Ursula K. Le Guin
‹Czarnoksiężnik z Archipelagu›
MC: Również nie zwróciłem uwagi na te rozbieżności; sądzę przy tym, że gdybym zechciał zacząć zagłębiać się w językowe niuanse, skończyłoby się to przeczytaniem „Czarnoksiężnika” w oryginalne, po czym z dużym prawdopodobieństwem nie wróciłbym już do wersji polskiej. A że jestem szczęśliwym posiadaczem zbiorczego wydania „Ziemiomorza”, to wolałbym tego uniknąć. Być może kiedyś się na to skuszę. Zupełnie na marginesie: czytałem kiedyś dość dokładną analizę „Lewej ręki ciemności” (po angielsku), w której autor zwracał uwagę na najdrobniejsze niuanse językowe i fabularne. O ile z tymi drugimi można sobie poradzić także w przekładzie, to większość z tych pierwszych znika (chociażby symbolika imienia głównego bohatera). Myślę, że podobnie rzecz się ma z Ziemiomorzem i czy tego chcemy, czy nie, to niezależnie od jakości tłumaczenia, tracimy sporą część tego rodzaju drobiazgów.
BN: Hmm, zdziwiłeś mnie tą symboliką imienia głównego bohatera Genly Ai i Estraven… z niczym mi się to nie kojarzy. W którymś momencie było wspomniane tylko, że nazwisko postaci brzmiało dla jednego z miejscowych jak krzyk bólu, ale to tyle. Spotkałam się z różnorakimi opiniami na temat tłumaczenia „Czarnoksiężnika…” – były wśród nich takie, że przekład jest znacznie gorszy od oryginału, ale też takie, że tłumacz wręcz napisał tę powieść znacznie lepiej. Osobiście cieszę się, że akurat Barańczakowi przypadł w udziale przekład, gdyż jest on osobą bardzo wrażliwą na język właśnie, do tego ma doświadczenie w tłumaczeniu z angielskiego. A skoro już o archipelagu, słowach (i poetach), spotkałam się z interpretacją, że umieszczenie akcji na wyspach miało symbolizować osamotnienie i wyobcowanie współczesnego człowieka. Osobiście nie zgadzam się z nią. Sama autorka wspominała, że pewnego razu zaczęła rysować mapę i tak wyszło. Zresztą, to była oryginalniejsza opcja, bo większość autorów lokuje akcję swoich książek na dużych kontynentach. Nie odczuwam też, żeby mieszkańcy Ziemiomorza byli jakoś szczególnie samotni – to nie jest tak, że poszczególne wyspy stanowią odrębne enklawy, łączy je sieć powiązań. Z tezą o wyobcowaniu kojarzy mi się cytat z Herberta: „ani nam się witać, ani żegnać, żyjemy na archipelagach, a ta woda, te słowa, cóż mogą, cóż mogą, książę?” W Ziemiomorzu jednak słowa mogą bardzo wiele.
MC: Wydaje mi się, że symbolizmu w całej serii jest tyle, że z pewnością każdy byłby w stanie wykroić sobie z niego swoją własną interpretację na to, czym jest Archipelag, co ma reprezentować, jak to się ma do całej magii itd. W moim odczuciu to, co najbardziej w nim widać, to wolność. Owszem, niby pojawiają się jakieś państwa (czy też twory państwopodobne, z Wyspami Kargardzkimi i tamtejszym Królem-Bogiem), ale tak na dobrą sprawę nawet później, kiedy pierścień wraca na swoje miejsce, podobnie jak król, cały Archipelag pozostaje miejscem stosunkowo wolnym od jakikiegokolwiek przymusu czy granic (w przeciwieństwie do krain kontynentalnych). Jest to szczególnie widoczne w przypadku podróży Geda, który mając jedną łódź był w stanie zwiedzić prawie cały Archipelag.
BN: Podoba mi się Twoja interpretacja. Nieprzypadkowo Ged jeśli zmienia postać, to w ptaka. A skoro przy symbolice jesteśmy… Od paru lat nosiłam się z zamiarem napisania artykułu o pierwszych trzech tomach, choć zwlekałam z tym, głównym powodem była chyba obawa, iż nie będę umiała napisać o Ziemiomorzu dostatecznie dobrze. Ale do czego zmierzam – tytułami kolejnych podrozdziałów (odpowiadających kolejnym tomom) miały być kolejne wersy otwierającej „Czarnoksiężnika…” „Pieśni o stworzeniu Ea”, ponieważ w moim odczuciu korespondują one z treścią trylogii. Pierwszy z nich brzmi „Tylko w milczeniu słowo”. Pamiętam, jak dogłębnie wstrząsnęła mną scena finałowa, kiedy Ged staje przeciwko cieniowi. Byłam wtedy dzieckiem, spodziewałam się efektownej walki. Teraz wydaje mi się, że już wtedy zrozumiałam, że to najważniejszy moment, choć oczywiście może to być fałszywe wspomnienie. Przyjemnie się czyta o tym, jak Ged uczył się, wędrował, zyskiwał przyjaciół, ale czuję, że „Czarnoksiężnik…” został napisany dla sceny konfrontacji, dla jednego słowa. Imię cienia. To ono jest ogniskiem soczewki.
