Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Komiksy

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

komiksowe

więcej »

Zapowiedzi

komiksowe

więcej »

‹Relax #10›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRelax #10
Data wydania1977
CyklRelax
Gatunekantologia, sensacja, SF
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk

Czar „Relaksu” #10: Polak – Francuz, dwa bratanki oraz korzeń księcia Kazimierza
[„Relax #10” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Dziesiąty „Relax” był zarazem pierwszym, w którym historyjki rysunkowe aż w takim stopniu zdominowały zawartość numeru. Teksty pozakomiksowe ograniczono tym razem do niezbędnego, zdaniem wydawcy, minimum. Hitem była kolejna odsłona „Kajka i Kokosza”, rozczarowaniem – brak „Bajki dla dorosłych” i ostatnia z cyklu opowieści o Polsce piastowskiej – głównie dlatego, że nie narysował jej Grzegorz Rosiński.

Sebastian Chosiński

Czar „Relaksu” #10: Polak – Francuz, dwa bratanki oraz korzeń księcia Kazimierza
[„Relax #10” - recenzja]

Dziesiąty „Relax” był zarazem pierwszym, w którym historyjki rysunkowe aż w takim stopniu zdominowały zawartość numeru. Teksty pozakomiksowe ograniczono tym razem do niezbędnego, zdaniem wydawcy, minimum. Hitem była kolejna odsłona „Kajka i Kokosza”, rozczarowaniem – brak „Bajki dla dorosłych” i ostatnia z cyklu opowieści o Polsce piastowskiej – głównie dlatego, że nie narysował jej Grzegorz Rosiński.

