W drugiej części przeglądu kanonu fantasy sprawdzamy czy warto wracać do „Wieży Czat” Elizabeth A. Lynn i „Bramy Ivrel” C.J. Cherryh.
Kanon ze smoczej jaskini: Tam i nazad po krainie a na koniec zły lord ginie
W drugiej części przeglądu kanonu fantasy sprawdzamy czy warto wracać do „Wieży Czat” Elizabeth A. Lynn i „Bramy Ivrel” C.J. Cherryh.
Zapraszam do lektury kolejnej porcji opinii na temat książek z kanonu fantasy Andrzeja Sapkowskiego. Na wszelki wypadek ostrzegam, że wyjawiam szczegóły zakończeń obydwu powieści (nie, żeby były one trudne do przewidzenia).
Elizabeth A. Lynn
‹Wieża Czat›
Lesbojki i książę wygnaniec
Tak oto literówka podsunęła mi pomysł na podtytuł, a wszystko za sprawą pary wojowniczych kobiet, o czym za chwilę. Do czasu lektury „Wieży Czat” sądziłam, że moda na nagradzanie pisanych przez autorki powieści, w których pojawiają się wątki związane z mniejszościami seksualnymi to moda ostatnich lat. A jednak nie – pierwszy tom „Kronik Tornoru” został nagrodzony World Fantasy Award w 1980 roku.
W powieści tej jednymi z głównych bohaterek są kobiety, które uciekły z rodzinnych stron, by nauczyć się walczyć, wspólnie wędrować, decydować o swoim losie i zostać kochankami. Poza nimi do grona protagonistów zalicza się także książę, pozbawiony swojego dziedzictwa przez najeźdźców z Południa oraz były dowódca pałacowej straży o konserwatywnych poglądach. Jak w „
Zapomnianych bestiach z Eldu” (też zresztą nagrodzonych wyżej wspomnianą nagrodą, tylko kilka lat wcześniej) irytowała mnie odmalowana tam konserwatywna wizja miejsca kobiety, tak w „Wieży Czat” dla odmiany drażniły wątki feministyczne. Włożona w usta bohaterki (w ramach nauczania eks-strażnika) krytyka tradycyjnego postrzegania roli kobiety jest nachalna. Do tego dochodzą opisy niegodziwych mężczyzn, dopuszczających się gwałtów, czy scena, w której wojowniczka kładzie na łopatki człowieka, kwestionującego jej prawo do dowodzenia. Nic tylko rączki zacierać z uciechy… Wisienką na torcie są zaś powtykane w dość losowych miejscach opisy budzących się w bohaterach żądz i uczuć. Szczególnie kuriozalny wydał mi się wtręt o tym, jak były strażnik podnieca się na widok półnagiego młodzieńca. Choć – jak śmiem przypuszczać – być może w tomach kolejnych ów tradycjonalista odkryje swoje odmienne preferencje, co zmusi go do rewizji poglądów. Krótko – pewne idee powinny wypływać z dzieła a nie być czytelnikowi wciskane. To nie publicystyka. I chociaż
Jacqueline Carey bywa nazywana królową kiczu, jak do tej pory nie natknęłam się na autorkę rozrywkowej fantasy, która w kwestii seksualności, czy wątków silnych kobiet, choćby dobiła do jej poziomu.
Fabuła „Wieży Czat” jest prościutka – książę sierota ucieka z podbitych ziem, by pod koniec pomścić swego ojca i odbić rodzinną twierdzę. W tak zwanym międzyczasie młodzieniec przemierza krainę tam i z powrotem, a także przez czas pewien pomieszkuje w niewielkiej społeczności – choć odmalowanej w pozytywach – mnie przypominającej sektę. Przewodzi im charyzmatyczny mężczyzna, nauczający o równowadze świata. Członkowie grupy wspólnie pracują, jeśli coś zarobią poza komuną, oddają przywódcy, poza tym uczą się walki oraz tańca.
Styl Lynn jest poprawny; czyta się to szybko i jest to główna zaleta. Światu przedstawionemu brakuje wyrazistości – owszem, bohaterowie jadą przez jakieś góry i równiny, mijają wioski i pagórki, jednak nie ma w tym nic zasługującego na pamięć. A przepraszam, wizja sali jadalnej na zamku z okienkiem do wydawania posiłków i odbierania brudnych naczyń nieodmiennie kojarzyła mi się ze szkolną stołówką. W kwestii fabuły – dziwi to, że zdobywca darował życie dziedzicowi pokonanego rodu, a zakończenie brzmi jak jeden wielki unik – nagle wychodzi na to, że zdolny dowódca daje się łatwo pokonać, przy tym nie rozpoznaje twarzy człowieka, którego widział miesiąc temu, zaś twierdze, przez wieki służące do odpierania wrogich najazdów nie stawiają skutecznego oporu.
Jednym z nielicznych pozytywów jest to, iż autorka starała się nadać pewną niejednoznaczność moralną zarówno antagoniście, jak i ludziom odbijającym swoje ziemie z rąk najeźdźców. Niezły był także pomysł, by syn pokonanego władcy został przymuszony do pełnienia funkcji błazna. Tyle że taka koncepcja aż się prosi o pogłębienie, zastanowienie się nad przeżyciami bohatera. Tymczasem czytelnik poznaje księcia jedynie z zewnątrz, przez co potencjał tej postaci nie zostaje wykorzystany.
