Bohaterowie „Kenshina”Michał SzczepaniakBohaterowie „Kenshina”Postać Aoshiego to, według mnie, czysty marketing graniczący wręcz z populizmem. To postać, z którą masowo identyfikować się mają 16-letni czytelnicy mang typu „Hellsing” zahipnotyzowani mrocznością i niezrównoważoną brutalnością jego charakteru i której plakaty wieszać mają nad biurkami rozanielone młode czytelniczki, urzeczone szykowną, „niedbałą” fryzurą oraz tym roztargnionym, groźnym, kocim spojrzeniem. Jednak dla mnie, Aoshi jest typem mało wyrafinowanego mięśniaka, którego dylematy życiowe sprowadzają się do wyboru techniki cięcia mieczem. Inteligencja jego dialogów jest na porażająco niskim poziomie, z zasady ogranicza się on zresztą do wydawania pomruków i do okazjonalnego wygłaszania nadętych komentarzy co do własnych możliwości fizycznych. Jego rola w mandze sprowadza się do samego bycia i do zapełniania wyżej opisanego etatu młodego buntownika, którego trzeba odratować z odmętów zła i jakoś tam zresocjalizować. Kenshin znajduje na to zresztą dobry sposób – trzeba mu po prostu dać klapsa i posłać spać bez kolacji. W drugiej „serii” mangi, Watsuki czyni pewien eksperyment i stara się włączyć Aoshi’ego w główny nurt wydarzeń. W wyniku przetasowania postaci, którym autor stara się odświeżyć scenerię i akcję, Saito na pewien czas zostaje odsunięty na bok, również i sam Kenshin bierze krótki „urlop”. Na pierwszy plan trafiają: Yahiko, Misao oraz właśnie Aoshi, który pewnego dnia po prostu budzi się i odkrywa w sobie nieograniczone możliwości błyskotliwej dedukcji, bystrej wypowiedzi i ostrej puenty. Aoshi jako gigant intelektu jest jednak tak nieprzekonywujący, że Watsuki szybko przestaje bawić się w udawanie, że kwadraty są koliste, i już po kilku rozdziałach nasz grzywiasty milczek wraca do swej roli, czyli do wydawania wieloznacznych pomruków i do ciachania wszystkiego, w czego stronę się go popchnie. Misao Mikamachi „Kenshin” ma bogate tło historyczno-wojenne, elementem którego jest zarówno postać tytułowego bohatera, jak i wspomnianego wyżej wielkiego Saito. Jednakże twardziele i mistrzowie miecza to tylko dobry początek dla ambitnej mangi. To szkielet, który trzeba dopiero obudować treścią. Watsuki doskonale to rozumie, i dlatego właśnie w jego mangach pojawia się tak dużo postaci kobiecych, z których dwie trafiły do Galerii Dziesięciu. Watsuki podjął pewne ryzyko, decydując się na skalkulowaną „feminizację” mangi. Zrobił to po pierwsze dlatego, że po prostu lubi rysować ładne dziewczyny (”Meteor Strike”, „Gun Blaze West”). Po drugie: jego powieść nie miała być zwykłą ciachaniną, jaką jest na przykład „Ostrze Nieśmiertelnego”. Watsuki chciał, by „Kenshin” był inny, by miał bardziej uniwersalne, bardziej konstruktywne, pozytywne przesłanie. Dlatego właśnie sceneria nie mogła być przesadnie smutna czy mroczna. I dlatego właśnie – wymagała bogatego udziału postaci kobiecych. Wesoła i urocza Misao Makimachi pełni rolę takiego promyka słońca, rozjaśniającego opowieść od chwili, gdy wraz zawiązaniem głównego wątku robi się naprawdę poważna. Misao Mikamachi Ilustracja: Izabela „Izumi” Petaś Misao, ulubienica czytelników, to postać o raczej typowym dla japońskich komiksów, gier i anime wyglądzie. Schematyzm nie przeszkadza nam jednak mieć słabość do jej typowo mangowej urody. Niesforna