Książka bardzo, ale to bardzo rozczarowuje. Bo wcale nie stanowi zwieńczenia cyklu. Jest tylko nieumiejętnym, nieprzemyślanym, prowizorycznym zaczopowaniem naprodukowanych wątków. Wygląda to zupełnie tak, jakby autor od początku pisania trylogii nie miał na nią pomysłu i pisał, pisał, pisał (w celach zarobkowych, jak sądzę), aż w pewnym momencie (po - bagatela! - tysiącu stronach) doszedł do wniosku, że jednak nic sensownego nie wymyśli i napisał słowo "koniec".
Smok z zaparciem
[Craig Shaw-Gardner „Gdy smok zieje ogniem” - recenzja]
Książka bardzo, ale to bardzo rozczarowuje. Bo wcale nie stanowi zwieńczenia cyklu. Jest tylko nieumiejętnym, nieprzemyślanym, prowizorycznym zaczopowaniem naprodukowanych wątków. Wygląda to zupełnie tak, jakby autor od początku pisania trylogii nie miał na nią pomysłu i pisał, pisał, pisał (w celach zarobkowych, jak sądzę), aż w pewnym momencie (po - bagatela! - tysiącu stronach) doszedł do wniosku, że jednak nic sensownego nie wymyśli i napisał słowo "koniec".
Craig Shaw-Gardner
‹Gdy smok zieje ogniem›
I oto mamy zakończenie trylogii Gardnera "W kręgu smoka" - po "Gdy smok śpi" i "Gdy smok się budzi" na rynku pojawiła się ostatnia jej część - "Gdy smok zieje ogniem". Całe szczęście, że cykl ten jest tylko trylogią - lektura jeszcze jednej takiej książki z pewnością poczyniłaby nieodwracalne spustoszenia w - przynajmniej moim - mózgu. Bowiem w sposób, w jaki czyni to Gardner (bohaterowie poruszający się po wyspie niemalże ruchem konika szachowego grzęzną w niekończących się, próżnych dywagacjach okraszonych bezsensownymi "legendami" ze świata smoka), jakąkolwiek fabułę można ciągnąć zwyczajnie w nieskończoność. Tyle, że jeśli Jordanowi sztuka ta udaje się całkiem nieźle, to Gardnerowi nie wychodzi wcale. Co więcej - zakończenie, które wieńczy fabułę, zwyczajnie rozczarowuje brakiem konceptu i lichością wykonania.
Otóż najważniejsze dla fabuły rzeczy dzieją się na kilkudziesięciu pierwszych stronach tomu "Gdy smok śpi" (jest tam mowa o tym, że grupa mieszkańców Kasztanowego Zaułka trafia do świata magii, gdzie musi walczyć o przetrwanie) oraz ostatnich pięćdziesięciu mniej więcej stronach tomu "Gdy smok zieje ogniem" (tu jest finał tej walki). Wszystko, co jest pomiędzy (czyli jakieś 800 stron), można streścić jednym zdaniem - bohaterowie walczą ze sobą, usiłując zgromadzić jak najwięcej potrzebnych do przeżycia wizyty smoka smoczych kamieni. I tyle.
Mimo to postaram się pokrótce opisać, o co chodzi w ostatnim, trzecim tomie cyklu. Otóż sprowadzeni z Kasztanowego Zaułka sąsiedzi nadal prowadzą walkę z czarodziejami - Nunnem i Obarem (jedyne novum polega na tym, że Obar też się okazuje być złym i wrednym), którzy to czarodziejowie nie ustają w staraniach zagarnięcia kompletu smoczych kamieni, co miałoby im zapewnić ocalenie skóry w momencie, w którym pojawi się smok. Tradycyjnie ktoś kogoś goni, ktoś ucieka, ktoś kogoś szuka, jest parę bitew, zabici bohaterowie po kolei wracają do akcji (w ten czy inny sposób) i tak w koło Macieju. Dopiero jakieś pięćdziesiąt stron od końca daje się odczuć, że książka zamyka cykl. Na świat przybywa smok (czy może raczej objawia się fakt, że świat jest w smoku - nie jest to jednak jasne). Ekipa staje do walki - chociaż nie wiadomo - jak, ani czemu, bo po drodze autor zastosował jakąś tajemniczą woltę myślową. Całość okraszona jest zwiększoną dawką, bezsensownego, ocierającego się o śmieszność okrucieństwa, niepotrzebnymi wulgaryzmami, a papierowi bohaterowie awansują na tekturowych. Zakończenie zaś woła o pomstę do nieba, nie wyjaśnia bowiem absolutnie niczego.
Innymi słowy mówiąc - książka bardzo, ale to bardzo rozczarowuje. Bo wcale nie stanowi zwieńczenia cyklu. Jest tylko nieumiejętnym, nieprzemyślanym, prowizorycznym zaczopowaniem naprodukowanych wątków. Wygląda to zupełnie tak, jakby autor od początku pisania trylogii nie miał na nią pomysłu i pisał, pisał, pisał (w celach zarobkowych, jak sądzę), aż w pewnym momencie (po - bagatela! - tysiącu stronach) doszedł do wniosku, że jednak nic sensownego nie wymyśli i napisał słowo "koniec". Gorzej, że ktoś wydał mu to badziewie. A jeszcze gorzej, że wyszło ono też u nas. Przynajmniej o tyle dobrze, że wydawca chyba zorientował się w końcu, iż z cyklem coś jest nie tak i nie żąda zbyt wygórowanej ceny za ostatni tom. Co, jak sądzę, i tak nie uratuje książki.