Wygląda na to że objętość kolejnych odsłon naszego cyklu się ustabilizowała – w kwietniowej ośmioro recenzentów pisze o dwunastu książkach, w tym o jednej dwukrotnie.
Esensja czyta: Kwiecień 2013
[ - recenzja]
Wygląda na to że objętość kolejnych odsłon naszego cyklu się ustabilizowała – w kwietniowej ośmioro recenzentów pisze o dwunastu książkach, w tym o jednej dwukrotnie.
Zasmakowawszy w „Krokach w nieznane” z 2010 roku, sięgnęłam po tom wydany rok wcześniej, zawierający aż szesnaście opowiadań różnych autorów. Niestety, o ile w antologii z roku 2010 podobała mi się zdecydowana większość tekstów, tym razem jedynie cztery zwróciły moją uwagę. Wszystkie utwory Nancy Kress, jakie znam, prezentują co najmniej przyzwoity poziom – tak jest i w „Zbawicielu”, gdzie dość nietypowo przedstawiony został motyw przybycia obcych. Chociaż główną myśl można stosunkowo łatwo odgadnąć, sporą przyjemność daje śledzenie opisywanych przemian cywilizacyjno-społecznych. Wizytę kosmitów opisuje także Connie Willis w „Usiądźcie wszyscy wraz” – przyznaję, że rzadko zdarza mi się wybuchać głośnym śmiechem podczas lektury a tu przytrafiało mi się to czasem i po kilka razy na stronę. Poważnym opowiadaniem są natomiast poruszające „Stygmanty” Julii Ostapienko. Można odczytywać je jako utwór o wolności, ale też o związku kobiety i mężczyzny – a raczej o sytuacji, w której przerodził się on w toksyczną relację. Wreszcie „Małą boginię” McDonalda znam z „Domu derwiszy. Dni Cyberabadu” (po lekturze „Wisznu w kocim cyrku” mam też większe zaufanie do tłumaczenia Próchniewicza w wydaniu Maga, niż do wersji Plisenko). Poza powyższą czwórką, za całkiem niezłe uważam „Przyjęcie pożegnalne” Erica Browna, oparte na prostym pomyśle lecz o subtelnie niepokojącym klimacie. Z kolei właściwie niefantastyczne „Szkaradne kuraki” zapadają w pamięć z uwagi na główny temat, to jest wymarłe dronty dodo (opowiadanie ma wręcz pewne walory popularnonaukowe), jednak poza tym, a także satyryczną nutą nie ma tu wiele więcej. Pozostałe teksty nie są źle napisane, ale szybko wyparowują z pamięci. Od zbioru najlepszych opowiadań oczekuję czegoś więcej – wzruszeń, ciekawych pomysłów, przesłania. Tymczasem, większość utworów jest po prostu przeciętna. Silverberg serwuje czytelnikowi przygody Szeherezady w kosmosie, Swirsky – kilka scenek rodzajowych w temacie związków damsko-męskich (tyle że w wydaniu bosko-ludzkim), John Kessel miesza motywy zaczerpnięte z twórczości Jane Austen z losami Frankensteina. Do gorszych tekstów zaliczam nijaki „Dom maga” McCarron, w którym dorastająca dziewczyna boryka się z własną seksualnością i wikła w romans ze starszym mężczyzną, „Ludzi piasku i popiołu” Bacigalupiego – tym razem jest to opowiadanie z przesłaniem, niestety Bacigalupi przeszarżował i wyszło zbyt nachalne oraz „Glorię” Egana. W tym ostatnim przypadku na ocenie zaważył przede wszystkim jeden z pomysłów – mianowicie taki, że przedstawicielka superzaawansowanej cywilizacji, w sytuacji, w której musi się śpieszyć, przesyła swojej koleżance informacje kreśląc je „na niebie” swoim statkiem. Choć więc w „Krokach…” znajdzie się kilka perełek, całość wypada średnio.