fryzurka, stanowcze, bystre oczy, zaciśnięte nieco nerwowo usta, subtelna figura. Mówiąc prozaicznie - Watsuki decyduje się na „pewniaka” co do wyglądu tej postaci, kompensując w ten sposób ryzyko związane z bardzo nie-japońskim, ekstrawertycznym charakterem Misao. Japońscy czytelnicy mang nie mają zwyczaju bezproblemowo akceptować otwarcie asertywnych postaci żeńskich, zwłaszcza, gdy nie są one przedstawione schematycznie jako „Jankeski”, czyli wysokie, dominujące blondynki, które dopiero co przyleciały z Nowego Jorku. Watsuki, tworząc postać Misao, nakłania czytelnika do użycia wyobraźni i do wyjścia poza pewne utarte ścieżki mentalne. Z komercyjnego punktu widzenia, zmuszać czytelnika do myślenia to zabieg dla autora raczej niebezpieczny, jednak Watsuki poradził sobie z postacią Misao zaskakująco dobrze. Misao to druga próba Watsuki’ego wprowadzenia tego typu odważnej postaci kobiecej. Pierwszą była Megumi, która jednak nie zdobyła popularności - może ze względu na swój przesadnie poważny charakter i w pewnym sensie konkurencyjną rolę wobec lubianej Kaoru. Dlatego, choć utrzymuje się wśród bohaterów aż do końca, z powodu bojkotu czytelników nie trafia do Galerii Dziesięciu i szybko staje się postacią trzecioplanową. Radosna Misao tymczasem utrzymuje w Galerii mocną, ósmą pozycję. Kaoru Kamiya Kaoru Kamiya Ilustracja: Izabela „Izumi” Petaś Kaoru Kamiya to zdecydowanie najbardziej eksponowana z postaci kobiecych - jest silnie obecna od pierwszej do ostatniej strony mangi. Watsuki czyni znaczny wysiłek, by czytelnicy ją polubili. Obdarza ją urodą bogini oraz serdecznym, choć i spontanicznym charakterem, kontrastem do którego ma być wyrachowanie Megumi. Kaoru wyróżnia się też mistrzostwem w kendo oraz niemałą inteligencją. Tej ostatniej cechy Watsuki jednak zbytnio nie podkreśla, by nie burzyć pozorów schematu, w którym Kaoru dostaje rolę domowej złośnicy. Stąd jesteśmy skazani na czytanie między wierszami. Ale tu niedomówienia się kończą. Rola Kaoru jest jasna od pierwszej sekundy jej spotkania z Kenshinem – natychmiast wiadomo, że będzie jego dziewczyną, i że to na nich opierać się będzie prawie cały wątek romantyczny mangi. Udział Kaoru w rozwoju akcji, poza nielicznymi epizodami, jest jednak symboliczny i całkowicie podporządkowany roli Kenshina. Mówiąc wprost - postać Kaoru pozbawiona jest inicjatywy i ogranicza się do reagowania na posunięcia Kenshina. Watsuki gra tu bardzo zachowawczo, obsadza rolę swego rodzaju kobiecym stereotypem japońskim i trzyma Kaoru pod kloszem, nie mając odwagi na eksperymentowanie z postacią głównej postaci kobiecej. Wyjątkiem jest pewien epizod w tomie 24, gdzie Watsuki idzie na całość i robi niemałą rewolucję. Pod wpływem jednak prawdziwej burzy protestów czytelników, jeszcze w tym samym tomie ze wszystkiego się wycofuje. Nie mam dla Kaoru słów krytycznych, poza tymi określającymi jej rolę jako quasi-roślinę doniczkową, upiększającą scenerię wydarzeń i mającą dawać głównemu bohaterowi motywację do dojścia do siebie po szoku wywołanym okrucieństwami wojny domowej. Owszem, Kaoru to postać nieco nijaka i pozbawiona wyrazistych rysów charakteru, ale i jednocześnie - sympatyczna, miła dla oka, ciepła dla duszy. Podsumowując... Powyższe komentarze i uwagi są w dużej części moją osobistą refleksją, ergo, zdaję sobie