Znajomość i zainteresowanie tematem to z pewnością ważne cechy, które niejednokrotnie wystarczają, by napisać książkę. Niestety, nie zawsze pozwalają one pisać ciekawie i spójnie. Tak właśnie jest w przypadku „Ossendowskiego. Podróży przez życie” Michałowskiego. Choć autorowi nie sposób odmówić wiedzy i znajomości życia Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego, to jednak jego styl i podejście do tematu pozostawiają bardzo wiele do życzenia.
Spojrzenie na biografię
[Witold Michałowski „Ossendowski. Podróż przez życie” - recenzja]
Znajomość i zainteresowanie tematem to z pewnością ważne cechy, które niejednokrotnie wystarczają, by napisać książkę. Niestety, nie zawsze pozwalają one pisać ciekawie i spójnie. Tak właśnie jest w przypadku „Ossendowskiego. Podróży przez życie” Michałowskiego. Choć autorowi nie sposób odmówić wiedzy i znajomości życia Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego, to jednak jego styl i podejście do tematu pozostawiają bardzo wiele do życzenia.
Witold Michałowski
‹Ossendowski. Podróż przez życie›
Przede wszystkim nie należy oczekiwać po książce Michałowskiego wnikliwej biografii Ossendowskiego. Uprzedza nas o tym sam wydawca, pisząc wprost, że „to najnowsze spojrzenie na bogatą biografię najbardziej znanego, po Henryku Sienkiewiczu, polskiego pisarza na świecie”. Co to oznacza? Ano głównie to, że zamiast prób spojrzenia na całokształt twórczości i losów głównego bohatera, autor książki postanowił skupić się jedynie na niewielkich fragmentach życiorysu. Oczywiście układ chronologiczny zachowano, od najwcześniejszych lat, przez czasy wojny światowej i rosyjskiej wojny domowej, przez kolejne podróże, jakie Ossendowski odbył w czasach międzywojnia, aż po jego śmierć w 1945 roku.
Można argumentować, że przy tak bogatym w wydarzenia życiu napisanie pełnej biografii stanowiłoby nie lada problem, szczególnie biorąc pod uwagę to, jak wiele miejsc odwiedził Ossendowski, jak wiele napisał i z jak wieloma osobami korespondował. Niemniej jednak książce Michałowskiego brakuje jakiegoś wyraźnego klucza czy idei, która spajałaby w jedną całość wszystkie te różne epizody, pozwalając czytelnikowi lepiej zrozumieć zarówno bohatera, jak i cel przyświecający autorowi.
Jak pisałem, „Podróż przez życie” bez wątpienia przybliża nam sylwetkę Ossendowskiego, oferując jednak dość ambiwalentne podejście do jego życiorysu. Z jednej strony otrzymujemy cały szereg listów i innych źródeł (niestety, większość jest niewiadomego pochodzenia, bo ani autor, ani wydawca nie uznali za stosowne opatrzyć ich jakimikolwiek przypisami), które rzucają sporo światła na charakter podróżnika, szczególnie w trakcie „chudych” lat 30. XX wieku. Z drugiej strony od samego początku wyraźny jest podziw, jaki wobec swojego bohatera żywi autor, co każe zastanowić się po pierwsze nad samym doborem źródeł, jak i nad wieloma elementami życiorysu, które pomija on milczeniem. Pytaniem bez odpowiedzi pozostaje, do jakiego stopnia Michałowski chciał wystawić Ossendowskiemu ładną laurkę przez publikację tej książki.
Z pewnością efekt byłby bardziej przekonujący, gdyby dysponował autor choć częścią gawędziarskich i literackich zdolności swojego idola. Tego niestety zabrakło i pierwsza połowa książki stanowi bardzo męczącą przeprawę. Składam to na karb ograniczonej liczby niekiedy sprzecznych ze sobą źródeł dotyczących tamtego okresu. To jednak spore uproszczenie, bowiem brak wyraźnego rozgraniczenia między faktami a mitami, zaś próby opisania kolejnych odkryć dokonanych w tym czy innym archiwum przez autora są raczej mało porywające. Dodajmy do tego liczne dygresje, które niewiele wnoszą do tematu (czasami trzeba się sporo namęczyć, by zrozumieć, o kim w danym momencie pisze Michałowski) oraz brak poszanowania chronologii. Przykłady można mnożyć. W jednym miejscu czytamy, że Ossendowski opuścił Rosję i udał się do Paryża; na kolejnej stronie czytamy jednak o nadaniu mu stopnia doktora w 1901 roku. Co z tym Paryżem? Nie wiadomo. Idźmy jednak trochę dalej. W rozdziale opisującym losy Ossendowskiego podczas rosyjskiej wojny domowej możemy przeczytać: „W końcu lat trzydziestych Grigorij Siemionow założył w cesarstwie Mandżukuo Związek Rosyjskich Faszystów. Zdawał sobie sprawę, że naród rosyjski w przeważającej części opowiadał się za czerwonymi. Po stronie białych stała tylko stosunkowo nieliczna grupa miejskiej inteligencji i Kozacy. W chwili zakończenia pierwszej wojny światowej sytuacja szybko zmieniła się na niekorzyść białych.” Niedługo później możemy czytać o zjawieniu się Ossendowskiego w Warszawie. Skąd, jak i kiedy tam trafił? Tego już się nie dowiemy.
Książka roi się od temu podobnych kuriozów, poprzetykanych, tu i ówdzie, niby-reportażowymi odautorskimi wstawkami, mającymi pokazać jak wiele wysiłku i pracy archiwalnej kosztowało go napisanie tej książki. Biblioteki i archiwa znajdujące się w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Rosji i Polsce przewijają się przez książkę, ale w żadnym miejscu nie uświadczymy konkretów. To znaczy cytatów z pewnością nie brakuje, ale, jak już wspominałem, ich pochodzenie w większości przypadków okrywa mgła tajemnicy. Jak zatem ocenić tę książkę będącą mieszanką faktów, domysłów i dość swobodnie potraktowanych źródeł archiwalnych? Nie sposób potraktować jej jako luźnej gawędy na temat Ossendowskiego głównie przez wzgląd na to, że autor stara się nadać jej (bez sukcesu) znamiona naukowości. Nie można tu też mówić o biografii, bo już na samym początku dostajemy ostrzeżenie, że to nie ten rodzaj książki. Pozostaje mieć nadzieję, że prędzej czy później ktoś pokusi się o bardziej rzetelne i profesjonalne potraktowanie tematu. Zaś książkę Michałowskiego uznajmy za, odrobinę paradoksalnie, nieudany krok w dobrą stronę.
Żałosna książka. Napisana po łebkach, w oparciu o strzępy dokumentów, z jakie akurat wpadły w ręce autorowi w Muzeum Literatury. Np. notes Ossendowskiego, z którego przepisał i podał w książce kilkanaście tematów planowanych przez niego wykładów... Styl fatalny, naszpikowany stwierdzeniami typu: "ja odkryłem", "ja stwierdziłem", "ja zbadałem", choć żadnych badań nie prowadził. Dziwne, że porządne wydawnictwo zdecydowało się wydać taki ćwierćprodukt. No ale, pan Michałowski od lat kreuje się na wybitnego znawcę Ossendowskiego. Widać, to wystarczy.