Pojawienie się na ekranach kin „Aleksandra” Olivera Stone’a spowodowało na całym świecie wzmożone zainteresowanie życiem słynnego macedońskiego wodza. W Polsce na tej fali opublikowano trzy dzieła: naukowe biografie Paula Cartledge’a i Petera Greena oraz stylizowaną na autobiografię powieść autorstwa Amerykanina Stevena Pressfielda. Pressfield, choć ceniony jako autor książek historycznych, swoim „Aleksandrem Wielkim” wcale się jednak nie popisał.
Aleksander na kozetce u psychoanalityka
[Steven Pressfield „Aleksander Wielki” - recenzja]
Pojawienie się na ekranach kin „Aleksandra” Olivera Stone’a spowodowało na całym świecie wzmożone zainteresowanie życiem słynnego macedońskiego wodza. W Polsce na tej fali opublikowano trzy dzieła: naukowe biografie Paula Cartledge’a i Petera Greena oraz stylizowaną na autobiografię powieść autorstwa Amerykanina Stevena Pressfielda. Pressfield, choć ceniony jako autor książek historycznych, swoim „Aleksandrem Wielkim” wcale się jednak nie popisał.
Steven Pressfield
‹Aleksander Wielki›
Pod koniec lat 50. z biografią Aleksandra Macedońskiego postanowił zmierzyć się wybitny francuski pisarz, autor powieści historycznych i romansów mitologicznych, Maurice Druon. We wstępie do pierwszego wydania swej książki (którą w Polsce opublikowano w połowie lat 70.) napisał on, przywołując słowa żyjącego w II w. n.e. Arriana z Nikomedii zawarte w jego „Wyprawie Aleksandra”: „Może nas zadziwić, iż nowy historyk po tylu innych opisuje te dzieje, gdy porówna dzieła tamtych z jego własnym”. Po czym dodał od siebie: „Moi następcy będą mogli powiedzieć to samo, temat jest niewyczerpany”. Widocznie Amerykanin Steven Pressfield nad wyraz poważnie potraktował słowa Druona i po ponad czterdziestu latach postanowił dorzucić coś od siebie. By jednak nie powtarzać patentu Francuza, swoją opowieść przedstawił w formie… autobiografii syna Filipa II. Zabieg to tyleż ekstrawagancki, co niebezpieczny dla autora, całkowicie bowiem pozbawia go obiektywizmu, który jest istotnym elementem każdej pracy historycznej.
W dotychczasowej tradycji historiograficznej przedstawiano Aleksandra Macedońskiego pod dwiema skrajnie odmiennymi postaciami: jako genialnego organizatora i wodza, przyjaciela ludzkości i zarazem krzewiciela cywilizacji greckiej (co jest głównie zasługą wybitnego historyka N. G. L. Hammonda) bądź jako owładniętego manią wielkości zbrodniarza na skalę masową i alkoholika, który w ataku delirium potrafił zabić najbliższego przyjaciela (tę wizję upowszechnił z kolei V. D. Hanson). Dzisiaj większość historyków, zwłaszcza młodszego pokolenia, skłania się raczej ku drugiej opcji. Steven Pressfield, wybierając formę autobiografii, przyjął jednak punkt widzenia Hammonda. Mimo to podjął nieśmiałą próbę odbrązowienia swego bohatera, starając się spenetrować także mroczną stronę duszy Aleksandra.
Fakt, iż do dzisiaj zastanawiamy się, jakim człowiekiem był Aleksander Macedoński – bo co do jego geniuszu militarnego zastrzeżeń raczej nikt nie wnosi – świadczy o wielowymiarowości i tym samym wielkości tej postaci. Jak zresztą inaczej nazwać wodza, który wyruszywszy z malutkiej Macedonii, dzisiaj stanowiącej jedynie region administracyjny w północno-wschodniej Grecji, zdołał podbić rozległe obszary nie tylko Europy, ale nade wszystko Azji i Afryki? U którego stóp spoczywał cały ówczesny cywilizowany świat? Który, dzierżąc w dłoni korony króla Egiptu i imperium perskiego, przez wielu swych poddanych uznawany był za boga i nierzadko jak bóg się zachowywał?… Życie Aleksandra to gotowy scenariusz – filmu, powieści, dysertacji naukowej. By jednak poradzić sobie z tak rozległym tematem, trzeba zaproponować jego całkowicie nowe ujęcie, a przy tym wykazać się wyjątkowym talentem literackim. Pressfield – należy to przyznać – starał się bardzo, ale temat zdecydowanie go przerósł.
