WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Miasto upadłych aniołów |
Tytuł oryginalny | City of Fallen Angels |
Data wydania | 18 maja 2011 |
Autor | Cassandra Clare |
Przekład | Anna Reszka |
Wydawca | MAG |
Cykl | Dary Anioła |
ISBN | 978-83-7480-211-6 |
Format | 488s. 135×202mm |
Cena | 39,— |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Miasto upadłych aniołówCassandra Clare
Cassandra ClareMiasto upadłych aniołów– Stwórcą, ojcem, rodzicielem... jest milion określeń na to, co zrobił – z roztargnieniem odparła Isabelle. – I może jego krew uczyniła cię wampirem, ale również Chodzącym za Dnia. – Spojrzała mu w oczy ponad stołem. „Jace uczynił cię Chodzącym za Dnia”. Nie powiedziała tego na głos; tylko ich garstka znała całą prawdę, kim jest Jace i kim z tego powodu stał się Simon. – Nie musisz robić tego, co on każe. – Oczywiście, że nie muszę – odparł Simon ściszonym głosem. – Ale jeśli odmówię, myślisz, że Raphael się z tym pogodzi? Nie. Przyjdzie po mnie. – Zerknął na niewolników. Mieli takie miny, jakby się z nim zgadzali, a może tylko tak mu się zdawało. – Znajdą mnie wszędzie. Kiedy będę poza domem, w szkole, u Clary... – I co? Clary sobie nie poradzi? – Isabelle uniosła ręce z rezygnacją. – Dobrze. Przynajmniej, pozwól, że pójdę z tobą. – Wykluczone – wtrącił się pan Archer. – To nie jest sprawa Nocnych Łowców, tylko Nocnych Dzieci. – Ja nie... – Prawo pozwala nam załatwiać nasze sprawy bez obcych ingerencji – oświadczył sztywno pan Walker. – Wśród swoich. Simon zmierzył ich wzrokiem. – Dajcie nam chwilę, proszę. Chcę porozmawiać z Isabelle. Zapadła cisza. Wokół nich toczyło się dalej restauracyjne życie. Po ostatnim seansie w pobliskim kinie zaczął się wieczorny ruch. Kelnerki biegały z parującymi talerzami, na zapleczu kucharze przekazywali sobie zamówienia, pary śmiały się i rozmawiały przy sąsiednich stolikach. Nikt na nich nie patrzył ani nie zauważył, że dzieje się coś dziwnego. Simon był przyzwyczajony do czarów, ale w obecności Isabelle czasami nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest uwięziony za niewidzialną szklaną ścianą, odcięty od reszty ludzkości i jej codziennych spraw. – Dobrze – zgodził się pan Walker, robiąc krok do tyłu. – Ale mój pan nie lubi czekać. Obaj mężczyźni wycofali się pod drzwi. Najwyraźniej nie przeszkadzały im zimne podmuchy powietrza, kiedy ktoś wchodził do restauracji albo z niej wychodził. Stali nieruchomo jak posągi. Simon odwrócił się do Isabelle. – Wszystko będzie dobrze, nic mi nie zrobią – zapewnił. – Raphael wie o... – Niezręcznym gestem wskazał na swoje czoło. – O tym. Isabelle sięgnęła przez stół i odgarnęła mu włosy. Jej dotyk był nie tyle czuły, ile kliniczny. Zmarszczyła brwi. Simon czasami sam patrzył na Znak, w lustrze, i dobrze wiedział, jak on wygląda. Jakby ktoś wziął cienki pędzelek i narysował prosty wzór tuż nad oczami. Jego kształt czasami się zmieniał jak układ chmur pędzonych wiatrem, ale zawsze był wyraźny, czarny i trochę groźny, niczym ostrzeżenie skreślone w obcym języku. – To naprawdę... działa? – zapytała szeptem Isabelle. – Raphael tak uważa – odparł Simon. – A ja nie mam powodu sądzić, że