sprawę z tego, że niekoniecznie trzeba się z nimi zgadzać. (Tu ukłon w stronę licznego grona fanek naszej mrukliwej paprotki - Aoshi’ego). Nadrzędnym jednak ich celem jest prezentacja złożoności, pozytywności oraz inteligencji wątku mangi, widocznej przede wszystkim właśnie w mistrzowskiej konstrukcji świata bohaterów. Bo to właśnie on sprawia, że „Kenshin” jest aż tak wciągający, i aż tak popularny w wielu krajach świata.2) 1)Shinsengumi była elitarną formacją stworzoną w ostatnich latach szogunatu w celu uśmierzenia rodzącej się rebelii i towarzyszącemu jej wzrostowi brutalnej przestępczości. Shinsengumi złożyła broń jako jeden z ostatnich oddziałów, pozostając wierną szogunowi aż do samego gorzkiego końca. W uznaniu tej postawy, nowy rząd cesarski objął weteranów amnestią i zezwolił im na zaciąganie się do wojska i policji, gdzie witani byli z wielkim szacunkiem, dochodząc z czasem do najwyższych funkcji. Shinsengumi do dziś zajmuje sporo miejsca w japońskiej świadomości narodowej. 2)Jako dowód tej tezy, ciekawostka: w 2003 r. największy berliński sklep mangowy na swych billboardach reklamowych, prezentował jako jedyną najbardziej reprezentatywną postać całego japońskiego komiksu - właśnie Kenshina. |
Każdy smok ma swój słaby punkt ukryty pod którąś z łusek. Tak było ze Smaugiem z „Hobbita”, tak było też ze smokiem z przygód Jonki, Jonka i Kleksa. A że w przypadku tego drugiego chodziło o wentyl do pompki? Na tym polegał urok komiksów Szarloty Pawel.
więcej »Większość komiksów Alejandro Jodorowsky’ego to całkowita fikcja i niczym nieskrępowana, rozbuchana fantastyka. Tym razem jednak zajmiemy się jednym z jego komiksów historycznych albo może „historycznych” – fabuła czteroczęściowej serii „Borgia” oparta jest bowiem na faktycznych postaciach i wydarzeniach, ale potraktowanych z dość dużą dezynwolturą.
więcej »W 24 zestawieniu najlepiej sprzedających się komiksów, opracowanym we współpracy z księgarnią Centrum Komiksu, czas się cofnął. Na liście znalazły się bowiem całkiem nowe przygody pewnych walecznych wojów z Mirmiłowa i ich smoka… Ale, o dziwo, nie na pierwszym miejscu.
więcej »Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński
Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński
Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński
Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński
Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński
„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński
Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński
Nowe status quo
— Marcin Knyszyński
Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński
Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński
Manewrując na z góry upatrzone pozycje
— Łukasz Bodurka
Kenshin: Nowy początek
— Michał Szczepaniak
Kenshin: Nowy początek
— Michał Szczepaniak
Europejscy gangsterzy w oczach Japończyków
— Michał Szczepaniak
Zmierzch świata samurajów
— Michał Szczepaniak
O braniu swoich spraw we własne ręce
— Michał Szczepaniak
Pojutrze: Raz jeszcze głos w debacie
— Michał Szczepaniak
Fahrenheit 9/11: Rozliczmy rozliczającego
— Michał Szczepaniak
Pojutrze: Polemika, komentarz i kontrrecenzja
— Michał Szczepaniak
O słabości silnych i tęsknocie za prostotą życia
— Michał Szczepaniak
O miłości, motywacji i szacunku
— Michał Szczepaniak