Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Komiksy

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

komiksowe (wybrane)

więcej »

Zapowiedzi

komiksowe

więcej »

‹Relax #31›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRelax #31
Data wydania1981
CyklRelax
Gatunekantologia
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk

Czar „Relaksu” #31: Najgłupsza blondynka świata i prawdziwie kosmiczny odlot
[„Relax #31” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Najgorsze przewidywania stały się faktem w 1981 roku. Po pięciu latach – co prawda, nieregularnej – publikacji Krajowa Agencja Wydawnicza postanowiła na dobre rozstać się z jednym ze swoich najpopularniejszych tytułów – Magazynem Opowieści Komiksowych „Relax”. Nie odbyło się uroczyste pożegnanie, pismo umarło po cichu, o czym czytelnicy dowiedzieli się z „nekrologu” na drugiej stronie ostatniego numeru. Sława „Relaksu” jednak nie przeminęła…

Sebastian Chosiński

Czar „Relaksu” #31: Najgłupsza blondynka świata i prawdziwie kosmiczny odlot
[„Relax #31” - recenzja]

Najgorsze przewidywania stały się faktem w 1981 roku. Po pięciu latach – co prawda, nieregularnej – publikacji Krajowa Agencja Wydawnicza postanowiła na dobre rozstać się z jednym ze swoich najpopularniejszych tytułów – Magazynem Opowieści Komiksowych „Relax”. Nie odbyło się uroczyste pożegnanie, pismo umarło po cichu, o czym czytelnicy dowiedzieli się z „nekrologu” na drugiej stronie ostatniego numeru. Sława „Relaksu” jednak nie przeminęła…