MC: Konflikt z „Czarnoksiężnika” odpowiada chyba naturze całej książki, a nawet całego Archipelagu, w którym wszystko ma swoje miejsce, a życie płynie swoim własnym tempem – to nie świat efektownych bitew, to nie heroic fantasy (zresztą kwestia tego, z jakiego rodzaju fantasy mamy tu do czynienia, jest osobnym tematem). Przez większą część powieści Ged uciekał lub podążał za cieniem, który sam stworzył, by wreszcie stanąć do ostatecznej konfrontacji. Czy jest ona zaskakująca? Cóż, jeśli przypomnimy sobie kłopoty, które napotkał Ged na dalekiej północy, można się zdziwić statycznością finału. Ale trzeba przyjąć symboliczny wydźwięk całości, żeby zaakceptować takie właśnie zakończenie.
BN: Kiedy po raz pierwszy czytałam o tym, jak Ged nadaje cieniowi własne imię, byłam na etapie, w którym zastanawiałam się, czy coś jest ze mną nie tak i nie mam sumienia, skoro uczono mnie, że „jest to wewnętrzny głos, który mówi nam, co jest dobre, a co złe” a ja żadnych głosów w głowie nie słyszałam. „Czarnoksiężnik…” był pierwszą książką, w jakiej znalazłam myśl, że zło nie pochodzi z zewnątrz, a jest nieodłączną częścią ludzkiej natury. Że trzeba otworzyć oczy na tę niemiłą prawdę i zamiast uciekać lub walczyć starać się zrozumieć. Pogląd taki wydał mi się wręcz heretycki (choć wtedy zapewne niekoniecznie nazwałabym to tym słowem). To jednak była prawda, którą sama znalazłam i wybrałam. Spodobała mi się postawa szczerości wobec samego siebie, zdzierania swoich masek, nazywania rzeczy po imieniu. I choć Gene Wolfe w „Księdze Krótkiego Słońca” bardzo elegancko i przekonująco pokazuje, że można starać się być szczerym a i tak się oszukiwać, ponadto samo przyznanie przed samym sobą do niewłaściwości własnego postępowania nie musi oznaczać poprawy, od czasu lektury „Czarnoksiężnika…” uważam, że przynajmniej warto próbować. Interesujące wydaje mi się też to, że cień Geda zostaje w pewnym momencie nazwany „cieniem jego śmierci”. Scenę nazwania cienia można zatem traktować nie tylko jako akceptację swojej ciemnej strony ale też własnej śmiertelności. W „Lalce”, w rozmowie Wokulskiego z przyjacielem doktorem Szumanem padają słowa, że człowiek staje się dorosły, kiedy uświadamia sobie, że umrze. Temat akceptacji śmierci powraca zresztą w dalszych tomach „Ziemiomorza” – przede wszystkim w „Najdalszym brzegu” oraz „Innym wietrze”.
MC: Ale żeby do tych tomów dotrzeć, trzeba przebrnąć przez „Grobowce Atuanu”, czyli książkę, co do której mamy wszyscy dość mieszane uczucia.
BN: O nich zaś będziemy dyskutować w następnym odcinku dyskusji.
Z przyjemnością przeczytałam tę dyskusję; ciekawsza forma zachęty do przeczytania książki niż zwykła recka. Wprawdzie cykl "Ziemiomorze" już znam, ale dobrze skonfrontować własne poglądy z innymi:). Postać Geda kupuję w całości, z lekką preferencją tego dojrzałego(ale ja już stara jestem jak Czubaszek i to pewnie dlatego;) ) Urzeka mnie szlachetna forma książek U. Le Guin i nienadmuchana mądrość.
Co do "szczerości wobec samego siebie"(to do pani BN), nie czarujmy się raczej każdy w normie intelektualnej ją posiada, gorzej wydaje mi się jest z dystansem do siebie;)