‹Relax #10›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRelax #10
Data wydania1977
CyklRelax
Gatunekantologia, sensacja, SF
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Rok 1977 to w historii Polski Ludowej okres dominacji w państwowych mediach tak zwanej „propagandy sukcesu”. Gazety, telewizja i radio przekonywały obywateli o rosnącej potędze gospodarczej kraju (według oficjalnych danych statystycznych w czasach panowania towarzysza Edwarda Gierka staliśmy się dziesiątą gospodarką świata), nie informowały natomiast wcale o stopniowo spadającym PKB i rosnącej inflacji. Obraz dodatkowo zaciemniał fakt, że nawet w obliczu nadchodzących wielkimi krokami kłopotów ekonomicznych, czego sygnałem mogły być chociażby wprowadzone już w 1975 roku limity w dostawie energii elektrycznej do przemysłu, nie wstrzymano prac przy wielkich inwestycjach, typu Huta Katowice czy Elektrownia Bełchatów. Efekt był więc taki, że większość społeczeństwa żyła w błogiej nieświadomości, zadowalając się relatywnie marnymi płacami, ewentualnie dając się „przekupić” skierowaniami na wczasy w Bułgarii (w Złotych Piaskach, Słonecznym Brzegu) i Węgrzech (nad Balatonem) bądź talonami na „malucha” (czytaj: Fiata 126p). Skutecznym balsamem na cierpienia były również sukcesy odnoszone przez polskich sportowców – nie tylko piłkarzy nożnych, ale również siatkarzy, kolarzy (w kolejnych edycjach Wyścigu Pokoju) i lekkoatletów. O prawomyślność najmłodszych dbały natomiast odpowiednie organizacje, aktywnie działające na terenie szkół, w tym przede wszystkim poddany w tamtym czasie silnej indoktrynacji politycznej Związek Harcerstwa Polskiego. W marcu 1977 roku sprofanowano nawet hymn harcerski, czyli starą przedwojenną – i to jeszcze sprzed pierwszej wojny światowej – pieśń Ignacego Kozielewskiego „Wszystko, co nasze, Polsce oddamy”, dopisując doń zwrotkę o socjalistycznej ojczyźnie. Od tej pory nawet zuchów zmuszano do śpiewania następujących słów (autorstwa Jerzego Majki): „Socjalistycznej biało-czerwonej / Myśli i czyny i uczuć żar / Nauką, pracą dzisiaj tworzymy / Ojczyzny jutro swój życia wkład. / Wydłuż krok, siły łącz, serca rytm. / Do celu zawsze dąż / Z partią nasz młodych trud / W przyszłość marsz, harcerzy polskich ród”. I czy w takiej sytuacji można się dziwić, że nawet twórcy „Relaksu”, chcąc nie chcąc, musieli od czasu do czasu przyłączać się do tego pochwalnego chóru apologetów PRL-u?
Dziesiąty numer pisma – z września 1977 roku – zaskakiwał. Przede wszystkim faktem, że ograniczono w nim do minimum teksty pozakomiksowe. Co oczywiście było powodem do wielkiej radości tych, którzy od „Relaksu” oczekiwali głównie lektury opowieści rysunkowych. Podobać mogła się również okładka. Na niebieskim tle, pod granatowym logo pisma (swoją drogą, ciekawy dobór kolorystyki), widniał kadr autorstwa Jerzego Wróblewskiego wyjęty z komiksu „Ludziom trzeba wierzyć”. Dynamiczna scena ucieczki głównego bohatera z niemieckiego aresztu rozpalała wyobraźnię zwłaszcza młodych chłopców. I to nie wcale z racji strzelaniny na drugim planie, ale z powodu pięknej blondynki – zwróćcie uwagę na ten dekolt! – która ratowała życie polskiemu śmiałkowi. Wzrok przykuwał także, umieszczony na pasku pod spodem, Kokosz w towarzystwie rozpaczającego Milusia – po raz pierwszy w „Relaksie” przedstawionego w kolorze zielonym. Ciekawostką, z perspektywy czasu, okazała się również rubryka z listami od czytelników, w której przeczytać możemy taki oto fragment: „Nie ukrywam, że dobrze rysuję. Dlatego chciałbym narysować komiks dla waszego wydawnictwa. Chciałbym w przyszłości zostać rysownikiem komiksów”. Pod tym słowami podpisał się nastoletni wówczas Marek Wdziękoński z Elbląga, który po latach spełnił swoje marzenie, chociaż wielkiej kariery nie dane mu było zrobić. Wnikliwsi obserwatorzy polskiej sceny komiksowej mogą pamiętać go z „Bardzo heroicznej fantasy” do scenariusza Jerzego Szyłaka („Fantastyka. Komiks”, 1990) bądź z drobiazgów publikowanych w „AQQ” (numer 9, 1995) i „Science Fiction” („Sąd polowy”, 2001). Być może byłby on dzisiaj postacią dużo bardziej znaną, gdyby nie zawirowania z wydaniem „Alicji”. Scenariusz tej historii napisał Szyłak na początku lat 90. ubiegłego wieku, a Wdziękoński zabrał się za jego ilustrowanie na zamówienie „Fantastyki”. Jak wieść gminna niesie, redakcja odrzuciła jednak pracę z powodu zbyt dużej ilości scen zawierających przemoc i perwersyjny seks. Ilustrator wycofał się wówczas z projektu, który po latach został doprowadzony do szczęśliwego finału przez Mateusza Skutnika (2006). Kilka przykładowych plansz „Alicji” Wdziękońskiego pojawiło się natomiast przed szesnastoma laty na łamach „AQQ”. Czy jest czego żałować? Proszę samemu odpowiedzieć sobie na to pytanie.