‹Relax #31›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRelax #31
Data wydania1981
CyklRelax
Gatunekantologia
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Gdy spojrzymy na okładkę trzydziestego pierwszego wydania „Relaksu”, nie zobaczymy niczego, co mogłoby sugerować, że mamy w ręku ostatni numer pisma. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak w przypadku siedmiu wcześniejszych edycji – to samo tło (jasnoniebieskie), to samo logo (tym razem jednolicie pomarańczowe), ta sama głowa mirmiłowskiego woja Kajka (przybita do litery „a”), wreszcie – ten sam układ kadrów. Prawdę mówiąc, zaskakiwać mogła jedynie brzydota rysunku („pożyczonego” z węgierskiej „Lany w kosmosie”), który wybrano jako główny, a więc z definicji mający przyciągnąć uwagę czytelników. Na pasku po lewej stronie umieszczono natomiast – tradycyjnie w czerni i bieli – rysuneczki zapowiadające trzy inne historyjki: „Centralny Okręg Przemysłowy” (z żołnierzem Armii Ludowej walącym pięścią w pysk hitlerowskiego żołdaka, choć w całej okazałości mogliśmy zobaczyć to dopiero we właściwym komiksie), „Kurs na Półwysep Jork” (z gotującym się do bohaterskiej akcji marynarzem Rochem) oraz „Przerwaną rozmowę” (z jaśniejącym bielą Ryszardem Kaliszem… tfu! inspektorem Topsem, wypełniającym trzy czwarte obrazka). Strona druga też wyglądała całkiem normalnie – na górze pojawił się tekst poświęcony Centrum Zdrowia Dziecka, a pod spodem kącik filatelistyczny Stanisława Kolińskiego (który tym razem sięgnął po znaczki czechosłowackie przedstawiające tarcze strzelnicze). Dopiero na samym dole, na żółtym pasku (jak nie przymierzając w TVN24), pojawiła się jednozdaniowa, lakoniczna, hiobowa informacja: „Przekazujemy Czytelnikom ostatni zeszyt z serii Relax”. I ani słowa więcej. Żadnego wyjaśnienia, przeprosin, nawet podziękowań dla tych, którzy niekiedy musieli dokonywać cudów, aby zaopatrzyć się w kolejny numer czasopisma. Ważne jednak, że redakcja magazynu zachowała się fair wobec swoich wielbicieli, doprowadzając do końca wszystkie rozpoczęte serie (choć co do jednej opowieści można mieć małe wątpliwości…).
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
Trzeciej części „Centralnego Okręgu Przemysłowego” scenarzysta komiksu, pan Walawski, nadał tytuł „Walka o Stalową Wolę”. Opowieść rozpoczyna się latem 1944 roku, kiedy to pod naporem wojsk radzieckich Niemcy muszą opuścić tereny Polski; rozstając się z regionem COP-u, hitlerowcy postanawiają jednak zniszczyć najważniejsze zakłady, w tym również hutę stalowowolską. Na szczęście dowiadują się o tym stacjonujący w najbliższej okolicy partyzanci z Armii Ludowej, którzy postanawiają pokrzyżować wrogowi niecne plany. Po naradzie z inżynierem Nawrotem i robotnikiem Walendziakiem alowcy przeprowadzają brawurową akcję, dzięki której udaje im się wystrychnąć na dudka odpowiedzialnego za bezpieczeństwo zakładu esesmana Repkego, znanego niegdyś jako inżynier Grodzicki. Następnie akcja przeskakuje o kilka miesięcy do przodu. Nawrot zostaje wezwany przez komendanta wojskowego Stalowej Woli; ten informuje inżyniera, że w kilku miastach na Ziemiach Odzyskanych (zapewne gdzieś na Dolnym Śląsku) natrafiono na maszyny wywiezione z huty. Teraz należy przywieźć je z powrotem, aby zakład mógł jak najszybciej przystąpić do produkcji. Nie jest to jednak wcale takie proste, albowiem wysłani w teren pracownicy huty natrafiają na niedobitki oddziałów SS; na szczęście z pomocą przychodzą im a to żołnierze Ludowego Wojska Polskiego, a to znów sympatyczni krasnoarmiejcy. A z takimi sojusznikami to nawet Księżyc dałoby się ukraść, o koniach nie wspominając. Dużą siłę oddziaływania – propagandową oczywiście – ma ostatni kadr komiksu, na którym widzimy przemawiającego na wiecu do gromadnie zebranych robotników Nawrota. Mówi on: „Przed wojną odlewaliśmy armaty. W czasie wojny Niemcy produkowali broń przeciwko nam. Dzisiaj zniszczona Polska potrzebuje stali. Ruszamy z pokojową produkcją”.
W pewnym sensie inżynier miał rację. Kiedy komiks powstawał, czyli na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku, w Stalowej Woli produkowano jeszcze przede wszystkim maszyny budowlane (na licencjach amerykańskich, niemieckich i angielskich), ale po wprowadzeniu stanu wojennego, gdy na PRL nałożono sankcje gospodarcze, powrócono do wytwarzania sprzętu wojskowego (transporterów opancerzonych, uzbrojenia dla artylerii). Tym samym historia zatoczyła wielkie koło. Opowieść Walawskiego (scenariusz) i Jerzego Wróblewskiego (rysunki) czyta się z zainteresowaniem, choć z perspektywy czasu musi ona razić paskudnym wydźwiękiem propagandowym. W pierwszym odcinku, rozgrywającym się jeszcze w Polsce sanacyjnej, polski arystokrata (hrabia), będący na usługach Niemców, stara się zapobiec budowie COP-u; w drugim przedwojenny oficer kontrwywiadu, co prawda aresztuje hitlerowskiego szpiega, ale z drugiej strony – ostrzy sobie zęby przede wszystkim na komunistów i próbuje zrobić z Nawrota donosiciela; dopiero w ostatniej części, już po nastaniu władzy ludowej, zaczyna się okres powszechnej szczęśliwości. I szkoda tylko, że nie dowiedzieliśmy się, jakie były dalsze losy Repkego vel Grodzickiego – zginął z rąk czerwonoarmistów czy też udało mu się uciec? Niby drobiazg, ale taka informacja ładnie domknęłaby konstrukcję opowieści.
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