nie działa. – Chwycił ją za nadgarstek i odsunął jej rękę od swojej twarzy. – Wszystko będzie dobrze, Isabelle. Dziewczyna westchnęła. – Moje wyszkolenie i doświadczenie mówią mi, że to nie jest dobry pomysł. Simon ścisnął jej palce. – Daj spokój. Sama jesteś ciekawa, czego chce Raphael, nie? Isabelle poklepała go po dłoni i odchyliła się na oparcie krzesła. – Opowiesz mi wszystko, kiedy wrócisz. Do mnie zadzwoń najpierw. – Dobrze. – Simon wstał, zapiął kurtkę. – Wyświadczysz mi przysługę? A właściwie dwie przysługi. Isabelle spojrzała na niego z ostrożnym rozbawieniem. – Jakie? – Clary mówiła, że będzie dzisiaj cały wieczór trenować w Instytucie. Gdybyś się na nią natknęła, nie mów jej, dokąd poszedłem. Będzie się martwić bez powodu. Isabelle przewróciła oczami. – Dobrze, dobrze. A druga przysługa? Simon nachylił się i pocałował ją w policzek. – Spróbuj barszczu, zanim wyjdziesz. Jest fantastyczny. *** Pan Walker i pan Archer nie byli zbyt rozmownymi towarzyszami. W milczeniu szli ulicami Lower East Side, sunąc swoim dziwnym chodem kilka kroków przed Simonem. Zrobiło się późno, ale chodniki były pełne ludzi, którzy śpieszyli do domów, wracając z późnej zmiany albo z kolacji na mieście, z opuszczonymi głowami, z kołnierzami podniesionymi dla ochrony przed silnym, zimnym wiatrem. Na St. Mark’s Place były rozstawione stoliki do gry w karty. Leżały na nich najróżniejsze towary, od tanich skarpet po ołówkowe szkice Nowego Jorku i dymiące kadzidełka. Liście chrzęściły pod butami jak suche kości. Powietrze pachniało spalinami wymieszanymi z drzewem sandałowym, a spod tych wszystkich woni przebijał zapach ludzkich istot: skóry i krwi. Simonowi ścisnął się żołądek. Przechowywał w swoim pokoju zapas buteleczek z krwią – w głębi szafy ukrył przed matką małą lodówkę – żeby nigdy nie być głodnym. Krew zwierzęca była obrzydliwa. Myślał, że się do niej przyzwyczai, a nawet zacznie jej pragnąć, lecz, choć zabijała głód, nigdy nie polubił jej tak, jak kiedyś czekoladę, wegetariańskie burritos czy lody kawowe. Pozostawała zwykłą strawą. Jednakże głód był o wiele gorszy. Głodny, Simon wyczuwał zapachy, których wcale nie miał ochoty wąchać: sól na skórze, słodką woń krwi bijącą z porów obcych ludzi. Od tych aromatów robił się jeszcze bardziej głodny, wynaturzony i zły. Przygarbił się, wcisnął pięści w kieszenie kurtki i próbował oddychać przez usta. Skręcili w prawo w Trzecią Aleję i zatrzymali się przed restauracją, nad którą widniała tablica: „Kawiarnia Klasztorna. Ogród czynny przez cały rok”. – Co tutaj robimy? – zapytał Simon, łypiąc na szyld. – To miejsce spotkania, które wybrał nasz pan – odparł pan Walker uprzejmym tonem. – Hm. – Simon był zaskoczony. – No wiecie, sądziłem, że bardziej w stylu Raphaela jest spotkanie na szczycie niepoświęconej katedry albo w krypcie pełnej starych kości. Nie wygląda mi na bywalca modnych lokali. Obaj niewolnicy wbili w niego wzrok. – Jakiś problem, Chodzący za Dnia? – zapytał w końcu pan Archer. Simon poczuł się jak skarcony uczniak. – Nie. Żaden problem. Wnętrze restauracji było ciemne, wzdłuż jednej ściany biegł marmurowy kontuar. Nie podszedł do nich nikt z