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
Część komiksową dziesiątego „Relaksu” otwiera sześciostronicowa opowieść zatytułowana „Ludziom trzeba wierzyć”, napisana przez autora o nazwisku Chlebowski (najprawdopodobniej chodzi tutaj o Cezarego Chlebowskiego, historyka i pisarza, w czasie wojny żołnierza Armii Krajowej), którą zilustrował – czołowy, obok Grzegorza Rosińskiego, rysownik magazynu – Jerzy Wróblewski („Tajemnica głębin”, „Prorok Daniel”, „Wolność mieszka w górach”, „508, alarm!”). Choć to kolejna historyjka wojenna, w porównaniu z tymi, które pojawiały się we wcześniejszych albumach, zaskakuje głównie tym, że nie zawiera żadnych elementów propagandowych. Zapewne w dużej mierze z tego powodu, że jej akcję umieszczono nie w Polsce, ale we francuskim alpejskim kurorcie Chamonix, który sławę w całym świecie zyskał jeszcze w okresie międzywojennym dzięki organizacji Zimowych Igrzysk Olimpijskich (1924) oraz Mistrzostw Świata w Narciarstwie Klasycznym (1937). Po pokonaniu Francuzów przez Niemców w 1940 roku ten region kraju dostał się, z racji bliskości granicy, pod administrację faszystowskich Włoch. Później jednak, gdy po inwazji aliantów na Afrykę Północną (vide Operacja Torch) Hitler nakazał zlikwidowanie samodzielności państwa Vichy, Mussolini przejął również na kilka miesięcy – od listopada 1942 do września 1943 roku – kontrolę nad całą południowo-wschodnią częścią Francji. Niebawem jednak italski dyktator został odsunięty od władzy przez dotychczas lojalną wobec niego Wielką Radę Faszystowską, w efekcie czego włoska strefa okupacyjna przestała de facto istnieć, a na tereny te wkroczył Wehrmacht i zaczęło panoszyć się Gestapo. Akcja „Ludziom trzeba wierzyć” rozgrywa się właśnie po tym wydarzeniu. Mimo dramatycznej sytuacji w Italii, okolice Chamonix wydają się spokojne. Do tego stopnia, że Niemcy wysyłają do miejscowych ośrodków wypoczynkowych żołnierzy rannych w krwawych bojach na froncie wschodnim. Wśród nich są także siłą wcieleni do armii hitlerowskiej Polacy z Górnego Śląska i Pomorza Zachodniego. Kontakt z nimi utrzymuje Józef, Polak rodem z Zakopanego, zajmujący się głównie z przemytem towarów do i ze Szwajcarii.
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
Pewnego dnia, za pośrednictwem długowłosej blondpiękności Brigitte, Józef nawiązuje łączność z działającym w górach oddziałem partyzanckim kapitana Michela. Składa francuskim bojownikom propozycję: oni nie będą przeszkadzać Polakom z Wehrmachtu w przedostaniu się do neutralnej Szwajcarii, w zamian za co ci przed ucieczką pomogą im wyciągnąć z niemieckich magazynów pokaźną ilość broni i amunicji. Oferta jest tak atrakcyjna, że niektórzy z partyzantów mają poważne wątpliwości, czy nie kryje się za nią faszystowska prowokacja. Postanawiają jednak zaryzykować i – jak się okazuje – ryzyko to przynosi pożądany efekt. Ich wdzięczność jest zaś tak wielka, że kiedy niebawem Józef wpada w łapy hitlerowców, Résistance postanawia przyjść mu z odsieczą. Scenariusz Chlebowskiego, choć przedstawia całą historię w tempie ekspresowym, a więc nieco po łebkach, broni się zarówno od strony merytorycznej, jak i dramaturgicznej. Trudno również cokolwiek zarzucić realistycznym kadrom Wróblewskiego (może poza tym, że w komiksie pojawia się kolejny klon kapitana Żbika), który w ilustrowaniu podobnych opowieści nie miał – oprócz Rosińskiego – sobie równych… Po dwumiesięcznej przerwie w numerze dziesiątym powrócił na łamy „Relaksu” komiks opowiadający o najdawniejszych dziejach państwa polskiego. I choć scenarzysta pozostał ten sam (Leszek Moczulski), zmienił się rysownik – Rosińskiego (zajętego pracą nad innymi seriami) zastąpił Marek Szyszko. Niestety, ponieważ jego nienaturalnie ostra (by nie rzec: toporna) kreska przy jednoczesnym odpuszczeniu sobie szczegółów drugiego planu niezbyt pasuje do niezwykle barwnej epoki średniowiecza. Niskiej ocenie przysłużył się też scenarzysta „Na surowym korzeniu” – co za idiotyczny tytuł! – który nie potrafił z okresu panowania księcia Kazimierza Odnowiciela wyłuskać żadnego atrakcyjnego epizodu. Opowieść o rycerzu Czciborze, który wraca do rodzinnych Wojsławic, aby odbudować zniszczoną chatę – co ma być symbolem odbudowy całej Polski – mogłaby równie dobrze zostać przedstawiona w jednostronicowym shorcie, a nie rozdęta do sześciu plansz. Efekt jest taki, że z komiksu wieje straszliwą nudą. I tym samym przestaje dziwić fakt, że po tej nowelce cała seria umarła śmiercią naturalną.
