Ursula K. Le Guin
‹Czarnoksiężnik z Archipelagu›
MC: Ale czy to nie była główna nauka, jaką wszyscy czarnoksiężnicy mieli wynieść z Roke? Że pomimo całej wiedzy i zdolności, którą posiedli, sednem ich mocy jest właśnie konieczność oceny, kiedy skorzystać z magii, a kiedy zwyczajne pytanie w zupełności wystarczy? W tym przypadku los Geda nie wydaje mi się być odmienny od losu setek jego poprzedników i następców, choć, co prawda, to właśnie on jest postacią centralną.
BN: Celna uwaga. To też poniekąd lekcja pokory, umiejętności poznania własnych ograniczeń i przyznania się do nich przed samym sobą, ale też przed innymi. Przy okazji tematu magów i nauk dodam, że lubiłam też przyjaciela Krogulca, prostodusznego Wykę (Vetch). Ale „Czarnoksiężnik…” to nie tylko historia Geda, jego nauk, wędrówek i dorastania. Na uwagę zasługuje zwłaszcza to, jak Le Guin opisuje pewne wydarzenia, by później wspomnieć, jak zachowały się one w pamięci ludzi. Które wątki się zgadzają, które zostały przeinaczone, bądź nie wiedziano o nich i wypełniono własną treścią. Dzięki temu pierwszy tom Ziemimomorza jest też opowieścią o narodzinach legendy. Podobny zabieg zastosowała też potem Brzezińska w „Wodach głębokich jak niebo” – postąpiła też kilka kroków dalej, bo w jej opowiadaniach nierzadko wydarzenia i postaci ulegają całkowitej przemianie.
MK: Też miałam podobne skojarzenie. Przede wszystkim z „Wodami głębokimi jak niebo”, choć też z „Sagą o zbóju Twardokęsku” (wskazówki o przekształceniu historii Thornveiin, że podobnie przeinaczone zostaną losy Zarzyczki i Wężymorda). To z jednej strony bardzo smutne, że prawda nie zostanie zapamiętana, z drugiej – bardzo prawdziwe.
BN: Mogę się tylko zgodzić. Ursula K. Le Guin w sposób nienachalny pokazuje, jak historia zostaje zapamiętana i jak ulega przekształceniom w miarę upływu czasu. Z drugiej zaś strony narrator powieści zdaje się mówić „opowiem wam, jak to było naprawdę”, co zwiększa zaciekawienie czytelnika. Mnie osobiście ten zabieg bardzo się podobał (w późniejszych latach został też wielokrotnie wykorzystany, zresztą nie sądzę, by to Le Guin go wymyśliła). A skoro już jesteśmy przy przekształceniach pierwotnej „prawdy”, w naszej rzeczywistości dodano do „Czarnoksiężnika” dodatkową warstwę. Dotyczy ona między innymi wyglądu bohaterów. W powieści zostało wspomniane, że mają oni ciemną skórę. Wyobrażałam ich sobie z wyglądu podobnych do Indian. Tymczasem na plakacie ekranizacji serialowej z aktorami zobaczyłam białego Geda i Ogiona murzyna. Przyznam, że zirytowało mnie to, nie obejrzałam jej zresztą, uznawszy, że skoro w tak podstawowej sprawie są rozbieżności, to szkoda myśleć, co będzie dalej. Sama autorka wspominała, że ona specjalnie pisała o ludziach „kolorowych”, a na okładkach lądowali biali. Akurat w Polsce tak nie było – w wydaniu Prószyńskiego, Piotr Łukaszewski narysował Krogulca mniej więcej tak, jak go sobie wyobrażałam.
MK: Wyobrażałam sobie po prostu, że są mocno opaleni, porównanie do Indian nie przyszłoby mi do głowy, ale pewnie dlatego, że wciąż byłam na etapie czytania „Tomków”. Nie potrafiłabym połączyć Geda i spółki z Ziemiomorza z wizerunkiem Indian, jaki prezentował „Tomek na wojennej ścieżce”. Smagłą karnację traktowałam jako efekt warunków naturalnych Archipelagu… Teraz jednak faktycznie bardzo pasuje mi wizerunek Geda z okładki Łukaszewskiego. Wydaje mi się, że Krogulec mógłby właśnie tak wyglądać. Serialowy Ged za to ani trochę nie odpowiadał moim wyobrażeniom (te jasne loki!).
