Grigorij Kanowicz jest jednym z tych pisarzy, którzy przez całe życie piszą tę samą powieść. Kolejnym tomom nadają różne tytuły, zmieniają nazwiska bohaterów, przenoszą ich w czasie, lecz nie zmienia to faktu, że cały czas pozostają wierni raz obranemu tematowi. „Park niepotrzebnych Żydów” to pierwsza emigracyjna powieść Kanowicza, jednak jak wszystkie wcześniejsze poświęcona Żydom zamieszkującym obszar dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Rozrachunek z przeszłością
[Grigorij Kanowicz „Park niepotrzebnych Żydów” - recenzja]
Grigorij Kanowicz jest jednym z tych pisarzy, którzy przez całe życie piszą tę samą powieść. Kolejnym tomom nadają różne tytuły, zmieniają nazwiska bohaterów, przenoszą ich w czasie, lecz nie zmienia to faktu, że cały czas pozostają wierni raz obranemu tematowi. „Park niepotrzebnych Żydów” to pierwsza emigracyjna powieść Kanowicza, jednak jak wszystkie wcześniejsze poświęcona Żydom zamieszkującym obszar dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Grigorij Kanowicz
‹Park niepotrzebnych Żydów›
Grigorij Kanowicz – znany w naszym kraju przede wszystkim z powieści „Świece na wietrze” oraz wydanych przez sejneńską oficynę Pogranicze „Koziołka za dwa grosze” i „Nie odwracaj twarzy od śmierci” – urodził się w niepodległej Litwie dziesięć lat przed wybuchem II wojny światowej. Po wojnie, już jako obywatel republiki radzieckiej, ukończył studia filologiczne, po czym na dekadę zakotwiczył w Litewskiej Wytwórni Filmowej. W latach osiemdziesiątych stanął natomiast na czele Towarzystwa Żydów na Litwie. Wytrwał na tym stanowisku do 1993 roku, kiedy to zdecydował się na emigrację do Ziemi Świętej. Dzisiaj mieszka w izraelskim miasteczku Bat Yam. Wydana w tym roku w Polsce kolejna książka Kanowicza – „Park niepotrzebnych Żydów” – jest jego pierwszą powieścią napisaną po opuszczeniu ojczyzny. Przekonuje jednak dobitnie o tym, że wyjeżdżając na Bliski Wschód pisarz wcale nie opuścił Wilna, nie bez powodu chyba zwanego od dawien dawna „Jerozolimą północy”. Bohaterami „Parku…” są bowiem, podobnie zresztą jak wszystkich wcześniejszych powieści autora „Łez i modlitw głupców”, litewscy Żydzi.
Akcja poprzedniej, opublikowanej przez Pogranicze, powieści Grigorija Kanowicza „
Nie odwracaj twarzy od śmierci” rozgrywała się w okresie poprzedzającym i podczas II wojny światowej; bohaterom „Parku niepotrzebnych Żydów” udało się ów kataklizm dziejowy przetrwać i stali się po wojnie – wzorem autora – obywatelami Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Można więc, a nawet należy, upatrywać w „Parku…” kontynuację wcześniejszych książek Kanowicza i nie powinien nas zmylić fakt, że inni są bohaterowie powieści – przynajmniej inne noszą imiona i nazwiska. Tytułowy park to jedno z najpiękniejszych miejsc Wilna, często odwiedzany przez mieszkańców Park Bernardyński. To tam spotykają się niemal codziennie ostatni ocaleli z wojennej pożogi i komunistycznego raju wileńscy Żydzi. Są wśród nich między innymi krawiec Icchak Małkin, technik dentystyczny Mosze Gerszenzon, fryzjer Natan Gutjontow oraz muzyk-flecista Hirsz Oleniew-Pomeranc, który w 1941 roku cudem uszedł z rzezi w Ponarach tylko po to, aby po zwycięskiej Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej trafić do sowieckiego łagru gdzieś pod kołem podbiegunowym. Każdy z nich niesie na barkach ogromne brzemię – brzemię żydostwa. Mimo że wojna dawno już minęła, w ich życiu tak naprawdę niewiele się zmieniło.
Akcję „Parku niepotrzebnych Żydów” Kanowicz umieścił w dość specyficznym momencie. W Związku Radzieckim doszedł już do władzy Michaił Gorbaczow, w gorączce pieriestrojki na Litwie zaczął natomiast rosnąć w siłę ruch niepodległościowy, domagający się od Moskwy uznania niezależności republiki. Gdzieś w tle odbywają się wiece i manifestacje Litwinów, wznoszone są antyradzieckie hasła. Mamy więc końcówkę lat osiemdziesiątych, co pozwala nam oceniać wiek bohaterów powieści na nie mniej niż siedemdziesiąt lat. Wciąż naznaczeni są oni piętnem Holokaustu; są zgorzkniali, rozgoryczeni, jakby mieli żal do Najwyższego, że pozwolił im przetrwać, podczas gdy wielu innych zabrał do siebie w kwiecie wieku. Całe ich powojenne życie, choć niekiedy wypełnione zwykłymi ludzkimi radościami, z perspektywy czasu jawi im się jednak jako pasmo nieustannych nieszczęść i upokorzeń. Wspominając przeszłość – zwłaszcza ostatnie miesiące wojny i okres stalinowski – nie potrafią pozbyć się wrażenia, że zmarnowali swoje życie. I choćby chcieli kogoś obciążyć za to winą, nie byliby w stanie nikogo oskarżyć za swoje niepowodzenia. Tak naprawdę bowiem winna jest historia, jej nieubłagane wyroki, które skazały Żydów dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego na życie pomiędzy komunistycznym młotem a hitlerowskim kowadłem.