W ostatnim (ósmym) odcinku „Kursu na Półwysep Jork” Janusza Christy, po bardzo długim czasie oczekiwania na plan pierwszy wysuwa się wreszcie, zgodnie z tytułem, „Bohater Roch”, do tej pory znajdujący się w cieniu przeżywającego rozliczne i dramatyczne przygody Gucka. Jest to możliwe dzięki temu, że akcja zostaje przeniesiona na pokład „Wodołaza”, który wciąż jeszcze znajduje się w rękach bandy przemytników opium. Roch zaś postanawia na własną rękę rozprawić się z oprychami, co oczywiście prowadzi do masy zabawnych perypetii. Dość powiedzieć, że jego niekonwencjonalne i nie do końca przemyślane metody walki z przeciwnikiem wprowadzają niemało zamieszania na drobnicowcu. W finale jednak wszystko wraca do normy, to znaczy zło (czytaj: bandyci) zostaje ukarane, a dobro (czyli Roch) nagrodzone. Co więcej, wypłynąwszy z australijskiego portu Cairns, na otwartym morzu „Wodołaz” natrafia na dryfującą, zniszczoną łódź, którą płyną mu na spotkanie… Gucek i doktor Anna. Cóż, albo Christa nie miał pomysłu na atrakcyjniejsze zakończenie, albo zabrakło dlań miejsca na łamach ostatniego numeru „Relaksu”; w każdym razie to, co zaoferowano czytelnikom, sprawia wrażenie naszkicowanego na kolanie mocno przesadzonego happy endu. Podobnie można narzekać na finał historyjki dla najmłodszych, czyli „Domicela wzywa pomocy” Jerzego Ławickiego (scenariusz) i pana Orlińskiego (rysunki). W dwustronicowym odcinku zatytułowanym „Stop! Czerwone światło!” słoń Pankracy i żyrafa Klementyna stają się uczestnikami poważnego karambolu wywołanego przez bezmyślnego krokodyla, który na czerwonym świetle wtargnął na przejście dla pieszych. Ale nie w tym rzecz! Problem polega na tym, że historyjce ewidentnie brak rozsądnej puenty. Przede wszystkim nie dowiadujemy się ani kim była tytułowa Domicela, ani z jakiego powodu tak bardzo potrzebowała wsparcia przyjaciół. A to duże niedopatrzenie. Dzieci mogły poczuć się oszukane. Czyżby redakcja była zmuszona skrócić tę sympatyczną historyjkę, aby zrobić miejsce dla pozostałych komiksów? Bo w to, że tak doświadczony scenarzysta filmów animowanych, jakim był Jerzy Ławicki, popełnił tak kardynalny błąd fabularny – zaprawdę trudno uwierzyć.
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
„Kto zwycięży?” – taki dramatyczny tytuł otrzymała z kolei ostatnia część „Niezwykłych wakacji” Andrzeja Sawickiego i Zdzisława Wójcickiego. Paskudny Ryki Ohyda odkrywa podstęp Maćka i Jacka i informuje występnych siedmiu samurajów, że nie ma żadnej Godzilli, a wioskę opanowali bezbronny starzec (inżynier Bazyli Malinek), dwójka dzieci (wspomniani już chłopcy) oraz jeden niewydarzony samuraj (Miki Misiura). A to przecież żadni przeciwnicy dla tak wytrawnych wojowników jak oni. Niestety dla nich, Ryki przeoczył jednak Iciego, a ten szczegół robi naprawdę dużą różnicę. Trudno się więc dziwić, że już po fakcie straszliwie obici samurajowie mszczą się na Ohydzie za to, że wprowadził ich – nieważne, świadomie czy też nie – w błąd. Zhańbiony Ryki nie ma teraz wyjścia i musi popełnić seppuku. Na szczęście w odpowiednim momencie do akcji wkraczają Miki i Bazyli; ten ostatni notabene odgrywa także rolę mediatora pomiędzy zwaśnionymi panami Misiury i Ohydy – Owakim Paskudą i Naginabo Saką – dzięki czemu sprawia, że dostojni Japończycy poznają zasady sumo… I tu docieramy do drobnego zgrzytu, ponieważ ten rodzaj zapasów znany był w Kraju Kwitnącej Wiśni już w VII wieku, jest więc mało prawdopodobne, aby żyjący siedemset lat później bogaci panowie zostali zapoznani z nimi dopiero przez inżyniera Malinka. Jednak to drobiazg, cała opowieść na pewno pozostawia po sobie dobre wrażenie i tylko żałować można, że nie doczekała się obrazkowej kontynuacji (bo literackiej akurat tak).
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
Po „Niezwykłych wakacjach” nadeszła pora na historyjkę kryminalną, choć wciąż utrzymaną w konwencji humorystycznej – „Przerwaną rozmowę” Edwarda Lutczyna (rysunki) i niejakiego Zakasza (scenariusz), która była drugą – i niestety jednocześnie ostatnią – odsłoną przygód „inspektora Topsa” (stróża prawa o aparycji posła Ryszarda Kalisza). Tym razem dzielny inspektor służy w cichej górskiej miejscowości, do której trafił, aby zastąpić chorego kolegę. Nudny dyżur zostaje przerwany alarmującym telefonem – dzwoni bogaty biznesmen Henry Woll, który każdego roku wraz z żoną (biuściastą blondynką) spędza w uzdrowisku zimowy urlop; próbuje on właśnie poinformować Topsa o grożącym niebezpieczeństwie, gdy pada słyszalny w słuchawce strzał. Policjant natychmiast udaje się na miejsce zbrodni i w ekspresowym tempie rozwiązuje zagadkę. Owszem, można się zżymać, że – nawet jak na historyjkę opowiedzianą z dużym przymrużeniem oka – jest w niej zbyt dużo oczywistości, ale skoro taką właśnie parodystyczną konwencję przyjęli autorzy, nie należy chyba mieć im tego za złe. W każdym razie opowieści o Topsie mają swój urok i żałować można, że skończyło się zaledwie na dwóch.
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
Na absolutny koniec „Relaksu” zafundowano czytelnikom domknięcie historii o „Lanie w kosmosie”. Wielbiciele science fiction mogli czuć się usatysfakcjonowani zwłaszcza rozmiarami tego odcinka, który rozrósł się aż do dziesięciu plansz. Zwiawszy strażnikom szalonego Wallingtorna, Bragan dolatuje do granic rezerwatu, gdzie atakuje go potężny dinozauropodobny gad. W ostatniej jednak chwili z odsieczą nadciąga sam władca asteroidy… W tym samym czasie Premmer i Esprit (z niewielką pomocą robota Monusa) starają się wymknąć z pułapki, jaką zastawiają na nich ludzie niepohamowanego w swym gniewie i chęci podboju kosmosu Wallingtorna.
kliknij aby powiększyć
kliknij aby powiększyć
Co im się zresztą udaje. A nawet więcej – docierają do centrum dowodzenia, gdzie w końcu znajdują odpowiedzi na wszystkie nurtujące ich pytania. Pisząc swą powieść (oczywiście jeśli założymy, że komiks jest w miarę wierną adaptacją książki), Peter Kuczka, twórca literackiego pierwowzoru „Lany…”, musiał być pod dużym wpływem koncepcji fabularnych Philipa K. Dicka. Dickowski jest bowiem pomysł kreacji świata wyimaginowanego, w który rzuceni zostają astronauci z „Erebusa”. Tyle że rozwiązanie na pewno nie dorównuje talentowi autora „Ubika” czy „Bożej inwazji”; także dlatego, że scenarzysta komiksu Tibor Cs. Horvath (zapewne w ślad za Kuczką) wieńczy dzieło optymistycznym przesłaniem, co u Amerykanina jest praktycznie niespotykane. W ostatnim kadrze widzimy, jak ziemski statek odrywa się od powierzchni asteroidy i odlatuje w przestrzeń kosmiczną. To samo spotkało też, niestety, magazyn „Relax”.
koniec
14 stycznia 2012