BN: Doprecyzuję jeszcze, że Indianie tylko z aparycji, nie ze stereotypowego wyobrażenia na temat ich stylu życia. A propos… Uśmiałam się, gdy w wywiadzie dla „Fantasy & Science Fiction” Le Guin została zapytana… dlaczego Ged nie ma brody, skoro ta postać podpada pod archetyp mędrca. Pisarka (doprawdy, bardzo wiele bym dała, by zobaczyć jej minę, kiedy owo pytanie usłyszała) odparła, że wśród Indian, których miała okazję spotykać (jej ojciec antropolog zajmował się ginącymi kulturami) było wielu mądrych ludzi, a wszyscy oni nie mieli zarostu na twarzy. W każdym razie ja nigdy Gedowi brody nie przyprawiałam.
MC: To prawda, było wspomniane nawet na początku „Czarnoksiężnika”, że Gont został najechany przez bladoskórych barbarzyńców ze wschodu. Przyznaję jednak, że nigdy nie wyobrażałem sobie bohaterów jakoś szczególnie dokładnie, gotów na zmiany, które autorka może zechcieć wprowadzić w ich wizerunku (przykład z Sapkowskiego: w „Krwi elfów” Geralt w oczach Triss wyglądał na podstarzałego faceta, jednak mimo wszystko przez kolejne tomy był w stanie dokonywać czynów godnych niejednego młodzieniaszka). Trochę niepokoiło mnie jednak to, że w przeciwieństwie do wielu innych powieści fantasy, Le Guin nie starała się przedstawić jakiegoś wyraźnego podziału Archipelagu ani tym bardziej odwoływać się do znanych z naszej rzeczywistości kultur czy cywilizacji. Tak jakby faktycznie wszyscy ci ludzie (może z pominięciem bladoskórych barbarzyńców) faktycznie wywodzili się od jednego mitycznego bohatera. Serialu zaś nie oglądałem, bo nie lubię zanadto sposobu, w jaki ekranizacje narzucają mojej wyobraźni wizerunek bohaterów (czy ktoś jest jeszcze w stanie pomyśleć o hobbitach i innych herosach „Władcy” w sposób inny niż Jacksonowski? Tu odpowiem na własne pytanie i powiem, że wielkie brawa należą się ilustratorom gry karcianej „Władca pierścieni” wydawanej przez Fantasy Flight Games, w której te kluczowe postaci nie mają w sobie prawie w ogóle piętna ekranizacji).
BN: Jeśli o mnie chodzi, to że Le Guin nie skopiowała rzeczywistych kultur uważam za zaletę. Archipelag postrzegałam jako zamieszkany przez dwie rasy – miedzianoskórych mieszkańców większości wysp i białych z północnego wschodu. Mieszkańcy Wysp Kargadzkich różnią się od ludu zamieszkującego pozostałą część wysp istotnie, nie tylko wyglądem, ale też religią i strukturą społeczną, o czym możemy się przekonać w „Grobowcach Atuanu” i „Innym wietrze”. Co do ekranizacji – też obawiam się ich oglądać, by sobie nie zniszczyć własnego obrazu. Ilustracje w karciance faktycznie w większości przypadków są śliczne, najbardziej lubię te autorstwa Magali Villeneuve. Hmm, ciekawe, czy dałoby się zrobić grę o „Ziemiomorzu”, choć chyba za mało tu jednak dramatyzmu – musiałaby się bowiem skupiać na wędrówkach po Archipelagu no i powiedzmy, kolekcjonowaniu Prawdziwych Imion…
MK: Czy naprawdę nie ma żadnych podziałów na archipelagu? Świat, z którego wywodzi się Tenar, wydawał mi się zupełnie inny niż rzeczywistość, jaką odmalowała Le Guin w „Czarnoksiężniku”. Ale być może po prostu zawodzi mnie pamięć, bo książki czytałam bardzo dawno temu. Co do braku wyraźnych odwołań do znanych nam kultur, nie traktuję tego jako wady (choć takie odwołania lubię). Nigdy nie zastanawiałam się nad czym, czy autorka wzorowała się na jakiejś cywilizacji, czy tworzyła tę kulturę od podstaw. Archipelag był dla mnie zawsze po prostu Archipelagiem, specyficznym światem, gdzie ludzie na wyspach prowadzą swoje proste życie.