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
Miesiąc przerwy nastąpił również między publikacją drugiej i trzeciej części „Kajka i Kokosza” (w wersji albumowej komiks ten ukazał się parę lat później pod tytułem „Zamach na Milusia”). Z dużym prawdopodobieństwem można chyba stwierdzić, że zwłoka ta była efektem tego, iż Janusz Christa oddawał do druku opowieść, którą tworzył na bieżąco. W każdym razie trzecia jej odsłona okazała się być najlepszą ze wszystkich dotychczasowych. Gdy okazuje się, że mimo swego smoczego pochodzenia, Miluś – wreszcie występujący w swoich naturalnych, zielonych barwach – nie stanowi większego zagrożenia dla otoczenia, staje się on ulubieńcem Mirmiłowa. Do tego stopnia, że niektórzy mieszkańcy grodu składają nawet Kajkowi i Kokoszowi oferty kupna zwierzaka. Ci oczywiście nie chcą o tym słyszeć; więcej nawet – sami zaczynają zabiegać o jego względy, rozpieszczając go jak, nie przymierzając, niemowlaka. Ale tylko do czasu. Po pełnej przygód nocy nawet tak dzielni wojowie mają bowiem wszystkiego dosyć. Znakomity scenariusz, pełen gagów i intrygujących socjologicznych spostrzeżeń na temat funkcjonowania lokalnej społeczności wprost bawi do łez. Za takie właśnie historyjki czytelnicy pokochali Christę!… I choć w dziesiątym „Relaksie” teksty niekomiksowe zostały ograniczone do minimum, nie oznacza to, że w ogóle ich nie było. Tandem Henryk Wielecki (tekst) i Ryszard Morawski (grafika) w cyklu „Barwa i broń żołnierza polskiego” dokończył rozpoczętą przed miesiącem prezentację „Huzarów Księstwa Warszawskiego”, natomiast w rubryce przedstawiającej osiągnięcia filatelistyczne krajów demokracji ludowej tym razem pochwalono Pocztę Polską, która w latach 1962-1972 wypuściła serię okazjonalnych znaczków poświęconych postaciom doktora Janusza Korczaka (a właściwie Henryka Goldszmita) i bohatera jego najsłynniejszej powieści – Króla Maciusia. Z publikacji Krajowej Agencji Wydawniczej tym razem zareklamowano serię przewodników turystycznych pogrupowanych w trzy cykle: po miastach i regionach Polski, po krajach socjalistycznych oraz innych krajach i miastach świata (czytaj: przede wszystkim państwach Europy Zachodniej).
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
Ciągów dalszych doczekały się drukowane już od czterech miesięcy dwie dłuższe opowieści: węgierska „Akcja Labirynt” (duetu Tibor C. Horváth i Erno Zorád) oraz rodzima „Najdłuższa podróż” (tercetu Ryszard Siwanowicz, Andrzej Sawicki i Grzegorz Rosiński). W komiksie Madziarów akcja nareszcie nabrała tempa. Kirył Karcow, któremu udało się dostać w łaski doktora Absta, myślącego, że jest on niemieckim naukowcem Hansem Reinheitem, z każdym dniem poznaje coraz więcej sekretów tajnej bazy nazistów. Zyskuje również nieoczekiwanego sojusznika w postaci walczącej z depresją doktor Marthy Rischer, której załamanie psychiczne ma, jak się okazuje, bardzo konkretne podłoże. To dzięki niej Karcow/Reinheit dowiaduje się, do czego baza ta służy w rzeczywistości oraz kto naprawdę stoi za prowadzonymi w niej badaniami. Od strony graficznej Zorád tradycyjnie niczym nie zaskakuje, poza jednym przeuroczym kadrem na stronie dwudziestej magazynu. Przedstawiona na nim postać Adolfa Hitlera (w czasie rozmowy z admirałem Wilhelmem Canarisem) dosłownie rozbraja.
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
Owszem, jest karykaturalnie przerysowana, ale nie da się zaprzeczyć faktowi, że grafikowi doskonale udało się oddać psychozę dyktatora, przejawiającą się w jego bezgranicznej wierze, iż o rychłym losie wojny zdecyduje nazistowska Wunderwaffe… Dla odmiany niewiele dzieje się za to w piątym odcinku „Najdłuższej podróży”. Andrzej i Bob dokonują kolejnego rekonesansu w poszukiwaniu tyranozaura, a kiedy udaje im się go odnaleźć, pierwszy z nich wysiada z grawilotu, by filmować gada z ziemi, drugi natomiast robi to samo z powietrza. Zaaferowany bojem toczonym przez zwierzę, Polak daje się zaskoczyć innemu jurajskiemu potworowi – tym sposobem poznajemy pana triceratopsa – a jego walka o życie ma dość zaskakujący i wiele obiecujący czytelnikowi finał. Widać, iż Rosiński rozsmakował się w rysowaniu dinozaurów. Kto zatem wie, czy ze smutkiem nie przyjął faktu, że seria powoli, acz nieuchronnie, zbliżała się już do końca…
koniec
20 sierpnia 2011