Joanna Kapica-Curzytek [80%]
Tytuł książki wyjaśnia wiele, choć oczywiście nie wszystko. Zapowiada od razu, że nie ma co liczyć na dostęp do prywatności autora, czego zazwyczaj oczekujemy od kogoś piszącego dzienniki. W zamian – znajdziemy tutaj niebanalne i przenikliwe zapiski Zygmunta Baumana na temat jego lektur, a także komentarze na temat bieżących wydarzeń i globalnych trendów. Jego przemyślenia o szybko zmieniającym się współczesnym świecie i kondycji „zanurzonego” w nim pełnego sprzeczności człowieka imponują rozległością horyzontów i ostrością spojrzenia. Jaka jest prawda o finansach świata? Co tak naprawdę oznacza „wojna z terroryzmem”? Czy potrzebny jest światu wzrost gospodarczy? Jakie są konsekwencje przeniesienia się życia społecznego do cyberprzestrzeni? To tylko niektóre fascynujące wątki zawarte w notatkach Zygmunta Baumana, znane też z jego innych książek. Książka może być doskonałym wstępem do bliższego zapoznania się z przemyśleniami naszego wybitnego socjologa dla tych, którzy jeszcze go nie czytali, być może obawiając się (niepotrzebnie!), że jego prace są zbyt naukowe i trudne. Forma dziennika znacznie skraca dystans między autorem a czytelnikiem, co jednak nie ma wpływu na głębię i trafność zawartych tu refleksji.
Książka Bohdana Butenki przyciąga uwagę już nieortograficznym tytułem oraz efektowną okładką z charakterystycznymi rysunkami autora. W środku jest równie ciekawie, a lektura „KrUlewny Śnieżki” może sprawić mnóstwo frajdy niezależnie od wieku czytelnika. Sądzę jednak, że w pełni docenić tę pozycję mogą jedynie rodzice małych dzieci. To właśnie oni przecież po raz enty muszą czytać „Kota w butach” lub opowiadać bajkę o trzech świnkach, więc wariancje na temat czterech znanych baśni będą dla nich swoistą odtrutką na codzienne zmagania z literaturą dziecięcą (często w dodatku w wersji uproszczonej). W „KrUlewnie Śnieżce” bowiem chociaż pojawiają się takie znane postacie jak Czerwony Kapturek, Jaś i Małgosia, Kopciuszek i tytułowa Śnieżka, to nic nie dzieje się tak jak powinno. Bohaterowie baśni przedstawieni przez Bohdana Butenkę niby dążą do zrealizowania znanego nam scenariusza, ale znacznie się różnią od swoich pierwowzorów. Możemy więc śmiać się do rozpuku, kiedy czytamy, jak babcia na darmo czeka na wilka, który ją ma pożreć, albo kiedy Jaś i Małgosia próbują wsadzić do pieca żonę rybaka (tego od złotej rybki) w „zastępstwie” Baby Jagi. Z kolei zamiast rzewnie płakać na otruciem Śnieżki, jesteśmy rozbawieni do łez jej symulowaniem snu przed krasnoludkami (po prostu chciała ona uniknąć tłumaczenia się z zaniedbywania obowiązków domowych). Te wliczenia można by jeszcze długo kontynuować, bo niemal każda scenka to prawdziwa perełka humoru. Oczywiście dodatkową przyjemność możemy czerpać z jak zwykle rewelacyjnych rysunków Bohdana Butenki, które jeszcze uwypuklają humorystyczny wydźwięk historyjek. Krótko mówiąc – dobra zabawa gwarantowana!
„Po nitce do kłębka” zaczyna się jak każdy dobry kryminał, czyli nie do końca wyjaśnioną śmiercią. Co jest zatem takiego wyjątkowego w tej książce? Ano to, że zwarta w niej intryga została stworzona przez Kazimierza Chłędowskiego w 1872 roku. Autor, będący aktywnym działaczem z okresu autonomii galicyjskiej, nie zdecydował się jednak przedstawić nam typowej intrygi kryminalnej. Zamiast tego dostajemy do rąk interesujący misz-masz gatunkowy, w którym dominujące wątki obyczajowe mieszają się z dochodzeniem prowadzonym przez komisarza lwowskiej policji Mordnera. Całość wypada ciekawie z dwóch powodów. Po pierwsze, Chłędowski przedstawia niezwykle barwny obraz Lwowa lat 40. XIX wieku, miasta, które ustępowało swoją sławą jedynie stoicy Cesarstwa Austriackiego. Druga rzecz to niebanalne postaci zaludniające karty tej powieści, poczynając od słynnej w wyższych sferach, cieszącej się mnóstwem adoratorów pani Cezaryny, przez ekscentrycznego Hrabiego obawiającego się kradzieży, aż po niezwykłego oryginała, na wpół kloszarda Kasperka. Nazwanie „Po nitce do kłębka” pozytywistycznym kryminałem byłoby pewnym nadużyciem, bo kryminału tu niewiele, a i pozytywistyczne idee wydają się nieliczne. „Lalka” to nie jest, ale warto poczytać.