Aleksandra poznajemy w ostatnich latach życia, w obozie wojskowym u stóp Hindukuszu, kiedy jednemu z służących mu chłopców, Itanesowi, postanawia opowiedzieć swoje dzieje. Poznajemy więc, choć w dużym skrócie, jego dzieciństwo, naznaczone walkami o utrzymanie władzy przez Filipa II, młodość spędzoną u boku uczącego go Arystotelesa i pierwsze doświadczenia wojenne zdobywane w armii ojca. Wreszcie docieramy do chwili, gdy po śmierci ojca (zamordowanego przez członka straży przybocznej, Pauzaniasza) obejmuje samodzielne rządy, co daje początek niekończącym się podbojom. Zdecydowaną większość opisanych przez Pressfielda wydarzeń zajmują zatem bitewne wyczyny Macedończyka – i nic dziwnego, skoro nawet podtytuł powieści brzmi: „Dzielność wojenna”. Tym samym poznajemy losy Aleksandra poprzez pryzmat kolejnych potyczek: pod Cheroneą (gdzie towarzyszył dowodzącemu armią macedońską ojcu Filipowi), nad rzeką Granik w Azji Mniejszej, a następnie pod Issos i Gaugamelą (gdzie czoła próbował mu stawić Dariusz III), aż po bitwę nad Hydaspesem w Indiach. Najwięcej miejsca poświęca autor, chcąc nie chcąc, opisom starożytnych militariów – uzbrojenia, taktyki itp. Kto zatem za bitewnym zgiełkiem nie przepada, tymi partiami powieści będzie szczerze znudzony. Niestety, nie tylko tymi…
Forma autobiografii znacznie ograniczyła pole manewru autorowi powieści. Oddając głos tylko i wyłącznie Aleksandrowi, Pressfield musiał zrezygnować z wielu wątków. Cały powieściowy świat widzimy oczyma Macedończyka, a przecież nawet największy człowiek, chociażby obdarzony sokolim wzrokiem, nie dostrzeże wszystkiego. Tym samym wydarzenia zostają nam podane bez historycznego czy też społeczno-obyczajowego tła, co znacznie zubaża narrację. Akcja dzieje się w świecie starożytnym, ale tej starożytności w dziele Amerykanina nie ma za grosz. Kto wyobraża sobie, że wraz z Aleksandrem będzie spacerował ulicami Tyru, Aleksandrii, Babilonu czy Suzy, że poczuje skwar słońca i duchotę zatłoczonych miast Wschodu – jest w błędzie. Zamiast tego, uczestniczymy w nieprzerwanym monologu, który przypomina bardziej dzieło propagandowe, aniżeli powieść historyczną z prawdziwego zdarzenia. Aleksander Pressfielda to człowiek przekonany o własnej wielkości, nieznoszący sprzeciwu geniusz i – to już skutek uboczny niedoskonałości autora – gaduła do potęgi entej. Pisarz, idąc szlakiem wytyczonym przed laty przez Hammonda, przedstawia Macedończyka jako człowieka kochającego wszystkich dokoła, z nabożną czcią wyrażającego się nawet o „nieprzyjaciołach swoich”, przeżywającego niewyobrażalne katusze psychiczne, gdy któregoś z nich musi, jak na przykładnego ojca przystało, ukarać. Melodramatyczne to aż do bólu i wielce niewiarygodne.
Skupiając się przede wszystkim na militarnych sukcesach Aleksandra, autor musiał pominąć wiele interesujących zagadnień. To zrozumiałe, ale – z drugiej strony – kilka zaniechań wydaje się być całkowicie niezrozumiałych. Dlaczego nie ma w powieści słowa o wizycie Macedończyka w świątyni Zeusa w Gordion? Dlaczego po macoszemu potraktowana została wyprawa do Egiptu i założenie pierwszej i najsłynniejszej Aleksandrii? Dlaczego, choć tak często słynny wódz biada nad tragicznym końcem swego głównego oponenta, Dariusza III, Pressfield nie wspomniał o późniejszym losie jego zabójcy, satrapy baktryjskiego Bessosa? Tych pytań mogłoby być znacznie więcej! Na wspomniane zaniechania nakłada się jeszcze dodatkowo wyjątkowo mętne psychologizowanie. Zamiast pogłębiać wiedzę czytelnika o bohaterze, pisarz w ten sposób całkowicie rozkłada książkę na łopatki. Aleksander sprzeczający się ze swoim dajmon (według niezwykle ubogiego słowniczka zamieszczonego na końcu książki: „moc boska, bóstwo; zły duch, demon”) nie budzi współczucia, ale litość. A chyba nie o takie odczucia autorowi chodziło.
Dzieła Pressfielda z książkami Cartledge’a czy też – liczącą już trzydzieści lat, biografią Greene’a porównywać nie można, ale za to da się je skonfrontować z powieścią Druona. Batalia ta wypada zdecydowanie na korzyść Francuza. Druon bije na głowę swojego amerykańskiego kolegę po fachu elokwencją, talentem literackim i wizją bohatera. Z punktu widzenia historyka ma też znacznie więcej do zaoferowania, o czym przekonuje zresztą pochwalne posłowie napisane przez samego profesora Kazimierza Michałowskiego. Jeśli więc ktoś koniecznie chce pogłębić swą wiedzę na temat słynnego Macedończyka, a nie ma większej ochoty sięgać po dzieło stricte naukowe, niech raczej odszuka w antykwariacie zapomnianą już nieco książkę pisarza znad Sekwany. Zapamiętanie jej tytułu nie sprawi większego kłopotu – „Aleksander Wielki”.