personelu, kiedy szli przez salę do drzwi znajdujących się w głębi pomieszczenia. Wiele nowojorskich restauracji ma ogródki, ale niewiele jest otwartych o tej porze roku. Ten mieścił się na dziedzińcu między kilkoma budynkami. Ściany ozdobiono muralami typu trompe l’oeil, przedstawiającymi włoskie ogrody pełne kwiatów. Drzewa o złotych i rdzawych jesiennych liściach były obwieszone girlandami białych lampek, promienniki porozmieszczane między stołami rozsiewały czerwonawą poświatę. Pośrodku dziedzińca ciurkała melodyjnie mała fontanna. Tylko jeden stolik, pod ścianą, był zajęty. Nie przez Raphaela. Siedziała przy nim smukła kobieta w kapeluszu z szerokim rondem. Kiedy uniosła rękę i pomachała mu, zdziwiony Simon odwrócił się do swoich towarzyszy, ale Walker i Archer już sunęli przez dziedziniec. Zatrzymali się kilka kroków od nieznajomej. Zdeprymowany Simon podążył za nimi. Walker ukłonił się głęboko i powiedział: – Pani. Kobieta się uśmiechnęła. – Walker. Archer. Dobrze się spisaliście. Dziękuję, że przyprowadziliście Simona. – Chwileczkę! – Simon przeniósł wzrok z kobiety na dwóch niewolników i z powrotem. – Pani nie jest Raphaelem. – O mój Boże, nie! – Gdy kobieta zdjęła kapelusz, na jej ramiona opadła masa srebrzystoblond włosów, lśniących w blasku bożonarodzeniowych lampek. W gładkiej, białej, owalnej i bardzo pięknej twarzy dominowały ogromne jasnozielone oczy. Nieznajoma miała na sobie czarną jedwabną bluzkę, ołówkową spódnicę, czarny szal owinięty wokół szyi i długie czarne rękawiczki. Trudno było określić jej wiek... albo przynajmniej, ile miałaby lat, gdyby nie zmieniła się w wampira. – Jestem Camille Belcourt. Miło mi cię poznać. Wyciągnęła dłoń. – Powiedziano mi, że mam się tutaj spotkać z Raphaelem Santiago – oświadczył Simon, nie ujmując jej ręki. – Pracuje pani dla niego? Camille Belcourt zaśmiała się niczym szemrząca fontanna. – Oczywiście, że nie! Choć kiedyś on pracował dla mnie. I wtedy Simon sobie przypomniał. „Myślałem, że przywódcą wampirów jest ktoś inny”, powiedział kiedyś do Raphaela, w Idrisie, zdawało się, że wieki temu. „Camille jeszcze do nas nie wróciła”, odparł Raphael. „Ja dowodzę w jej zastępstwie”. – Jest pani szefem klanu wampirów z Manhattanu – stwierdził Simon i zwrócił się do niewolników: – Oszukaliście mnie. Mówiliście, że mam się spotkać z Raphaelem. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Co za dużo, to niezdrowo
— Magdalena Kubasiewicz
Esensja czyta: Wrzesień 2013
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Alicja Kuciel, Paweł Micnas, Beatrycze Nowicka
Intryga i miłosny wielokąt
— Magdalena Kubasiewicz
Co za dużo, to niezdrowo
— Magdalena Kubasiewicz
Esensja czyta: Wrzesień 2013
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Alicja Kuciel, Paweł Micnas, Beatrycze Nowicka
Clary i Jace w czasach królowej Wiktorii
— Magdalena Kubasiewicz
Bojowe nastolatki, czyli bez wampirów ani rusz
— Miłosz Cybowski
Telenowela z wampirami w tle
— Miłosz Cybowski
Esensja czyta: Styczeń 2010
— Anna Kańtoch, Paweł Laudański, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski
Cierpienia młodego łowcy demonów (i czytelnika też)
— Anna Kańtoch