Od paru lat Karol Maliszewski jest jednym z najbardziej znanych i poważanych w Polsce krytyków literackich. Często można „spotkać” go na łamach pism literackich (zarówno tych papierowych, jak i sieciowych), gdzie poddaje wiwisekcji dokonania młodych polskich poetów. Sam też jest poetą, choć ostatnio coraz więcej czasu poświęca prozie.
Jesienna depresja
[Karol Maliszewski „Rok w drodze” - recenzja]
Od paru lat Karol Maliszewski jest jednym z najbardziej znanych i poważanych w Polsce krytyków literackich. Często można „spotkać” go na łamach pism literackich (zarówno tych papierowych, jak i sieciowych), gdzie poddaje wiwisekcji dokonania młodych polskich poetów. Sam też jest poetą, choć ostatnio coraz więcej czasu poświęca prozie.
Karol Maliszewski
‹Rok w drodze›
Urodził się w 1960 roku. Mieszka w Nowej Rudzie. Z wykształcenia filozof i filolog polski, jest nauczycielem historii i języka polskiego oraz wykładowcą literatury w szkołach wyższych. Jako poeta debiutował w połowie lat 80. Od tamtej pory wydał m.in. tomy: „Dom i mrok” (1985), „Wiersz wolny” (1987), „Miasteczko – prośba o przestrzeń” (1988), „Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce” (1991), „Młody poeta pyta o-” (1994), „Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach” (1996), „Rok w drodze” (2000) oraz „Inwazja i inne wiersze” (2002). Ma na swoim koncie ma także kilka książek prozatorskich („Dziennik pozorny”, 1997; „Próby życia”, 1998) oraz opracowań krytycznoliterackich („Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy”, 1999; „Zwierzę na J.”, 2002; „Wymówienia”, 2003).
W świat poezji Maliszewskiego wkroczyłem kilka lat temu, zupełnie nieświadomy, z kim mam do czynienia i czego odeń oczekiwać. Bywają twórcy, którzy takich właśnie czytelników cenią sobie najbardziej – nie obciążonych wiedzą na ich temat, podchodzących do tematu bez wyrobionego z góry zdania, a nawet bez takich czy innych oczekiwań. Pierwsze zbiorki noworudzkiego poety nie zrobiły jednak na mnie większego wrażenia. Zdanie na jego temat zacząłem zmieniać dopiero po lekturze opublikowanego przed trzema laty „Roku w drodze”. Najbardziej ujął mnie jesienny nastrój liryków Maliszewskiego. Nie są to jednakże wiersze „łzawe” czy „sentymentalne”. To nader męska poezja, choć nosi w sobie pewne znamiona sentymentalizmu. Autor, pozornie tylko unikając osobistych wynurzeń, kreśli (miejscami dość szczegółowy) własny portret psychologiczny. Nie przyjmuje postawy wszystkowiedzącego wieszcza, nie narzuca się z własnymi poglądami. Stara się raczej mówić w imieniu innych – zwykłych, „szarych” – ludzi, przyjmując ich punkt widzenia. Czuć w jego poezji swoistą małomiasteczkowość, prowincjonalizm, co jednak nie jest – i w świecie poezji nigdy nie będzie – zarzutem! To bowiem pozwala mu nabrać dystansu do spraw wielkiego świata, to pozwala mu spojrzeć nań trzeźwo i rozsądnie. Mówi więc poeta o rzeczach na pozór tylko zwykłych, przyziemnych, starając się wyciągnąć zeń ogólniejsze wnioski. Wnioski, które nie nastrajają optymizmem.
Karol Maliszewski
Tematem większości wierszy z tego zbiorku jest przemijanie i uwięziona w nim codzienna egzystencja człowieka. Przemija zaś nie tylko młodość. Przemijają uczucia, rozpadają się więzi międzyludzkie i związki kobiety z mężczyzną. Tej apokaliptycznej nieco wizji towarzyszy najczęściej obraz wszechogarniającej wszystko jesieni, która w bezmyślnym, „chocholim” tańcu prowadzi nas ku zimie – przedsionkowi piekła. Ów „uporczywy rytm, głuche flamenco rdzy” („Jesień”) nie pozostawia najmniejszych szans na ocalenie. „Zawiodła Matka Boska, zawiódł krzyż dębowy – / ogłosił upadłość ramion w lesie” – pisze poeta w liryku zatytułowanym „Okolice Barda (Wartha)”, w którym jazda pociągiem staje się metaforą życia. Każda stacja to kolejny etap egzystencji. Problem w tym, że nikt nie zna celu podróży, choć przecież –wszyscy wiemy, jaki czeka nas koniec. Często stawia sobie autor (domyślne) pytanie: jak żyć? „Człowiek / budzi się w człowieku (…) / z ręką w kanale, na pilocie / ciągłego czuwania” Coraz trudniej jest nam rozmawiać ze sobą, wolimy więc milczeć, zdając się na „gadające głowy” w telewizji, które objaśniają nam świat. My zaś „w futro / wsunięci jak w trumnę” („Wielki post”) odgradzamy się od bliskich, szukając azylu, który – z czego absolutnie nie zdajemy sobie sprawy – miast bezpieczeństwa i spokoju, przynosi nam samotność, izolację i niepokój. W końcu XX wieku nawet Francois Villon musiałby publicznie oznajmić: „czuję się samotny jak / pizda, bo przecież nie palec” („Nowy Villon, albo Kędy w bordelu cicha noc…”). Być może i jemu nieobce byłyby rozterki bohatera wiersza „Czy można?”, który – nie mogąc dojść do porozumienia z ukochaną kobietą – stwierdza: „tak dalej być / to koszmar” i po chwili dodaje z wisielczym humorem: „Nie jestem pedałem / i nie chcę nim zostać. Ale ile / można”. Pozostają marzenia, choć i one opierają się na destrukcji. Poeta nie chce zmieniać świata, wie bowiem, że nie potrafi, nie jest w stanie, nie ma tylu sił… Jedyne, na co go stać, to: „Nadepnąć tę / rzecz i doznać olśnienia” („Skaza”). Tylko czy ta prośba-marzenie tak naprawdę nie jest wyłącznie ułudą? „Kupa gnoju, którą chciałem toczyć / w jakiejś formie, np. kuli, / okazała się za wielka” – pisze „zwykły człowiek” („List czytelnika z Wałbrzyskiego”). Cóż nam w takiej sytuacji pozostaje? Zestarzeć się powoli – smakować ten chleb – nieść trumnę („Tren”).
Karol Maliszewski
Zamyka ten tomik najsmutniejszy chyba w całym zbiorku wiersz – „Krótki listopad”. Jest to sugestywny opis „końca” świata: „śnieg na skórzastych liściach / w rzece, szron na brwiach / paproci (…)”. Listopad „żyje z pogrzebu kolorów”, odbiera nam więc ostatnie wspomnienia lata i powoli zamyka wieko trumny, nie dając najmniejszej nadziei na przeżycie – do wiosny!