Druga połowa XIX wieku. Hanna Jakub – pomimo swojego grekokatolickiego wyznania – pewnego poranka zostaje siłą wcielony do grupy druzów, których zesłano na Kretę, do Trypolisu i Belgradu w ramach kary za ludobójstwo na chrześcijanach z roku 1860. Żołnierze dają mu imię Sulajmana i zmuszają do przyjęcia nowej, druzowskiej tożsamości. Od tej pory rozpoczyna się naznaczona dramatycznymi przygodami, głodem i śmiercią podróż Hanny Jakuba po dzikiej i obcej Europie. Tak w krótkim zarysie wygląda fabuła „Druzów z Belgradu”. Przy ocenianiu takich pozycji, recenzent wciela się w wielbiciela koszykówki, który zjadł zęby na NBA, a który pewnego razu został włączony do dyskusji o spalonym w piłce nożnej. Zupełnie inny rejestr kulturowy. Za dowód niech wystarczy moje pierwsze skojarzenie z tytułem – słowo „druzja” to z rosyjskiego „przyjaciele”. I choć rzeczywiście jest to opowieść o tym, jak wir historii zacieśnia więzi między ludźmi, zdawałoby się, całkowicie obcymi, to chodzi tu nie o „druzję”, ale o druzów lub druzizm, czyli mniejszość religijną wywodzącą się z islamu. „Druzowie z Belgradu” są dopiero dwudziestą ósmą powieścią arabską przetłumaczoną na język polski. Fakt jednak, że pochodzi ona z niemal nieznanego nam zakątka świata, nie oznacza, że jest niezrozumiała. Wręcz przeciwnie. Tłumacz, Marcin Michalski, wykazał się dużą sprawnością translatorską i przerzucił solidny most między dwoma tak odległymi światami. Dzięki niemu możemy spojrzeć na świat z zupełnie odmiennej perspektywy, gdzie Bałkany okazują się „końcem świata”, a Bejrut – „domem”; po którejkolwiek zaś stronie się nie znajdziemy, napotkamy te same ludzkie tęsknoty i lęki. Warto przejść się po tym moście.
Joanna Kapica-Curzytek [70%]
Nazwisko autora jest dzisiaj niekwestionowaną marką. Dzieje się tak między innymi dlatego, że choć lista jego opublikowanych książek jest coraz dłuższa – to kolejne jego powieści nie obniżają drastycznie poziomu. Potwierdza się opinia z okładki: „Kancelaria” to klasyczny Grisham, do którego są przyzwyczajeni czytelnicy znający jego inne książki. Z drugiej strony, z podobnym schematem prawniczej batalii Dawida z Goliatem już mieliśmy do czynienia w innych powieściach. Tym razem grishamowskim „samotnym wilkiem” walczącym o sprawiedliwość jest (nomen omen!) David Zinc. Rozstaje się z wielką korporacją i zatrudnia się w miejscu, które właściwie może być karykaturą profesjonalnej prawniczej kancelarii… Subtelne poczucie humoru Grishama nie zawodzi. David pozywa koncern farmaceutyczny – producenta potencjalnie niebezpiecznego leku na obniżenie cholesterolu. W międzyczasie wpada także na trop innej sprawy. David Zinc udowadnia, że życiowy bilans jest dodatni nie tylko wtedy, gdy wszystko układa się w życiu idealnie. W tle znajdziemy wiele ciekawych przemyśleń na temat etyki prawa i biznesu.