Nie wiem, jak wyglądała sytuacja w czasie premiery, jednak po latach, „Wieża Czat” jawi się jako ledwie poprawna powieść fantasy, która wyparowuje z pamięci wkrótce po przeczytaniu, nie zachęcając do lektury tomów kolejnych.
C.J. Cherryh
‹Brama Ivrel›
Ona była piękna a on wierny jak pies
Ostatni akapit mogłabym równie dobrze odnieść do „Bramy Ivrel” C.J. Cherryh, pierwszego tomu cyklu „Morgaine”.
W posłowiu Andre Norton chwali koleżankę po fachu za opis zwyczajów przedstawianych ludów oraz niezwykle żywotnych bohaterów. Nie uświadczyłam ani jednego, ani drugiego. W porównaniu z pracą koncepcyjną dzisiejszych autorów cykli, wzmianki Cherryh na temat honorowego postępowania, kodeksu illina, uważania przedstawicieli pewnej rasy za nieczystych, opisy kłaniania się oraz – uwaga – pomysł, by przynależność do klanu determinowała cechy osobowości, wyglądają ubogo, a miejscami śmiesznie.
Tu również mamy krainę, przemierzaną w tę i we w tę przez parę głównych bohaterów, którzy przeważnie przed kimś uciekają. Aż dziw bierze, że koniom i ludziom (dodać należy, że ci ostatni przeważnie są ranni, wyczerpani, często męczy ich też gorączka) starcza sił – zwłaszcza, że podróż swoją odbywają podczas zimy.
Najbardziej kuriozalne zaś jest postępowanie postaci. Główny bohater, niejaki Vanye, przypadkiem spotyka kobietę z legend, którą obarcza się winą za doprowadzenie do śmierci kilku tysięcy jego rodaków. Okoliczności sprawiają, że wstępuje do niej na służbę i od tego czasu wiernie za nią podąża. Mimo tego, iż nieraz oznajmia mu ona, że gdy trzeba poświęci go bez wahania, nie chce wyjawić szczegółów swojej misji (w sumie nie wiadomo czemu), co i rusz powtarza też, że z pewnością wkrótce oboje zginą, młodzieniec nie waha się stanąć przeciwko swoim krewnym i rodakom, odrzuca możliwości ułożenia sobie życia a każdy objaw życzliwości ze strony kobiety traktuje z niemal nabożną czcią. Rozumiem, że kobieta jest zjawiskowo piękna, ale wedle lokalnych wierzeń religijnych jest czymś w rodzaju półdemona. Zapomniałabym dodać, że tajemnicza pani, choć przeskoczyła w czasie o sto lat, teraz nie chce stracić ani jednego dnia. Niestety, autorka nie pofatygowała się, by wyjaśnić czytelnikowi, dlaczego pośpiech robi różnicę. Jedynym jaśniejszym puntem jest ciekawa scena rozmowy Vanyego z przyrodnim bratem, który zdradza jakieś (choć niespecjalnie rozwinięte) predyspozycje do bycia ciekawą postacią.
Czy ktokolwiek miał wątpliwości, że dzielni bohaterowie samowtór pokonają złego czarnoksiężnika (choć tak naprawdę jest on mężczyzną władającym zaawansowaną techniką, bo wszystko dzieje się na planecie, gdzie starsza rasa pozostawiła część ze swych wynalazków; swoją drogą zamieszczony w prologu opis zgubnych skutków manipulacji czasem sprawia, że czytelnik nieledwie pragnie skowytać z rozpaczy i zażenowania)? Nic to, że ów poprzednio bez większego problemu niszczył całe armie. A jak to uczynią? Ano przyjadą i tak jakoś samo wyjdzie. Cieszmy się. Ale raczej nie z lektury.
W porównaniu z opartym na zbliżonym pomyśle, powstałym dekadę wcześniej „
Świecie Rocannona” Le Guin, „Brama Ivrel” wypada po prostu biednie.
PS. Okładka „Wieży czat” jest jedną z najpaskudniejszych, jakie w życiu widziałam. Na sam widok pragnie się schować tę książkę za szafę.
„Włożona w usta bohaterki (w ramach nauczania eks-strażnika) krytyka tradycyjnego postrzegania roli kobiety jest nachalna. Do tego dochodzą opisy niegodziwych mężczyzn, dopuszczających się gwałtów, czy scena, w której wojowniczka kładzie na łopatki człowieka, kwestionującego jej prawo do dowodzenia.”
Mogło być gorzej:
„W opowieściach fantasy feministycznej kobiety wyłamują się z conanowsko-gorowskiego schematu. Same potrafią walnąć nachała mieczem lub zaklęciem, a jeśli nawet ktoś je zgwałci, to biada mu. Zapłaci za to drogo, najpóźniej w piątym tomie sagi. Niektóre autorki doszły tu już do pewnej przesady. Bohaterki cyklu "Vows and Honor" Mercedes Lackey, wojowniczkę Tarmę i czarodziejkę Kethry gwałci się na okrągło, często-gęsto zbiorowo, a one się otrząsają i mszczą. Parę stron o niczym i da capo. Kilka dalszych stron i mamy Tarmę i Kethry siedzące przy ognisku i opowiadające o dawnych gwałtach. Banalny opis przyrody i mamy trzecią, całkiem przypadkową zgwałconą kobietę i Tarmę z Kethry, mszczące się przez solidarność. Jezus Maria.”