Komentarze

14 I 2012   12:44:29

Czy wiadomo, kiedy dokładnie zapadła decyzja o zamknięciu "Relaxu"? Bo takie domknięcie wszystkich komiksów to chyba musiało być robione z wyprzedzeniem, dwóch a nawet trzech numerów.

13 II 2012   09:38:27

i dobrze! ile można czyatć o magazynie sprzed kilkudziesieciu lat!

13 II 2012   09:57:44

Rozszerzyłbym słuszną tezę mojego przedpiścy. Ile w ogóle można czytać? Przecież to boli! Albo myśleć. Skandal.

13 II 2012   10:05:48

Garm +10

09 IX 2014   11:59:45

Bardzo dziękuję za opracowanie dotyczące całej serii "Relaxu", pomimo wspomnianych wad czasopismo wciągało czytelnika:)

07 I 2020   15:54:30

Bardzo fajny cykl artykułów a magazynie Relax. Z przyjemnością czytałem.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Conan + Belit = wielka miłość
Maciej Jasiński

15 V 2024

Piękna Belit – królowa Czarnego Wybrzeża – pojawiła się już pod koniec piątego tomu tej serii. Krótki epizod z jej udziałem był całkiem ciekawy, ale niestety kiepsko narysowany. Jednak zapowiedź kolejnego albumu dawała nadzieję, że kolejne kilkaset stron przyniesie wiele znacznie lepszych komiksów, których autorzy będą w stanie wykorzystać potencjał postaci Belit.

więcej »

Wielki (nie)zły chaos
Dagmara Trembicka-Brzozowska

14 V 2024

Po ciepłym przyjęciu przez czytelników „Wielkiego złego lisa”, nie dziwi kolejny tytuł autora, Benjamina Rennera, na księgarnianych półkach. I to nie byle jaki, bo świąteczny, w teorii dla dzieciaków, zabawny, lekki, ale i przewrotnie pełen groteskowej przemocy - jak kreskówki o Tomie i Jerrym.

więcej »

Wiosna, wiosna wkoło, zabłysły kły
Marcin Knyszyński

13 V 2024

Prawie dwa lata czekaliśmy na kolejny tom „Zamku zwierzęcego” Delepa i Dorisona. Na szczęście jest to komiks, na który warto czekać i którego lektura spełnia wszystkie oczekiwania z nawiązką. Skończyła się już koszmarna i wyczerpująca zima. Czy wraz z nadchodzącą wiosną sytuacja zniewolonych zwierzaków ulegnie poprawie?

więcej »

Polecamy

Jedenaście lat Sodomy

Niekoniecznie jasno pisane:

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.