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Holmes w tunelu czasoprzestrzennym
Maciej Jasiński

26 IV 2024

„Sherlock Holmes Society” to popkulturowy miszmasz, w którym mieliśmy w jednej historii zombie, Kubę Rozpruwacza, pana Hyde’a i wiele różnych innych motywów. Czwarty album serii domykał większość wątków, dlatego ostatnie dwa albumy to jakby nowe otwarcie. A skoro tak, to autorzy postanowili przebić to, co już było. Nic więc dziwnego, że piąta część rozpoczyna się od wybuchu bomby atomowej w samym centrum Birmingham.

więcej »

Zagubiony w samym sobie
Andrzej Goryl

25 IV 2024

„Czarny Młot” to seria, która miała bardzo intrygujący początek, ciekawie się rozwijała, ale jej zakończenie było co najmniej rozczarowujące. Po drodze ukazało się też kilka komiksów pobocznych, które w większości nie prezentowały zbyt wysokiego poziomu. Podobnie sprawa się ma z najnowszą publikacją z tego uniwersum – albumem „Pułkownik Weird. Zagubiony w kosmosie”.

więcej »

Dyskretny urok showbiznesu
Paweł Ciołkiewicz

24 IV 2024

Nestor Burma to prywatny detektyw, który ma skłonność, naturalną chyba u prywatnych detektywów, do wpadania w tarapaty. Po „Mgle na moście Tolbiac”, „Ulicy Dworcowej 120” oraz „Awanturze na Nation” dostajemy kolejny album z jego przygodami. „Chciałeś mnie widzieć martwą?” to opowieść o intrydze rozgrywającej się w świecie musicali.

więcej »

Polecamy

Jedenaście lat Sodomy

Niekoniecznie jasno pisane:

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.