goniąca za sukcesem kobieta współczesna, która tęskni za prawdziwym uczuciem, ale skrywa się pod maską twardej realistki. Jedynie poprowadzenie narracji w taki sposób, że rozwój intrygi obserwujemy z perspektywy Hitcha, a nie urodziwej dziennikarki, stanowi rodzaj innowacji. Bo niestety, Eva Mendez jest piękna i zdecydowana, a jednak brak jej czegoś, co potrafi zaangażować widza w losy jej bohaterki.
W filmie Tennanta nie tyle fabuła jest ważna, ile relacje między postaciami, dialogi i humor. Alex Hitchens doradza zakochanym mężczyznom, jak poradzić sobie na pierwszych trzech randkach, czyli - jak twierdzi - stwarza możliwości. Potem cieszy się, kiedy jego rady pomagają uszczęśliwić innych. Z boku jego nietypowy zawód może być różnie odbierany, ponieważ pomoc specjalisty od randek objawia się w oczach kobiet jako nauka serii sztuczek mających je usidlić. Widz śledzi dwa najważniejsze wątki: Albert, fajtłapowaty doradca finansowy, zakochuje się w słynnej i bogatej Allegrze Cole, a sam Hitch zaczyna sympatyzować z nieugiętą reporterką Sarą. Rozwinięcie tej historii łatwo przewidzieć. Mimo to, z przyjemnością obserwujemy kolejne zdarzenia, które komplikują bohaterom życie. Romantyczną, nieco sentymentalną atmosferę równoważy humor, będący efektem nietypowego punktu wyjścia, koncentrujący się bardziej w zabawnych kwestiach niż w żałosnym slapsticku. Tego ostatniego doświadczymy w scenach z poczciwym Albertem, ale dozowany w małych dawkach nie budzi uśmiechu politowania.
Szczerość nie należała również do atutów Alberta - nawet Hitch nie wierzy w jego wędkarskie przechwałki.
Zwrócenie uwagi widza na dwa równorzędne wątki stanowi pewne novum, w dodatku sukcesywnie zastosowane. Wprawdzie wielowątkowość pojawiała się w komediach romantycznych, choćby w brytyjskim “To właśnie miłość” Curtisa, ale w “Hitchu” spodziewamy się raczej skupienia na tytułowym bohaterze. Tymczasem, historia prostego urzędnika ma więcej warstw niż miłosne perypetie Willa Smitha. Warstwy to cieniutkie i niewiele wpływające na generalny odbiór filmu, ale które mimo wszystko wprowadzają do fabuły odrobinę wigoru. Paradoksalnie, w obrazie promującym piękno i doskonałość pojawia się kwestia krytyki chorobliwego kultu urody. Albert jest zwyczajnym, nieporadnym, szarym człowieczkiem, który ma prawo do szczęścia niezależnie od swoich wad. Szczęście to osiąga w sposób uproszczony, jednak nie odczuwa się tak sztuczności scenariusza dzięki ogólnemu nastrojowi beztroski. Twórcy starają się wprowadzić co pewien czas elementy liryczne, co do końca nie koresponduje z lekkim charakterem fabuły. Na szczęście, reszta elementów układanki filmowej doskonale się uzupełnia, prezentując rozrywkę niezłej jakości. Nawet dynamiczny soundtrack nie robi wrażenia osobnego produktu, a wtapia się w akcję. Nie przeszkadza też bezproblemowy dryf w kierunku spłaszczonego szczęśliwego zakończenia. W końcu od komedii wymagamy porządnej dawki optymizmu i czasem choć szczyptę oryginalności. Wprowadzenie odrobiny nowatorstwa do tak skostniałego gatunku to niemały wyczyn twórców “Hitcha”. Również zwrócenie się przeciw natrętnym dziennikarzom i ich krytyka (w postaci Sary Melas), mimo że Hollywood żeruje na plotkach, wyrasta na ledwo nakreślony, ale istniejący głos w dyskusji na temat prywatności gwiazd.
“Hitch” został stworzony, podobnie jak inne komedie romantyczne, aby bawić i relaksować. Trzeba przyznać, że spełnia swoje zadanie, wykorzystując talent komediowy Willa Smitha, urok Evy Mendez, ładnie sfotografowany Nowy Jork i przedstawione z przymrużeniem oka problemy sympatycznych bohaterów. Na pewno wyróżnia się na tle innych romantycznych filmów, co staje się jego główną zaletą. I jeszcze przypomina głosem specjalisty w kwestiach związków między ludźmi, Smitha: “Pierwsza zasada: nie ma żadnych zasad” .