Znany z raczej krwawych i kontrowersyjnych książek Jack Ketchum potrafi porzucić sztafaż brutalnego horroru i opowiadać o emocjach czających się w człowieku. Umie pisać stosunkowo zwyczajne fabuły o wymiarze uniwersalnym, niekoniecznie sięgając w najgłębszy mrok. To wciąż literatura grozy, ale stawiająca bardziej na nastrój historii, niż budząca przerażenie. A jeśli już straszy, to w zaskakująco subtelny sposób.
Mniej grozy, więcej refleksji
[Jack Ketchum „Czas zamykania” - recenzja]
Znany z raczej krwawych i kontrowersyjnych książek Jack Ketchum potrafi porzucić sztafaż brutalnego horroru i opowiadać o emocjach czających się w człowieku. Umie pisać stosunkowo zwyczajne fabuły o wymiarze uniwersalnym, niekoniecznie sięgając w najgłębszy mrok. To wciąż literatura grozy, ale stawiająca bardziej na nastrój historii, niż budząca przerażenie. A jeśli już straszy, to w zaskakująco subtelny sposób.
Jack Ketchum
‹Czas zamykania›
Jack Ketchum opisuje sytuacje mocno osadzone w naszej rzeczywistości, nader rzadko sięgając po jakże lubiany przez innych twórców horroru element nadprzyrodzony. Jego bohaterowie toczą boje nie z wymyślnymi stworami czy istotami z zaświatów, lecz najczęściej z samymi sobą. Nie uświadczymy zatem w „Czasie zamykania” taniego efekciarstwa, (krwawych) zagrań pod publiczkę, potworów wyskakujących z szaf czy kryjących się pod łóżkiem. Groza u Ketchuma kryje się znacznie bliżej, bywa namacalna – skrywa ją zwykle wnętrze ludzkie. Pisarz krąży wokół problemów zadziwiająco uniwersalnych, konkretnych, ludzkich. Oczywiście zostały one przefiltrowane przez charakterystyczny amerykański stosunek do świata, ale nawet tu Ketchum różni się znacząco od choćby takiego Stephena Kinga. Gdy ten drugi jest piewcą kultury małomiasteczkowej, Ketchum dołącza do jakże szerokiego grona wielbicieli Nowego Jorku – miasta, w którym mieszka. To miejsce, gdzie zdarzyć może się wszystko, zwłaszcza po 11. września, który zostaje przywołany w kończącym zbiór opowiadaniu tytułowym.
Akcja tego utworu, skądinąd jednego z mocniejszych punktów książki, osadzona została w rzeczywistości powrześniowej, gdy jeszcze świeże są rany, raczej psychiczne niż fizyczne, po niespodziewanych zamachach. Ma się jednak wrażenie, że odniesienia do aktu zburzenia wież WTC są dołączone na siłę i pozostaje mi wierzyć, że nie one zapewniły Ketchumowi nagrodę Brama Stokera za ten tekst. W gruncie rzeczy opisywane zdarzenia mogłyby mieć miejsce w jakimkolwiek wielkim mieście świata – istotą rzeczy jest tu wszak pustka po rozstaniu i niemożliwa do spełnienia miłość, w połączeniu, dla kontrastu, z elementem brutalnej przemocy.
W ogóle zadziwiająco często Ketchum pisze o różnych odcieniach miłości i uczuciach związanych z nią. Mamy tu miłość do ukochanego pupila, czasem silniejszą od śmierci, miłość ludzi starych, młodych, miłość do kina i filmu, do literatury, do byłej żony – a wszystkie te rodzaje ukazane są w zaskakujących kontekstach. W sumie rzadko mamy okazję się przekonać, jak dobrym jest Ketchum specjalistą od horroru, bo treść zdecydowanej większości opowiadań skłania raczej ku refleksjom dotyczącym ludzkiej natury, niż wzbudza strach. Z drugiej strony należą się pisarzowi słowa uznania za umiejętność wzbudzania uczucia niepokoju u czytelnika. Często sięga przy tym po zabieg nagłego odwrócenia nastroju opowieści, zwykle całkowicie tym zaskakując. I nieważne, czy zwiedzamy dziwny motel, uczestniczymy w spotkaniu przyjaciół w knajpie czy też podziwiamy bohaterstwo pewnej dziewczynki. Być może jest to stary jak świat chwyt pisarzy z kręgu grozy, ale umiejętnie wykorzystany wciąż sprawdza się znakomicie.