MC: Pamiętam, że pierwszym skojarzeniem związanym z najazdem bladoskórych barbarzyńców na Gont i opisem ich hełmów była wizja żołnierzy z „Settlersów 3”, którzy, im bardziej doświadczeni, tym większe mieli kity na hełmach właśnie… Ale to dość odległe powiązanie. Jeśli jednak o gry chodzi, to obawiam się, że Le Guin niejednokrotnie dość krytycznie wyrażała się o propozycjach przeniesienia jej uniwersum do formy gry fabularnej i wydaje mi się, że podobnie rzecz się ma z jakimikolwiek innymi rodzajami gier. Z tym że jestem jeszcze w stanie zrozumieć niechęć autorki właśnie do RPG, które stawiają (nomen omen) na fabułę, podczas gdy sama Le Guin twierdzi, że żadna z jej powieści nie stawia fabuły w centrum opowieści.
BN: A to dziwne, co piszesz… Co by szkodziło zrobić z tego RPGa? Choć wątpię, by cieszył się on popularnością, bo jakie dramatyczne przygody można by przeżywać na generalnie spokojnym Archipelagu. Co do Kargijczyków, pierwotnie wyobrażałam sobie ich jako kogoś w rodzaju wikingów, ale to nie ten trop. Pozostając zaś w obrębie kwestii różnic kulturowych, tym razem w naszym świecie: wiem, że niektórzy się zżymają na tłumaczenie tytułu. Ja jednak uważam, że Barańczak zrobił to dobrze. Owszem, dosłownie należałoby przetłumaczyć „Wizard of Earthsea” na „Czarodziej z Ziemiomorza"… ale to brzmi mniej poważnie. „Czarodziej” kojarzy mi się z białobrodym, dobrotliwym dziadkiem w niebiesko-fioletowej szacie haftowanej w gwiazdki tudzież spiczastym kapeluszu. „Czarnoksiężnik” natomiast to ktoś tajemniczy, zgłębiający wiedzę tajemną, niebezpieczną. Magia, której uczy się Ged, jest niebezpieczna, kosztuje życie starego Arcymaga. Podobnie „archipelag” brzmi dostojnie i starożytnie, wreszcie od razu wywołuje w wyobraźni obraz wysepek rozrzuconych na bezkresnym morzu. Ma w sobie przestrzeń.
MK: Wstyd się przyznać, ale nigdy nie zwróciłam uwagi na te rozbieżności między polskim, a angielskim tytułem. Muszę się z tobą zgodzić w tym przypadku – tytuł „Czarnoksiężnik z Archipelagu” ma jakby więcej mocy, lepiej brzmi, wpada w ucho. Robi po prostu większe wrażenie. I nie kojarzy się z dobrotliwym dziadkiem Gandalfem.
Z przyjemnością przeczytałam tę dyskusję; ciekawsza forma zachęty do przeczytania książki niż zwykła recka. Wprawdzie cykl "Ziemiomorze" już znam, ale dobrze skonfrontować własne poglądy z innymi:). Postać Geda kupuję w całości, z lekką preferencją tego dojrzałego(ale ja już stara jestem jak Czubaszek i to pewnie dlatego;) ) Urzeka mnie szlachetna forma książek U. Le Guin i nienadmuchana mądrość.
Co do "szczerości wobec samego siebie"(to do pani BN), nie czarujmy się raczej każdy w normie intelektualnej ją posiada, gorzej wydaje mi się jest z dystansem do siebie;)