Powieść Kanowicza ma charakter elegijny. Jest niemal biblijną przypowieścią o wykorzenieniu, przemijaniu, odchodzeniu, umieraniu. Żałobny jest także ton książki, ponieważ od pierwszych stron doskonale zdajemy sobie sprawę, że happy endu w tym przypadku nie mamy prawa oczekiwać. Ta historia musi skończyć się tragicznie – bohaterowie muszą umrzeć, tak jak przed laty umarła ich ojczyzna, jak umarli, nierzadko w potwornych męczarniach, ich rodacy. Fakt, że Małkin, Gerszenzon, Gutjontow czy Hirsz-Pomeranc przeżyli Zagładę, zdaje się być jedynie okrutnym żartem, kaprysem oszalałej Fortuny. Park Bernardyński, w którym spotykają się przez cały rok, nie zważając na słońce, deszcz czy śnieg, jest ich ostatnim bastionem pamięci – muzeum ocalonych, którzy woleliby leżeć w mogiłach. W książce Kanowicza ogromną rolę odgrywa przyroda; to zresztą kolejne podobieństwo jego prozy do dzieł Józefa Mackiewicza. Życie bohaterów „Parku…” toczy się bowiem w rytm następujących po sobie pór roku – zima niesie ze sobą śmierć, wiosna nadzieję, że może jednak uda im się przeżyć jeszcze jeden rok. Pytanie tylko: po co, dla kogo? Ci, dla których chcieliby żyć, dawno już odeszli…
„Park niepotrzebnych Żydów” przesiąknięty jest obecnością śmierci. Hirsz-Pomeranc przez cały czas marzy tylko o jednym – o powrocie do Ponar. Od lat toczy więc boje z sowiecką władzą, by pozwolono mu zostać pochowanym w miejscu kaźni wileńskich Żydów. Gerszenzon pragnie przed ostatecznym odejściem pogodzić się ze swoim synem, który kilkanaście lat wcześniej wyjechał do Izraela. Małkin natomiast jak może stara się unikać muzealnika Ejdlina, mając świadomość, że ten widzi w nim jedynie odchodzący powoli w niebyt eksponat. Z biegiem czasu wykruszają się parkowi Żydzi, a nowych towarzyszy niedoli nie widać. Nie wszyscy zresztą chcą się przyznawać do swego pochodzenia. To także swoiste signum temporis – niezależnie od ustroju bycie Żydem na pewno nie jest nobilitacją. Krawiec Małkin – obsadzony przez Kanowicza w roli ostatniego strażnika – będzie tym, któremu przyjdzie „zgasić światło”. Gdy i on umrze (a kiedyś przecież musi się to stać), przejdą do historii nie tylko wileńscy Żydzi, ale także Wielkie Księstwo Litewskie. Po jego śmierci Wilno już na zawsze straci zaszczytne miano „Jerozolimy północy”. Jest więc Małkin swoistym symbolem. Ale nie tylko – w skromnym żydowskim krawcu można upatrywać także alter ego autora, który podejmując w wieku 64 lat decyzję o wyjeździe do Izraela, dokonał tym samym symbolicznego pochówku nie tylko swojej własnej przeszłości. Napisany w ciągu trzech lat (1993-96), w drodze między Ziemią Świętą a Kanadą, „Park niepotrzebnych Żydów” jest natomiast granitowym pomnikiem na grobie opuszczonej ojczyzny.
Na tle „Świec na wietrze” czy też „Nie odwracaj twarzy od śmierci” nowa książka Grigorija Kanowicza nieco jednak rozczarowuje. Brakuje w niej wewnętrznego żaru, tego jakże trudnego do określenia czy zdefiniowania błysku pisarskiego geniuszu – jakby beznadzieja i rezygnacja bohaterów udzieliły się również autorowi. Należy mieć jednak nadzieję, że to tylko chwilowy spadek formy, co udowodni kolejna powieść prozaika – „Zauroczenie diabłem” – na polskie tłumaczenie której nie będziemy chyba musieli zbyt długo czekać. Inna sprawa, że każdemu pisarzowi życzyłbym, aby tworzył takie dzieła w chwilach kryzysu i zwątpienia.