Prawdziwy horror pojawia się w książce zaledwie kilka razy. Najbardziej jednoznacznie w świetnym „Nieuchwytne”, gdzie śledzimy losy pewnego mężczyzny pragnącego obejrzeć zbierający znakomite recenzje film. W „I tak niedobrze” napotykamy doskonale znaną z amerykańskiego świata scenę: mężczyzna spowiada się swojemu psychoterapeucie, jak się okazuje – nieco za późno. Trzymająca w napięciu „Dzielna dziewczynka” sugeruje skojarzenia z demonicznymi wyobrażeniami dzieci, lecz finał okazuje się znacznie bardziej prozaiczny, a przez to bardziej wstrząsający. Nastrój grozy odczuwalny jest wyraźnie również w „Na słowo honoru”, w którym wraz z bohaterką odwiedzamy szczególny motel na pustej autostradzie. Aż prosiło się o to, by historię tę zakończyć krwawą jatką lub przynajmniej odwołaniem do duchów szwendających się po śmierci po ziemi, ale nic z tego – Ketchum serwuje rozwiązanie zaskakujące w swej zwyczajności i dzięki temu zabiegowi zyskuje. Zresztą nieprzewidywalność zakończeń można chyba uznać za specyficzny wyróżnik jego prozy, zwłaszcza, że w przypadku autora kojarzonego powszechnie z grozą czytelnik ma określone oczekiwania. Najlepiej jednak w mojej ocenie wypada „Sekcja druga”, tekst złożony z fragmentów dotyczących różnych bohaterów, których losy splatają się w iście wybuchowym finale. Opowiadanie zostało świetnie skonstruowane, losy wszystkich postaci śledzimy z zainteresowaniem i choć zakończenie może wydać się nieco przesadzone, to całość pozostawia pozytywne wrażenie.
Trudno wydać sąd nad opowiadaniami zawartymi w „Czasie zamykania” – początkowe teksty intrygują, zachęcając do sięgnięcia po kolejne, ale potem bywa nienajlepiej, a z całą pewnością nierówno. Niektóre opowiadania (zwłaszcza „W domu z magnetowidem” oraz „Warczeć, syczeć, pluć, kroczyć”) bardziej pasują do kategorii literackiego żartu. „Za zgodą” przynosi dawkę wyjątkowo pikantnego seksu, a jak twierdzi redaktorka pewnego portalu o horrorze, której słowa Ketchum przytacza, „jedyne, co w ogóle oburza jej czytelników, to drastyczny seks”. Zdanie to wyjaśnia w zupełności motywy powstania opowiadania, przeznaczonego dla sadomasochistów i jedynego, które z całą pewnością można uznać za obrzydliwe.
Pochwały należą się Ketchumowi za umiejętne budowanie nastroju w nieśpiesznie snutych opowieściach o codzienności, pytanie tylko, czy aby na pewno takich historii oczekujemy od pisarza jednoznacznie kojarzonego z horrorem. Rozczarowani mogą być ci, którzy poszukują w tego typu literaturze krwi, morderstw, a przynajmniej nastroju tajemnicy lub zagrożenia – w czasie lektury „Czasu zamykania” podobne uczucia niezbyt często będą naszymi towarzyszami. Jak już zostało powiedziane, autor równie często co literacki horror, wybiera prozę obyczajową wypełnioną sentymentalizmem, nostalgią, w tym sensie w jakiś sposób uniwersalną, ale mniej przekonującą od najmocniejszych fragmentów zbioru. Tak dzieje się zwłaszcza w utworach „Czy kochasz swoją żonę”, „Potwór” i „Pejzaż nadmorski”, ale również w „Fontannie” i kilku innych. To literatura dość szczególna, nie mająca wiele wspólnego z grozą, a jeśli już, to w raczej nietypowym, nostalgicznym wymiarze, stawiająca na klimat i opisywanie różnych ludzkich emocji i rozterek. Trochę szkoda, bo te pełnokrwiste opowiadania, o których wspomniałem wyżej wypadają na tle całości najciekawiej. „Czas zamykania” przedstawia Ketchuma jako twórcę z całą pewnością niejednoznacznego, ale też nierównego: czasem intrygującego, czasem niestety rozczarowującego.